Weronika

środa, 27 czerwca 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 14


Niewolnictwo może przybierać wiele form. Czasami jest jawne, czasami ukryte. Każda z nich jest karygodna.
- Vorian Atryda, Spuścizna, okres zamieszkiwania na Keplerze

Targ niewolników na Poritrinie zajmował ogromny obszar podmokłego rozlewiska rzeki Isany. Vorian poczuł zwątpienie widząc mnogość startujących o lądujących statków, oraz tłumy przelewające się na placu targowym. Zlokalizowanie jednej grupy jeńców w tym mrowisku było zadaniem niemal niemożliwym do wykonania. Ale przecież on był kiedyś przywódcą wielopokoleniowej walki z Omniusem, walki wygranej przez ludzi, pomimo wszelkich przeciwności. Tak, znajdzie tych ludzi.
                Ale będzie to wymagało nieco wysiłku.
                Poritrin miał długą historię handlu niewolnikami. W czasie krucjaty przeciw myślącym maszynom wiele populacji planetarnych odmawiało przyłączenia się do walki, uchylając się od udziału w najważniejszej bitwie, jaką kiedykolwiek toczył rodzaj ludzki. Z tego powodu, inni ludzie czuli się usprawiedliwieni zmuszając owych pacyfistów do niewolniczej pracy w imię wyższego dobra.
                Jednak teraz Dżihad był już przeszłością, a myślące maszyny zostały pokonane. Wędrujący w tłumie ludzi Vor nie mógł znaleźć żadnego usprawiedliwienia dla ciągle trwającego niewolnictwa, lecz haniebna praktyka trwała bez zmian. Zbyt wiele pieniędzy i władzy zaangażowano w operacje handlu niewolnikami, i byt zbyt wielu wpływowych środowisk Imperium zależał od takich targów, jak ten. Moralne uzasadnienie przestało mieć rację bytu, lecz zyski trwały. Był jednak świadom tego, że pojawiło się nowe uzasadnienie, jako nieoczekiwany produkt uboczny antytechnologicznego ferworu. Gdy wiele planet pod wpływem rosnącego w siłę ruchu Butlerian naiwnie odrzucało wyrafinowaną technikę, rosło zapotrzebowanie na siłę roboczą. Jak sądził Vor, dla niektórych niewolnicy byli łatwiejsi do zaakceptowania niż maszyny…
                W swoim długim życiu Vor odwiedził wiele planet, więcej niż mógł spamiętać. W młodości towarzyszył robotowi Seuratowi w podróżach pomiędzy Zsynchronizowanymi Światami na statku aktualizacyjnym, dostarczając kopie wszechumysłu Omniusa. Po zmianie strony na rzecz Światów Ligi, walczył z myślącymi maszynami na kolejnych planetach, nie ustając przez ponad stulecie. Tutaj, na Poritrinie, wcielił w życie ambitny plan budowy gigantycznej floty fałszywych statków bojowych – ogromny belf, dzięki któremu flota Omniusa zaniechała ataku. Sztuczka zakończona wspaniałym sukcesem.
                Nie był na Poritrinie od bardzo wielu lat.
                Na uboczu wydarzeń Dżihadu Sereny Butler, potężne powstanie niewolników, które wybuchło na tej planecie, spowodowało ogromne zniszczenia. Pseudo-atomowa eksplozja unicestwiła większość stołecznego miasta Stardy. Zginął w niej legendarny naukowiec Tio Holtzman – był to dotkliwy cios dla sił obronnych ludzkości.
                Lecz ten wybuch przyczynił się zaledwie do oczyszczenia fragmentu miasta. Położone nisko nad rzeką tereny zostały utwardzone, grunt umocniony, podsiąkające pod powierzchnię wody ujarzmione w kanałach irygacyjnych. Na otwartej przestrzeni mienił się kalejdoskop tymczasowych konstrukcji, gdzie łowcy niewolników prezentowali i sprzedawali swój towar. Potem zwijali tymczasowe namioty i odlatywali, a ich miejsce natychmiast zajmowali kolejni. Wokół powstała cała infrastruktura służąca targowi – hotele i schroniska, restauracje, apteki i handlarze narkotykami, salony masażu i prostytutki, a także wszechobecni lichwiarze.
                Opadła go smutna refleksja, że niewiele się tu zmieniło.
                Mając oczy szeroko otwarte i układając plan poszukiwań, Vor zatonął w tym ludzkim oceanie wypełniającym Nową Stardę, mając przedsmak rozległości i poziomu skomplikowania tego miejsca. Otaczały go wonie i hałasy miasta. Przeciskając się w tłumie przechodniów wypełniającym ulice i aleje miał wrażenie, że musi przedzierać się przez pole zaciętej bitwy toczonej z bojowymi mekami.
                Vor tęsknił za cichym i spokojnym Keplerem i za polowaniami na gornety na pobliskich wzgórzach. Teraz jego zadaniem było odszukanie członków rodziny, sąsiadów i przyjaciół, i zabranie ich z powrotem do domu. Byli tutaj niewolnikami – ale z pewnością żyli, bo martwy niewolnik nie ma przecież wartości. Musiał ich odnaleźć szybko, aby nie zdążyli zostać podzieleni na mniejsze grupy i sprzedani dziesiątkom różnych nabywców. Musiał ich uwolnić i zabrać do domu, bez względu na koszty. I musiał znaleźć jakiś sposób ochrony tego świata, który ponad pięćdziesiąt lat temu uznał za swój.
                Podczas podróży z Keplera, przypominając sobie zdjęcia, które Mariella rozstawiła w ich domu, Vor cierpliwie zestawiał listę swoich synów i córek, dorosłych wnucząt, ich małżonków, sąsiadów, farmerów mających gospodarstwa w tej samej dolinie, zaginionych przyjaciół – wszystkich, których mógł sobie przypomnieć. Musiał mieć pewność, że nikogo tu nie przeoczy i nie pozostawi.
                Idąc przez targ niewolników natrafił na właśnie rozstawiany stragan handlarza, który dopiero co przybył na Poritrina. Vor pokazał mu listę nazwisk. W odpowiedzi mężczyzna wydął wargi i spojrzał na niego zaskoczony. „Pan się myli, myśląc, że mamy jakieś listy nazwisk, sir. Towar wystawiany na sprzedaż nie ma indywidualnych tożsamości. To tylko narzędzia, które kupuje się w określonym celu.” Uniósł brwi. „Czy Pan nadał by imię łomowi albo młotkowi?”
                Myśląc, jak na jego miejscu Xavier Harkonnen ułożyłby precyzyjny plan potyczki, Vor poszedł następnie do agencji turystycznej na Poritrinie, która oferowała krajobrazowe przeloty balonami-sterowcami w górę rzeki lub nad otwartym rozlewiskiem. Spodziewał się, że utrzymywana z rządowych pieniędzy Agencja będzie znała układ targu – być może będzie miała do zaoferowania mapę lub usługi przewodnika. Lecz okazało się, że rozpływający się w uśmiechach urzędnik nie był w stanie udzielić mu żadnych użytecznych informacji.
                Vorian Atryda zasięgnął języka w kilku jeszcze miejscach i dyskretnie przekazał kilka łapówek. W ciągu stuleci swojego życia zdołał zgromadzić niezłą fortunę, rozsianą obecnie po różnych kontach w bankach całego Imperium. Bogactwo nie znaczyło dal niego zbyt wiele, ponieważ miał już wszystko, czego potrzebował i nie prowadził ekstrawaganckiego trybu życia. Na szczęście, nowy system bankowy zaoferowany przez VenHold umożliwiał powiązanie wszystkich tych kont, wiec Vor miał dostęp do funduszy. Mógł więc rozdawać łapówki hojną ręką, lecz proste pytania, jakie zadawał, same stawały się powodem zbyt wielu kolejnych pytań.
                Pomimo narastającego przymusu pośpiechu, jaki odczuwał prześladowany przez obraz twarzy tych wszystkich ludzi, z którymi dzielił życie na Keplerze, tego otoczenia, dzięki któremu czuł się spełniony, postanowił przyjąć odmienną taktykę – myśląc raczej jak businessman, niż jak pogrążony w rozpaczy członek rodziny. Vorian Atryda zwodził całe armie myślących maszyn; z pewnością jest także w stanie wyprowadzić w pole kilku handlarzy niewolników.
                Pośród wypełnionych tłumem straganów, ciemnowłosy mężczyzna rozmawiał z jednym z dragonów patrolujących targ. „Jestem gotów zapłacić za rzetelne i sprawdzone informacje. Prowadzę duże przedsięwzięcie budowlane w szczególnie gorącej i wilgotnej strefie klimatycznej mojej planety. Musicie przecież jakość kontrolować, skąd napływają niewolnicy. Nie chcę kupić siły roboczej pochodzącej z jakiegoś zimnego albo suchego świata. Przeprowadziłem badania i potrzebuję ludzi, którzy są zaaklimatyzowani do takich warunków. W przeciwnym razie stracę połowę z nich w ciągu tygodnia.”
                Strażnik zacisnął wargi. „Rozumiem doskonale, sir. Nowa Starda jest w trakcie procesu wdrażania systemu informacyjnego, zapewniającego dostęp do towaru ze światów w kompatybilnych klimatach. Niestety, formalny system utknął w komisji i nie jest dostępny.” Wzruszył ramionami.
                Uwagi Vora nie umknęła zawarta w tych słowach wskazówka i wahanie w głosie strażnika, będące dyskretnym wskazaniem, że oficer gotów jest dać się przekupić. Zaoferował pewną sumę. Dragon potarł policzek, jak gdyby zastanawiając się na rozwiązaniem tego problemu. "Znam pewną kobietę pracującą w administracji portu kosmicznego, która ma dostęp do rejestrów lądowań i towarów. Takie informacje są zwykle poufne, lecz jeśli powoła się pan na mnie i przekaże jej… dyskretne honorarium, pozwoli panu przejrzeć rejestry wszystkich przybyłych ostatnio statków z niewolnikami.”
                Twarz Vora pozostała twarzą chłodnego i kalkulującego biznesmena, choć puls mu przyspieszył. Widział trzy statki łowców na Keplerze; być może uda mu się odnaleźć je w dokumentacji portu kosmicznego.
                Dragon wsunął otrzymane pieniądze do kieszeni, dyskretnym ale wyrobionym gestem. „Być może będzie Pan się musiał trochę sam potrudzić, lecz chyba da pan radę spojrzeć w informacje na temat miejsc pochodzenia i znajdzie pracowników zgodnych ze swoim życzeniem."

***

W porcie kosmicznym Vor musiał przekupić jeszcze trzech funkcjonariuszy, aby w ogóle znaleźć kobietę, która była mu potrzebna, i zapłacić jeszcze sporą sumę za uzyskanie dostępu do rejestrów lądowań. Ale pieniądze nie miały znaczenia; zapłaciłby każdą konieczną sumę. W zuchwałych latach młodości, on i Xavier mogli podejmować próby wymuszenia informacji, walki o sprawiedliwość. Jednak – o ironio! – ta metoda była znacznie bardziej cywilizowana, choć niewspółmiernie droższa.
                Nie był w stanie pokonać całego świata, ani zmienić utrwalonego stylu życia jego mieszkańców. Gdy zobaczył jak długa jest lista statków przywożących ludzki towar, poczuł gorycz. Wszyscy ci niewolnicy zostali wyrwani ze swoich domów na setkach słabo bronionych planet, pozostawiając za sobą rozdarte rozpaczą rodziny. Lecz Vorian Atryda był tylko pojedynczym człowiekiem i nie miał zamiaru rozpoczynać daremnej krucjaty. Jego osobistym zadaniem było teraz ocalenie ludzi, których kochał.
                Gdy przeglądał szczegółowe bazy danych, zaskoczyła go już sama liczba statków. Wątpił, aby nawet w najlepszych starych czasach Salusy Sekundusa w stolicy Ligi panował tak wielki ruch. Wynikało z tego, że niewolnictwo z pewnością nie jest w odwrocie.
                Po kilku godzinach znalazł to, czego szukał: adnotację na temat grupy trzech statków, których poprzednim miejscem lądowania był Kepler. Ze względów bezpieczeństwa, w bazie znajdowały się zdjęcia trzech jednostek. Rozpoznał statki, które wylądowały na polach uprawnych po zbombardowaniu wioski polem obezwładniającym.
                Zacisnął szczęki, aby ukryć palący gniew. Teraz żałował, że od pojmanego łowcy niewolników nie dowiedział się więcej na temat kapitana i załóg, zanim nie zakończył jego cierpień. Lecz nawet mając tak skąpe informacje, opracował plan.
                Najwyższy priorytet miało uwolnienie jego ludzi i bezpieczne sprowadzenie ich do domu… wszystkich. Na kolejnym miejscu listy figurowało zadanie, które sprawi mu wiele radości - wyrządzenie jak największej szkody łowcom niewolników. Jeśli zaplanuje wszystko odpowiednio dokładnie, może wypełnić oba te zadania.
                Kupił sobie nowy, szyty na miarę garnitur i przyjął tożsamość zamożnego biznesmena z Pirido. Zaopatrzył się nawet w małego, dobrze wytresowanego pieska z ozdobioną drogimi kamieniami obrożą, który dreptał teraz z radością za swoim nowym panem, gdy Vor podążał przez targ niewolników ku odpowiedniej lokalizacji. Tu wynajął czterech młodych mężczyzn i kupił dla nich podobną odzież, by mogli stanowić jego świtę. Wydał im ścisłe zalecenie, aby się nie odzywali.
                Podążając zgodnie ze wskazaniami zakupionej wcześniej mapy, pomaszerowali ku lądowisku i zagrodom dla niewolników. Gdy Vor dostrzegł trzy transportowce zaparkowane blisko zagród, zidentyfikował je bez trudu jako te jednostki, które z ładunkiem pojmanych ludzi wystartowały z doliny na Keplerze.
                Tak, znalazł dokładnie to, czego szukał.
                Wcielając się w rolę, przyjął wyniosłą postawę i posłał skąpy grymas w kierunku gruboustego lecz cienkogłosego mężczyzny, który stanął mu na drodze do zagród. „Nie wolno zbliżać się do tych niewolników, sir. To cenny towar.”
                „Więc ty, mój dobry człowieku, nie masz pojęcia jak załatwia się tu takie sprawy.” Vor pociągnął nosem. Wiedział, że jego ludzie są tutaj. Dzielił go od nich ledwie płot. Zwarł się w sobie, gotów zabić tego człowieka, jeśli okaże się to konieczne. Lecz wiedział, że gdyby tak po prostu uwolnił jeńców i starał się uciec z nimi, nie uszliby daleko… nie tutaj, na Poritrinie. Grał więc dalej swoją rolę. „Jeśli mam licytować całą partię tych nowoprzybyłych niewolników, muszę najpierw sprawdzić stan ich zdrowia. Nie mam zamiaru kupować słabych, chorych albo brudnych. Zanieczyściliby mi całą planetę! Skąd mam wiedzieć, czy nie są zarażeni tasiemcem z Chusuka? Albo bakteriami wywołującymi ropnie skóry?”
                Pełne usta handlarza wykrzywiły się w porozumiewawczym grymasie. "Proszę się nie martwić, będą mieli pełną dokumentację medyczną. Dbamy o nich - podczas lotu z Keplera straciliśmy zaledwie dwóch."
                „Tylko dwóch? Hmm.” Vor musiał z całych sił panować nad sobą, aby na jego twarz nie wypłynął wyraz obrzydzenia. Których dwóch? Czy chodziło o Bondę? A może ich wnuka, Brandisa? Imiona kołatały mu się w głowie. Znaczyło to kolejnych dwoje poległych, plus dziesiątka, która straciła życie w chwili napaści... Wszystko to byli ludzie, których znał i kochał. Szyderstwo w jego głosie nie było udawane. "To karygodne. Nie przypominam sobie, aby flota kosmiczna VenHold albo Celestial Transport rutynowo tracili pasażerów podczas każdej podróży."
                Z burknięciem, handlarz żywym towarem przeciągnął wzrokiem po szykownych szatach Vora, czterech jego towarzyszach i fikuśnym piesku. "W każdej operacji handlowej obejmującej transport towarów jest jakiś odsetek strat. Ci ludzie trafią na sprzedaż jutro rano. Do tego czasu będą czyści."
                „I dobrze odżywieni, jak się spodziewam?”
                „Będą gotowi na sprzedaż.”
                Handlarz najwyraźniej nie zamierzał dopuścić do ani na krok bliżej. Vor ocenił zabezpieczenia statków i zagród. Skinął na świtę, pociągnął za smycz i ruszyli w drogę powrotną, z pieskiem wiernie podążającym śladem nowego pana. „Wrócę rano.”
                Wynajął dla siebie pokój. Czterem towarzyszom obiecał kolejną zapłatę, jeśli stawią się jutro do jego dyspozycji, a potem zaszył się w zaciszu wynajętego pokoju, aby kontynuować planowanie. Pies zajął miejsce na jego kolanach, zadowolony z życia. Choć dwukrotnie Vor przyłapał się na tym, że rozmyślając i planując głaszcze małe zwierzę, nie pozwolił sobie na nadanie mu imienia – pies także był zaledwie narzędziem.
                Po wylądowaniu na przy targu w Nowej Stardzie na Poritrinie, łowcy niewolników przywiązywali sporą wagę do ochrony swojego ludzkiego ładunku, lecz same puste statki były stosunkowo łatwymi celami. W dniach młodości, wraz z Xavierem Harkonnenem zaplanowaliby operację wojskową i zorganizowali uzbrojony oddział do ataku na statek. Vor nie miałby żadnych skrupułów wobec perspektywy zabicia kapitana i załogi, którzy stanęliby na drodze operacji uwalniania jeńców – i to być może nie tylko jego bliskich, lecz także wielu innych. Byłaby to rzeźnia, do której urządzenia potrzebne byłyby raczej krzepa i testosteron, niż mózg.
                Lecz byłby to głupi pomysł, a co więcej – nie najlepszy sposób zapewnienia bezpieczeństwa uwalnianym. Vor zamyślił się na tym, jak też udało im się przetrwać tamte czasy. Teraz nie porwałby się na nic podobnego – w toku operacji mogłoby ucierpieć zbyt wielu jego bliskich – więc zamiast tego rozmyślał nad bardziej praktycznym i zdecydowanie bardziej dojrzałym rozwiązaniem.
                Dopiero gdy będzie pewny, że jego rodzina i przyjaciele są bezpieczni, będzie mógł pozwolić sobie na odrobinę dodatkowej rozpierduchy…
                Następnego ranka, w towarzystwie rozpieszczonego pieska i podążających jego śladem czterech milczących młodzieńców z ubraniach z Pirido, zjawił się na rozpoczęciu aukcji. Przepchnęli się na sam przód zebranego tłumu gapiów, inwestorów, a nawet garści wesołków, którzy nie mieli niczego lepszego do roboty, niż nabijanie się z nieszczęsnych niewolników, wędrując od jednej aukcji do drugiej. W Nowej Stardzie tego ranka odbywało się wiele podobnych aukcji; nikt ze zgromadzonych nie dostrzegał w tej akurat licytacji nic nadzwyczajnego.
                Prowadzący aukcję poprosił zebranych o ciszę, a krzepcy handlarze przepchnęli pierwszą partię niewolników na unoszącą się około dwa metry nad ziemią rampę. Vor obserwował uważnie pojawiających się ludzi, wszystkich w okowach i z wyrazem rezygnacji na twarzach. Wyglądał teraz na tyle odmiennie, że nie obawiał się, aby którykolwiek z nich rozpoznał go. Pies zaszczekał, a potem zamilkł, przytłoczony panującą wrzawą.
                Emocje buzowały w nim, gdy rozpoznawał tak wiele twarzy. Ogarniała go wściekłość na widok jego bliskich traktowanych w ten sposób, a jednocześnie odczuwał radość, że widzi ich całych i zdrowych. Nad wszystkimi uczuciami dominowała determinacja, aby sprowadzić ich bezpiecznie do domu. Rzeczywiście wyglądali czysto, lecz byli wymizerowani. Zauważył parę siniaków na bladej skórze, ale nie dostrzegł więcej oznak nadmiernie brutalnego traktowania. Dostrzegł Deenah, kochaną siostrzenicę, która sama już była matką, swoich synów Orena i Clara, córkę Bondę i jej męża Tira, a także kilkudziesięciu innych. Będzie musiał odhaczyć ich wszystkich na sporządzonej w pamięci liście wszystkich pojmanych na Keplerze – nie może pominąć żadnego marudera. Miał jednak nadzieję, że przybył na czas.
                „Mamy cenę wyjściową w wysokości sześciu tysięcy solariów,” powiedział prowadzący aukcję, gdy ktoś wykrzyknął swoją ofertę. Drugi zainteresowany podbił do siedmiu tysięcy. Kolejny podniósł cenę do dziesięciu tysięcy, co spotkało się z oznakami podziwu ze strony gapiów. Vor nic nie mówił. Czekał. Cena stopniowo urosła do piętnastu tysięcy, a potem dwudziestu. Na tym etapie ktoś zażądał, aby podzielić niewolników na mniejsze grupy. Od tego momentu licytacja miała dotyczyć określonych kategorii niewolników. Oferent zobowiązał się do zapłaty odstępnego, ale tylko za zdrowych mężczyzn.
                Vor wiedział, że nie może czekać dalej. Odezwał się głośno, zanim prowadzący aukcję zdążył odnieść się do złożonej propozycji. „Trzydzieści tysięcy solariów za całą partię, z natychmiastową dostawą.” Mógłby zaoferować mniej, ale chciał zrobić określone wrażenie.
                Przez tłum przebiegł szmer. Czterej młodzieńcy stanowiący jego eskortę spojrzeli na niego z zaskoczeniem; na twarzy jednego z nich wykwitł łobuzerski grymas pewności, że to dopiero początek jakiegoś większego przekrętu.
                „Czy może Pan powtórzyć swoją ofertę, sir?” powiedział prowadzący aukcję, z wyraźną nutą szacunku w głosie.
                „Trzydzieści tysięcy solariów, lecz tylko pod takim warunkiem, że przejdą na moją własność natychmiast. Wszyscy.” Kwota była wystarczająca do nabycia całego kontynentu na którejś z mniejszych planet. „Czy też wolicie marnować tu mój czas?”
                Zgromadzeni na platformie jeńcy z Keplera zafalowali, szepcząc coś do siebie, patrząc na człowieka, który złożył ofertę… człowieka, który będzie ich panem. Jego córka, Bonda, rozpoznała Vora gdy tylko z jego ust padła kwota. Widział to w jej oczach.
                Aukcjoner zawahał się, choć nikt nie spodziewał się przebicia takiej oferty. „Sprzedane Panu z pieskiem – cała partia niewolników z planety Kepler.”
                Gdy przebrzmiały oklaski i Vor zapłacił za niewolników, wiedział, że teraz musi pokazać wszystkim, co mu chodzi. „A teraz, uwolnijcie ich – zdejmijcie ich więzy.” Łowcy zawahali się, lecz nie wypełnili polecenia. "Są moją własnością i mogę zrobić z nimi, co mi się podoba."
                „Mogą być niebezpieczni, sir.” Prowadzący aukcję uniósł rękę w geście przywołania dragona. „To są świeży niewolnicy, nie zostali jeszcze złamani ani wytrenowani."
                Vor podał pieska jednemu z młodzieńców ze swojej świty, podszedł do brzegu platformy i wskoczył na nią. "Sam przetnę ich więzy, jeśli muszę."
                Nie zwracał uwagi na gniewne pomruki, które rozległy się, gdy własnym sztyletem rozcinał więzy krępujące dwóch jeńców - jego własnych, ogarniętych wielką radością synów – Orena i Clara. „Czy naprawdę muszę to robić sam? Może mam zażądać zwrotu części ceny jako zadośćuczynienia za niewygodę?” Handlarze szybko zajęli się rozcinaniem więzów krępujących resztę jeńców.
                Vod odwrócił się i krzyknął w kierunku tłumu. „Przez stulecia myślące maszyny niewoliły naszych mężczyzn i nasze kobiety. Poświęciliśmy połowę rodzaju ludzkiego w walce o wolność. A jednak wy – wy wszyscy – oddajecie się temu procederowi. Można by sądzić, że nauczyliście się czegoś na temat wolności."
                Uwolnieni jeńcy ruszyli naprzód – przyjaciele, rodzina, sąsiedzi; niektórzy szlochając z ulgą, inni potrząsając głowami, nadal pełni niedowierzania. Wszyscy zeszli z platformy dryfowej i skupili się w milczeniu, z dala od zamilkłego nagle tłumu.
                Synowie objęli go; sąsiedzi szlochali. Vor odprawił czterech wynajętych młodzieńców, a następnie włożył koniec smyczy pieska w dłoń Bondy. „To dla Ciebie, kupiłem ci nowe zzwierzątko.”

***

Choć mieszkańcy Poritrina nie zgadzali się z głoszonymi przez Vora poglądami na niewolnictwo, pieniądze z jego kont bankowych rozwiewały wszelkie wątpliwości, jakie mogliby mieć handlarze. Wynajął pokoje dla swoich ludzi w tymczasowym schronisku, dzięki czemu wszyscy mogli się umyć, odpocząć i oddać się świętowaniu, podczas gdy sam Vor zajęty był sprawdzaniem rozkładów połączeń i organizował bezpieczny powrót na Keplera. Zaginający przestrzeń statek VenHold miał wyruszyć za dwa dni. Wynajął na nim kabiny dla wszystkich. Nim minie tydzień będą w domu.
                Na barki Bondy złożył zadanie sprawdzenia listy nazwisk. Nie odliczyły się niestety dwie osoby, które zmarły w czasie transportu – małżeństwo, które zamieszkiwało farmę sąsiadującą z domem Marielli.
                Jednak nawet wśród całej radości i wzajemnych uścisków, Vor pozostał niespokojny. Po tym, jak porzucił życie publiczne, wszystkim czego pragnął były samotność i spokój. Teraz znów zwaliła się na niego masa pracy. W nocy, po upewnieniu się, że wszyscy są bezpieczni, wymknął się w noc.

***

Towarzyszył uwolnionym niewolnikom w drodze do portu kosmicznego. Chciał na własne oczy zobaczyć, jak wsiadają na statek. Upewnić się, że są już w drodze. Czuł zmieszaną ze smutkiem satysfakcję.
                Port kosmiczny ogarnięty był chaosem po wypadku, który wydarzył się poprzedniej nocy, lecz do tego czasu większość pożarów zdołano już ugasić. Trzy statki łowców niewolników, które przybyły tu z łowów na Keplerze, po wypełnieniu odpowiednich dokumentów wylotowych, wystartowały wkrótce po zachodzie słońca. Ich ładownie były puste i gotowe do ponownego zapełnienia. Niestety, w wyniku przedziwnego zbiegu okoliczności ich silniki zawiodły jednocześnie. Zasilane nieprawidłową mieszanką paliwową maszyny eksplodowały na niebie nad Nową Stardą. Przedziwny, godny pożałowania wypadek.
                Vor był tam. Sam. Obserwował. Gdy większość przypadkowych świadków zdarzenia stała oniemiała, on był jedynym, który się uśmiechał…
                Teraz, Bonda – jedna z ostatnich wsiadających na pokład statku transportowego – przyciskała do siebie pieska, nowego ulubieńca. Vor zwrócił się do niej cicho. „Powiedz matce, że wrócę najszybciej, jak będę mógł.”
                Zamrugała zaskoczona. „Co? Nie lecisz z nami? Potrzebujemy Cię na Keplerze!”
                Jej mąż, Tir, stanął za nią. „A co, jeśli przylecą kolejni łowcy niewolników?”
                „Dokładnie temu mam nadzieję zapobiec. Muszę coś jeszcze zrobić, zanim wrócę do domu. Być może uda mi się zapewnić Keplerowi bezpieczeństwo.”
                „Ale… dokąd jedziesz? „ zapytała Bonda. Pies poruszył się radośnie w jej ramionach i polizał ją w policzek.
                „Na Salusę Sekundusa,” odpowiedział. „Muszę porozmawiać z Cesarzem, osobiście.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz