Weronika

niedziela, 23 grudnia 2012

Nik Pierumow - Czarna włócznia - audiobook

Witajcie,
Pomimo moich najlepszych chęci nie uda mi się skończyć nagrania Czarnej włóczni przed Świętami. Zrobię wszystko, by zmieścić się przed Nowym Rokiem. Do nagrania pozostał jeden duży rozdział, epilog i noty. Słowem, jeden dzień spokoju na nagranie.
Choć z prezentem nie zdążę - przyjmijcie ode mnie życzenia, aby chciało Wam się iść Drogą, abyście dostrzegali przeciwieństwa kryjące się we wszystkim i dokładali starań, aby znajdowały się w równowadze, abyście słuchali natury, i aby natura słuchała Was.
mako_new

wtorek, 4 grudnia 2012

Benjamin Hoff - Te Prosiaczka - audiobook

Jestem dopiero u początku Drogi. Ale, w końcu, każda z nich zaczyna się od pierwszego kroku... "Tao Kubusia Puchatka" zrobiło na mnie wielkie wrażenie i otworzyło na nieznane mi lektury, kultury, światy. Przyjmijcie mój drobny wkład w ich popularyzację.
"Te Prosiaczka" jest piękne i mądre - zasługuje na znacznie lepsze wykonanie niż moje. Ale póki się ono nie pojawi... http://chomikuj.pl/mako_new/Audiobooki+r*c3*b3*c5*bcne/Benjamin+Hoff+-+Te+Prosiaczka

niedziela, 2 grudnia 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - próba recenzji

Szanowni,
"Zgromadzenie żeńskie" to w dorobku duetu autorskiego Herbert-Anderson książka dość wyjątkowa. Otóż jest to pierwsza próba kreowania własnej historii, a nie tylko wpasowywania klocków w ramy ściśle określone już przez poprzednika - wielkiego Franka Herberta. Diuna 7, bazująca wprost na szkicach i notatkach autora Kronik Diuny, Legendy Diuny, które musiały Diunę 7 podbudować i uzasadnić, a także Preludia do Diuny, osadzone w bezpośrednim sąsiedztwie początku akcji Kronik - wszystkie te prace nie pozwalały na szczególnie swobodne kreowanie historii. W przypadku Zgromadzenia, będącego początkiem trylogii "Wielkie szkoły", sytuacja jest inna. Tu istnieje tylko pewien wcześniej wykreowany wszechświat, ale istnieje pełna swoboda kształtowania postaci ten wszechświat zaludniających i historii w nim się dziejących. I - muszę to przyznać po całym zniechęceniu, jakie ogarnęło mnie po lekturze książek Herberta i Andersona - po raz pierwszy pojawia się jakiś dający do myślenia konflikt, jakieś dylematy, jakieś szarości zamiast prostej czerni i bieli. Pomysł na zderzenie zwolenników postępu technologicznego z jego przeciwnikami, zderzenie logiki z fanatyczną wiarą, choć może nie jest odkrywczy, ale jednak w świecie "nowych" Diun jest świeży i ożywczy. Są na tych stronach emocje, jest zaproszenie do rozważania własnych wyborów. Czyli jest to po co warto czytać książki. Pozwolę sobie powtórzyć - nie jest to mistrzostwo świata, ale dla miłośników Diuny, których - jak mnie - zaczęła nużyć jałowość opisywanych historii, jest to wielka odmiana.
Zastanawiają mnie jednak niedostatki techniczne historii. Moje zaskoczenie jest tym większe, że Kevin J. Anderson dał się poznać jako człowiek bardzo precyzyjnie tworzący didaskalia opisywanych przez siebie historii. A tutaj, co krok to mniejsze lub większe potknięcie... Jak z wścibską siostrą Ingrid, która błądząc PO OMACKU w całkowitej ciemności korytarza daje się zwieść holograficznej zasłonie tajnego wejścia, przez którą dłoń przenika bez oporu. To jak to jest - widzi w całkowitych ciemnościach i dopiero dotyk ujawnia jej rzeczywistą naturę przejścia? Niby nic wielkiego, ale takie techniczne niedoróbki denerwują.
Mimo wszystko, to pierwsza od bardzo dawna Diuna, którą można czytać nie tylko jako powieść akcji.
Nagranie trwa. Już wkrótce koniec. Zostało do przeczytania trochę ponad 100 stron.
Kłaniam się.

środa, 21 listopada 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - audiobook

Cóż - Zgromadzenie w robocie. Dziwne uczucie, kiedy czyta się coś, co wcześniej się tłumaczyło... Ale pouczające. Niby to samo, a jednak inne :)

Niemal 1/3 już nagrane. Jak zwykle trzeba jeszcze znaleźć czas na montaż. Ale powoli idzie.

Cieszę się, że się tymczasem zbliżam do końca pracy nad Diunami.

Odpowiadając na pytania: nie, nie zamierzam przeczytać Preludiów w tłumaczeniu Rebisu. Wystarczy to, co zrobiłem na podstawie Zyska. Nie mam też zamiaru wracać do Kronik w wydaniu Rebisu. Musi wystarczyć to, co przeczytałem z Phantom Pressu.

Słucham teraz Diuny w interpretacji Gosztyły. Z wielką przyjemnością. Mam nadzieję, że wydawnictwo zdecyduje się na nagranie reszty. Byle jeszcze w tym stuleciu.

czwartek, 15 listopada 2012

Plany na przyszłość - Fundacja, Star Wars?

Dotychczas starannie wystrzegałem się robienia planów, szczególnie zbyt dalekosiężnych. Ale czasy się zmieniają... Jak wiecie do definitywnego zakończenia prac nad Diuną zostało już tylko nagranie "Zgromadzenia żeńskiego z Diuny". Zacząłem realizację trylogii "Mroczny pierścień" Nika Pierumowa. Korci mnie cykl Fundacja Izaaka Asimova - poczyniłem już nawet pewne kroki, i "Fundacja" w wydaniu Rebisu już stoi na półce i czeka. Jeśli przyjmie się przynajmniej tak dobrze jak Diuna, to będzie tam kilka kolejnych książek do nagrania. Korci mnie jeszcze jedno - cykl książek ze świata Gwiezdnych Wojen. Co zrobić? - zostało mi z młodości zamiłowanie do Star Wars. Jeszcze stosunkowo niedawno moja kolekcja polskich wydań z tego wszechświata była kompletna (od pewnego czasu przybywają tomy, których nie znam, ale pewnie poznam). Ale mam pewną zagwozdkę. Zwracam się więc do Was z prośbą o radę. Już wyłuszczam:

Oczywistością jest to, że książki GW są pochodną filmów. Jest więc tak, że wiele postaci ma już swoje twarze i - co ważniejsze - głosy. Wiadomo jak mówi Luke, Han Solo czy Wookie. Próba odtwarzania tych głosów to rzucanie się z motyką na słońce. Nawet dla wyśmienitego aktora to zadanie ponad siły, a mnie nie dość że do "wyśmienitego", to i do "aktora" wiele brakuje. Jedynym wyjściem jest przeczytanie tych książek bez żadnych fajerwerków, po prostu: z w miarę dobrą dykcją i zrozumieniem czytanego tekstu. Czy Waszym zdaniem to jest dobry pomysł? A może pozostawić powieści GW tylko w postaci książkowej i niech każdemu czytelnikowi "efekty specjalne" dorabia wyobraźnia podczas czytania? Naprawdę nie wiem. A może ktoś słuchał audiobooków z tego cyklu w oryginale? Jak to zrobili np. Amerykanie? Naprawdę liczę na wasze opinie. Tak czy inaczej, zanim wezmę się ewentualnie za pierwszą z książek GW minie jeszcze sporo czasu - więc piszcie: tu lub w wiadomościach na chomiku "mako_new".
Liczę na was.

Nik Pierumow - Pierścień mroku. Część 1 Ostrze elfów - audiobook

Zakończyłem nagrywanie pierwszego tomu trylogii Nika Pierumowa "Pierścień elfów", zatytułowanej "Ostrze elfów". Ten sequel do Władcy Pierścieni Tolkiena poznałem jakiś czas temu i przypadł mi do gustu. Z pewnością maestrii Profesora nie dorównuje, ale czyta się. Przyjąłem zasadę: jeden odcinek - jeden rozdział. W trakcie nagrania srogo jej pożałowałem. Niektóre odcinki sięgają dwóch godzin. Zarówno czytanie jednym ciągiem, jak i montaż tak długich odcinków są naprawdę męczące. Kiedy piszę tego posta, nagranie jest zakończone, ale montuję dopiero 6 rozdział części drugiej.
Dotychczas jedyną dostępną wersją audio tej pozycji było nagranie z syntetyzatora IVONA. Myślę, że w moim wykonaniu słuchanie będzie odrobinę mniej bolesne.
Rozwój sytuacji - na chomiku mako_new.
Zapraszam

niedziela, 28 października 2012

Wichry Diuny - audiobook

Witajcie,
Pracy nie robi się mniej, więc nagranie "Amerykańskich bogów" trochę mi zajęło... Natomiast korzystam z kilku dni "samotności" (co oznacza, że nie muszę co chwila składać sprzętu do nagrywania, i mam więcej ciszy w domu) i staram się jak najszybciej nagrać "Wichry Diuny".
Szczerze - robię to już wyłącznie z rozpędu. Po prostu - do zamknięcia całości przełożonych na polski dokonań Herbertów zostały właśnie Wichry i wydane dopiero co "Zgromadzenie żeńskie z Diuny". Bo merytorycznie rzecz biorąc prace spółki Brian Herbert i Kevin J. Anderson są coraz cieńsze. Przy "Paulu z Diuny" można się było jeszcze zaczepić o dwutorową historię i dość sprawną fabułę, ale w Wichrach jest po prostu to samo. Wiem - fani mnie zjedzą za takie recenzje, ale - hej! - pamiętajcie dzięki komu możecie czytać Diunę uszami :)
Tymczasem nie mogę się zmobilizować do wydania 50 zeta na "Zgromadzenie"...
Swoją drogą, gdyby ktoś był chętny na zdecydowanie czytane (nawet na głos :-) ) egzemplarze "Dżihadu", "Krucjaty" i "Bitwy", to proszę o kontakt. A może mała wymiana - trzy używane książki za jedną? Wtedy nie musiałbym kupować "Zgromadzenia", żeby go Wam przeczytać.
Anyway - Wichry w tym momencie są przeczytane w 3/5. Na chomiku pliki oczywiście pojawiają się z lekkim opóźnieniem, bo trzeba jeszcze zrobić montaż. Ale jak tak dalej pójdzie, to jest szansa, że w miarę szybko skończę. Tyle że teraz 1 listopada, a w bliskiej perspektywie także narodowe święto moich imienin :). Na spokój w domu trudno będzie liczyć...

Aha - tak mi się przypomniało. Gdyby ktoś zechciał się podzielić spostrzeżeniami PO przesłuchaniu "Amerykańskich bogów", to z przyjemnością poczytam. Nie chodzi nawet o nadymanie własnej próżności (i tak wiem, że jestem genialny :-)))) ), ale o to, że "Chłopaki Anansiego" zostali wydani w postaci audiobooka (chyba nawet dwukrotnie, choć nie znam pochodzenia wersji nie czytanej przez Jacka Kissa) i mam do tych interpretacji sporo zastrzeżeń. Natomiast nie wiem, czy wtykać palce między drzwi i próbować dorzucić swój pomysł.

czwartek, 4 października 2012

usprawiedliwienia, mitygacje i inne takie duperele

Nie cierpię odkładać czegokolwiek na później, a już najbardziej nie cierpię nie kończyć tego, co zacząłem.

Od trochę ponad miesiąca trwa jakiś totalny zawrót głowy. Na moim zawodowym kurku ze zleceniami chyba się gwint przekręcił, bo płyną nieprzerwanym strumieniem, włącznie ze zleceniami super ekstra ekspresowymi. A ponieważ dom rozgrzebany, działka nie może się sprzedać i inne takie finansowe chmury pływają nad horyzontem, więc biorę co mogę i klepię w klawisze aż mnie od tego tyłek boli. Efekty w postaci faktur są sympatyczne, ale....

Zawsze, kurde, jest jakieś ale. Brak mi czasu. Tak na serio. Nie z powodu przepuszczania przez palce. Do nagrań siadam raz, dwa razy na tydzień. Na myśl o montażu aż mną telepie (bo przed chwilą przed dokładnie tym samym komputerem spędziłem 10 godzin w pracy, więc kolejne dwie - choć przy hobbistycznej robocie - nie są najprzyjaźniejszą perspektywą). A już na tłumaczenie Silvy w ogóle nie mam czasu i ochoty.

Ale - jak powiedziałem na wstępie - nie cierpię nie kończyć tego, co zacząłem. Więc spokojnie: "Amerykańscy bogowie" posuwają się powoli do przodu. Jak trafi się choć jeden weekend bez dopinania pracy z tygodnia, za "Portret szpiega" także się wezmę. Wszystko powoli się dokończy. Byle przed 21 grudnia :-)

sobota, 22 września 2012

Neil Gaiman - Amerykańscy bogowie - audiobook

Dość często dostaję prośby o nagrania określonych książek. Większość z nich - bardzo interesująca. Jednak - skoro trzeba wybierać - wybieram takie, które uważam za wyjątkowo cenne, albo "pasujące do mnie". Tak właśnie jest w przypadku "Amerykańskich bogów" Neila Gaimana.
Zacząłem nagranie.
Ponieważ w książce jest sporo odniesień do muzyki, chciałem spróbować jakoś tę muzykę tam umieścić. Po chwili doszedłem do wniosku, że sama muzyka, ni stąd ni zowąd, będzie "kłuła w uszy". Zacząłem więc dodawać trochę podkładu i trochę dźwięków "otoczenia". Zrobiła się z tego spora robota. Zakończyłem rozdział 1. Wynik tej pracy jest do posłuchania tu:
 http://chomikuj.pl/mako_new/Audiobooki+r*c3*b3*c5*bcne/Neil+Gaiman+-+Ameryka*c5*84scy+bogowie

Czekam na opinie - czy warto iść w tę formę, czy pozostać przy samym czytaniu.
Nie ukrywam, że tego rodzaju montaż zajmuje znacznie więcej czasu, niż sam montaż słowa.

Ale - przy okazji - mam pytanie: czy może ktoś nie byłby chętny podjąć się montażu dźwięku?? Wtedy "produkcja" szła by znacznie szybciej.

Wiadomości proszę zostawiać na chomiku "mako_new"

sobota, 8 września 2012

Daniel Silva - Portret szpiega. Rozdział 14



Rozdział 14
Georgetown, Washington, D.C.

Kawiarnia znajdowała się na północnym krańcu Georgetown, u stóp Book Hill Park. Gabriel zamówił przy barze cappuccino i z filiżanką w ręku przeszedł przez drzwi balkonowe do niewielkiego ogródka. Otaczające go ściany porastała winorośl. Trzy stoliki ustawione były w cieniu; czwarty stał w pełnym słońcu. Przy nim właśnie siedziała samotna kobieta, zatopiona w lekturze gazety. Miała na sobie czarny dres, ściśle opinający jej szczupłą sylwetkę, a na nogach parę nieskazitelnie białych sportowych butów. Włosy koloru blond, sięgające jej ramion, miała gładko zaczesane w tył, i gumką zebrane w koński ogon. Okulary słoneczne skrywały jej oczy, ale nie mogły ukryć jej nieprzeciętnej urody. Gdy Gabriel podszedł do niej, zdjęła okulary i nadstawiła policzek do pocałunku. Zdawała się zaskoczona jego widokiem.
- Miałam nadzieję, że to będziesz Ty – powiedziała Sarah Bancroft.
- Adrian nie uprzedził Cię o mojej wizycie?
- Jest na to zbyt staromodny, - powiedziała, wykonując lekceważący gest ręką. Jej głos i sposób mówienia miały charakter pasujący do innej epoki. Słuchanie jej nasuwało na myśl postać z powieści Fitzgeralda. – Przysłał mi wczoraj wieczorem zaszyfrowany email, w którym polecił mi stawić się tutaj o dziewiątej. Miałam tu siedzieć do dziesiątej trzydzieści. Gdyby nikt się nie zjawił, miałam wyjść i jak co dzień udać się do pracy. To dobrze, że przyszedłeś. Wiesz, jak nie cierpię być wystawianą do wiatru.
- Widzę, że przyniosłaś sobie coś do czytania, - powiedział Gabriel zerkając na gazetę.
- Nie pochwalasz tego?
- Doktryna Biura zakazuje agentom czytania gazet w kawiarniach. To zbyt oczywiste. – Zrobił pauzę, a następnie dodał, - Myślałem, że lepiej Cię wyszkoliliśmy, Saro.
- Dobrze mnie wyszkoliliście. Lecz od czasu do czasu lubię zachowywać się jak normalny człowiek. A normalny człowiek znajduje czasami przyjemność w przeczytaniu gazety w kawiarni, w słoneczny, jesienny poranek.
- Z Glockiem ukrytym za paskiem spodni.
- Dzięki Tobie jest moim nieodłącznym towarzyszem.
Sarah uśmiechnęła się melancholijnie. Jako córka zamożnego członka zarządu Citibanku spędziła znaczną część dzieciństwa w Europie, gdzie zdobyła europejskie wykształcenie, nauczyła się europejskich języków i nabyła niezaprzeczalnie europejskich manier. Wróciła do Ameryki aby wstąpić do Dartmouth, a później, po rocznym stażu w prestiżowym Courtauld Institute of Art w Londynie, została najmłodszym w historii Harwardu doktorem historii sztuki.
Lecz to życie miłosne Sary Bancroft, a nie jej błyskotliwa edukacja, wprowadziło ją do świata wywiadu. W okresie, kiedy kończyła swoją pracę doktorską zaczęła spotykać się z młodym prawnikiem o nazwisku Ben Callahan, który miał pecha wykupić bilet na lot nr 175 liniami United Airlines rankiem 11 września 2001 roku. Zdołał wykonać jedną rozmowę telefoniczną, zanim samolot, w którym się znajdował, uderzył w południową wieżę World Trade Center. Zadzwonił do Sary. Z błogosławieństwem Adriana Cartera, i przy pomocy zaginionego van Gogha, Gabriel wkręcił ją do świty saudyjskiego miliardera, Zizi al-Bakariego. Była to śmiała akcja, mająca na celu identyfikację mózgu, który zaplanował ataki. Pod koniec operacji, Sara wstąpiła do CIA i otrzymała przydział do ośrodka zwalczania terroryzmu, CTC. Od tego czasu utrzymywała ścisłe kontakty z Biurem i przy wielu okazjach współpracowała z Gabrielem i jego zespołem. W Biurze znalazła sobie nawet kochanka – skrytobójcę i agenta polowego o nazwisku Mikhail Abramov. Sądząc po braku obrączki na wiadomym palcu, ten związek rozwijał się chyba w wolniejszym tempie, niż się tego spodziewała.
- Chwilami jesteśmy razem, chwilami osobno, - powiedziała, jakby czytała w myślach Gabriela.
- A teraz?
- Osobno, - odpowiedziała. – Na dobre.
- Mówiłem Ci, żebyś nie angażowała się w związek z mężczyzną, który zabija dla swojego kraju.
- Miałeś rację, Gabrielu. Jak zawsze.
- Co się wydarzyło?
- Wolałabym nie wchodzić w bolesne szczegóły.
- Powiedział mi, że Cię kocha.
- Mnie mówił to samo. Zabawne, jak to się czasami układa.
- Skrzywdził Cię?
- Nie sądzę, żeby dało się mnie skrzywdzić. – Zanim Sara uśmiechnęła się upłynęła dłuższa chwila. Nie była w tej sprawie szczera; Gabriel to widział.
- Chcesz, żebym z nim pomówił?
- Na Boga, nie, - powiedziała. – Mam wszelkie wymagane kompetencje aby samodzielnie spieprzyć sobie własne życie.
- On ma za sobą kilka trudnych operacji, Saro. Ostatnia z nich…
- Mówił mi o tym, - powiedziała. – Czasami żałuję, że nie zginął w tych Alpach.
- Nie mówisz poważnie.
- Nie, - odpowiedziała ponuro, - ale z ulgą przyszło mi powiedzieć coś takiego.
- Może tak jest lepiej. Powinnaś sobie znaleźć kogoś, kto nie mieszka na drugiej półkuli. Kogoś na miejscu, w Waszyngtonie.
- I co mam powiedzieć, kiedy taki amant zapyta mnie o to, gdzie pracuję?
Gabriel nie odpowiedział.
- Wiesz, nie jestem coraz młodsza. Niedawno skończyłam…
- Trzydzieści siedem lat, - dopowiedział Gabriel.
- Co oznacza, że w szybkim tempie zbliżam się do stanu określanego jako staropanieństwo, - powiedziała Sarah, krzywiąc się. – Jak sądzę, najlepszym co mogłoby mnie spotkać byłoby wygodne i pozbawione uczuć małżeństwo ze starszym, acz zamożnym mężczyzną. Jeśli będę miała szczęście, to pozwoli mi mieć jedno, albo nawet dwoje dzieci, które będę zmuszona wychowywać sama, ponieważ on nie będzie się nimi interesował.
- Z pewnością przyszłość nie rysuje się w aż tak ciemnych barwach.
Wzruszyła ramionami i upiła łyk kawy. – A jak Tobie układa się z Chiarą?
- Doskonale, - odpowiedział Gabriel.
- Obawiałam się, że tak to ujmiesz, - zrzędliwie zamruczała Sarah.
- Saro . . .
- Nie martw się, Gabrielu, z Ciebie wyleczyłam się dawno temu.
Do ogródka weszły dwie kobiety w średnim wieku i zajęły stolik po przeciwnej stronie. Sarah pochyliła się ku Gabrielowi w udawanym geście zażyłości i po francusku zapytała, co robi w Waszyngtonie. Odpowiedział pukając palcem w nagłówki jej gazety.
- Od kiedy to rosnący dług publiczny Stanów jest problemem wywiadu izraelskiego? – zapytała żartobliwie.
Gabriel ponowie wskazał na znajdujący się na pierwszej stronie artykuł dotyczący przewalającej się przez środowiska wywiadu USA debaty na temat proweniencji trzech ataków w Europie.
- Jak dałeś się w to wciągnąć?
- W miniony piątek razem z Chiarą zrobiliśmy sobie przechadzkę po Covent Garden, mając zamiar zjeść tam lunch.
Twarz Sary pociemniała. – Więc doniesienia o niezidentyfikowanym mężczyźnie wyciągającym broń na kilka sekund przed atakiem …
- Są prawdziwe, - powiedział Gabriel. – Mogłem uratować osiemnaście osób. Niestety, Brytyjczycy nie chcieli o niczym takim słyszeć.
- Więc kto, według Ciebie, jest za to odpowiedzialny?
- Ty jesteś ekspertką od terroryzmu, Saro. Ty mi powiedz.
- Możliwe, że ataki zaplanowano w ramach starej linii przywództwa Al-Kaidy w Pakistanie, - powiedziała. – Lecz według mnie, mamy do czynienia z całkowicie nową siatką.
- Pod czym przywództwem?
- Kogoś, kto ma charyzmę Bin Ladena, i kto jest w stanie rekrutować własnych agentów w Europie, a także wykorzystywać komórki innych grup terrorystycznych.
- Masz kogoś na myśli?
- Tylko jednego kandydata, - powiedziała. - Rashida al-Husseini.
- Dlaczego Paryż?
- Zakaz noszenia zasłon twarzy.
- Kopenhaga?
- Nadal nie pogodzili się z satyrycznymi rysuneczkami.
- A Londyn?
- London to nisko wiszący owoc. Londyn można zawsze zaatakować.
- Nieźle, jak na byłą kurator Kolekcji Phillipsa.
- Jestem historykiem sztuki, Gabrielu. Umiem łączyć kropki. Umiem łączyć znacznie więcej, jeśli chcesz.
- Proszę.
- Twoja obecność w Waszyngtonie oznacza, że pogłoski są prawdą.
- Jakie pogłoski?
- Te, które mówią, że Rashid był na liście płac Agencji po 11 września. Te, które mówią, że bardzo dobry pomysł okazał się być bardzo złym pomysłem. Adrian wierzył Rashidowi, a Rashid odpłacił za to zaufanie budując swoja siatkę tuż pod naszym nosem. Teraz, jak sądzę, Adrian chciałby, abyś to Ty zajął się tym problemem za niego. I oczywiście – całkowicie poufnie.
- Jest jakieś inne wyjaśnienie?
- Nie, jeśli pojawiasz się Ty, - powiedziała. – A co to ma wspólnego ze mną?
- Adrian potrzebuje kogoś, kto będzie mnie szpiegował. Wybór Ciebie był oczywisty. - Gabriel zawahał się, a potem dodał, - Lecz jeśli uważasz, że to byłoby zbyt krępujące . . .
- Ze względu na Mikhaila?
- Możliwe, że musielibyście znów razem pracować, Saro. Nie chciałbym, aby uczucia osobiste wpływały na gładką pracę zespołu.
- A kiedyż to Twój zespół pracował gładko? Wy, Izraelczycy. Wy ciągle walczycie ze sobą.
- Lecz nigdy nie pozwalamy, aby uczucia osobiste wpływały na decyzje operacyjne.
- Jestem profesjonalistką, - powiedziała. – Jeśli pamiętasz to wszystko, przez co wspólnie przeszliśmy, chyba nie muszę Ci o tym przypominać.
- Nie musisz.
- Więc, od czego zaczynamy?
- Musimy troszkę lepiej poznać Rashida.
- Jak to zrobimy?
- Zapoznając się z aktami Agencji.
- Ale akta pełne są kłamstw.
- Zgadza się, - powiedział Gabriel. – Lecz te kłamstwa są jak warstwy farby na płótnie. Możliwe, że gdy zdejmiemy warstwę po warstwie naszym oczom ukaże się prawda.
- W Langley nikt nie wyraża się w ten sposób.
- Wiem, - powiedział Gabriel. – Gdyby potrafili, byłbym w dalszym ciągu w Kornwalii, pracując nad Tycjanem.

piątek, 7 września 2012

Daniel Silva - portret szpiega. Rozdział 13 - tłum. Piotrka



(tłumaczenie Piotrka)
Rozdział 13

Georgetown, Washington, D.C.

 ADRIAN CARTER BYŁ DOKTRYNEREM gdy chodziło o kwestie zawodowe, znaczyło to, że nie mógł rozmawiać zbyt długo bezpiecznym domu, nawet gdy była to jeden z jego własnych.  Zeszli po zakręconych frontowych schodach, mając na ogonie jednego ochroniarza CIA, kierując się na zachód wzdłuż ulicy N. Było kilka minut po dziewiątej. Mokasyny Cartera rytmicznie postukiwały na chodniku z czerwonej cegły, lecz Gabriel zdawał się poruszać bezdźwięcznie. Autobus Metro przejechał z hukiem, wypełniony po brzegi. Gabriel wyobraził sobie taki sam autobus rozdarty na pół i pochłonięty przez płomienie.

- Gdzie się udał po opuszczeniu Mekki?

- Wierzymy, że żyje pod ochroną plemion w Dolinie Rafadh w Jemenie. Panuje tam pełne bezprawie, bez szkół, brukowanych ulic, a nawet bez przyzwoitego wodociągu. Prawdę powiedziawszy, cały kraj jest wyschnięty na kość. Sana może być pierwszą stolicą na ziemi, w której faktycznie zabraknie wody.

- Ale nie islamskich bojowników- powiedział Gabriel.

- Och, nie, -  Carter przytaknął. - Yemen jest na dobrej drodze do zostania kolejnym Afganistanem. Na razie zadowalamy się okazjonalnym odpalaniem rakiet Hellfire zza granicy. Ale to tylko kwestia czasu zanim będziemy musieli wkroczyć i wysuszyć to bagno. - Rzucił okiem na Gabriela i dodał, - Prawdę mówiąc to naprawdę w Jemenie są bagna, ciąg mokradeł wzdłuż linii brzegowej, produkujących malaryczne moskity wielkości myszołowów. Mój Boże, co za koszmarne miejsce.

Carter przez chwilę szedł w ciszy z rękoma założonymi za plecami i opuszczona głową. Gabriel zręcznie ominął korzeń wyrastający z chodnika i zapytał jak Rashid komunikuje się ze swoją siatką z takiej dziury zabitej dechami.

- Nie zdołaliśmy tego rozszyfrować, - odparł Carter. - Zakładamy, że używa członków lokalnych plemion do przenoszenia wiadomości do Sany albo może przez zatokę adeńską do Somalii, gdzie nawiżał kontakty z grupą terrorystyczną al-Shabaab. Jednak jednej rzeczy  jesteśmy pewni. Rashid nie korzysta z telefonu, satelitarnego ani innego. Nauczył się wiele o możliwościach Amerykanów gdy był na naszej liście płac. I teraz kiedy przeszedł na drugą stronę, robi dobry użytek z tej wiedzy.

- Zapewnie również nauczyliście go jak zaplanować i wykonać zsynchronizowaną serię ataków w trzech europejskich krajach.

- Rashid jest utalentowanym obserwatorem i źródłem inspiracji, - powiedział Carter, - ale nie jest geniuszem operacyjnym. Jest jasne, że pracuje z kimś dobrym. Jeśli miałbym zgadywać, trzy ataki w Europie zostały zrealizowane przez kogoś kto zjadł zęby na…

- Bagdadzie,- powiedział Gabriel, kończąc za Cartera jego myśl. 
- Alma Mater terroryzmu,- dodał Carter, potakując. - Jego absolwenci są doktorami, odbywającymi staż na konkurowaniu z Agencją i Amerykańską armią.

- Tym bardziej powinieneś się nimi zająć.

Carter nie odpowiedział.

- Adrian, dlaczego my?

- Dlatego, że Amerykański aparat wali z terrorem  rozrósł się aż tak bardzo, że nie jesteśmy wstanie schodzić sobie nawzajem z drogi. Ostatnio mieliśmy ponad osiemset tysięcy ludzi ze ściśle tajnymi uprawnieniami. Osiemset tysięcy,- Carter powtórzył z niedowierzaniem, - i jeszcze nie byliśmy w stanie powstrzymać pojedynczego Islamskiego bojówkarza przed podłożeniem bomby w sercu Times Square. Nasze zdolności do zdobywania informacji są niezrównane, ale jesteśmy zbyt duzi i zbyt nieruchawi, aby być efektywnymi. Przede wszystkim jesteśmy Amerykanami, i kiedy przeciwstawiamy się zagrożeniu, rzucamy w nie dużymi ilościami pieniędzy. Czasami, lepiej być małym i bezwzględnym. Jak Wy.

- Ostrzegaliśmy  was przed niebezpieczeństwami reorganizacji.

- I byłoby mądrze gdybyśmy was posłuchali, - powiedział Carter. - Ale nasz nieporęczny rozmiar to tylko cześć problemu. Po jedenastym września, zdjęliśmy rękawiczki, i zaadoptowaliśmy podejście "wszystkie chwyty dozwolone" przy rozprawianiu się z wrogiem. Dziś, staramy się nie wspominać wroga po imieniu, żeby go nie urazić. W Langley, praca w antyterroryzmie jest uznawana za politycznie niebezpieczną. Wszyscy najlepsi oficerowie tajnych służb uczą się mówić po Mandaryńsku.

- Chińczycy nie knują aby zabić Amerykanów.

- Ale Rashid tak,- powiedział Carter, - i nasz wywiad sugeruje że planuje coś spektakularnego w niedalekiej przyszłości. Musimy zniszczyć jego siatkę, i musimy to zrobić szybko. Ale nie możemy tego zrobić jeśli jesteśmy zmuszani działać według nowych zasad ustanowionych przez prezydenta Hope i jego pełnego dobrych intencji wspólnika Jamesa McKenna.

- Dlatego chcesz abyśmy to my odwalili za was brudną robotę.

- Zrobiłbym to samo dla Cebie,- powiedział Carter. - I nawet nie próbuj mi wmówić że brak Ci możliwości. Biuro było pierwszą zorientowaną na zachód agencją wywiadowczą która utworzyła jednostkę analityczną poświęconą globalnemu ruchowi dżihadystów. Byliście także pierwszymi, którzy zidentyfikowali Osamę Bin Ladena jako głównego terrorystę, i pierwszymi którzy mieli szansę go zabić. Gdyby wam się udało, jest bardzo prawdopodobne że jedenasty września nigdy by się nie wydarzył.

Przybyli na róg trzydziestej piątej ulicy. Następna przecznica była zamknięta dla ruchu barykadą. Po przeciwnej stronie, dzieci ze szkoły Świętej Trójcy skakały na skakance i podawały sobie piłki, ich radosne krzyki odbijały się od fasad okolicznych budynków. To była idylliczna scena, pełna gracji i życia, ale sprawiła, że Carter poczuł się nieswojo.

- Bezpieczeństwo wewnętrzne to mit, -  powiedział, zerkając na dzieci. - To jest bajka na dobranoc, którą opowiadamy naszym ludziom aby w nocy mogli czuć się bezpiecznie. Pomimo  naszych najlepszych starań i wydanych miliardów dolarów, Stany Zjednoczone są w dużej mierze nie do obronienia. Jedynym sposobem aby zapobiec atakom na Amerykańskiej ziemi jest wywąchanie ich zanim dotrą do naszych brzegów. Musimy rozerwać na strzępy ich siatki i zabić ich agentów.

- Zabicie Rashida al-Husseini też może być niezłym pomysłem.

- Bardzo byśmy chcieli, - powiedział Carter. - Ale to nie będzie możliwe dopóki nie znajdziemy jakiegoś dojścia do jego wewnętrznego kręgu.

Carter prowadził Gabriela na północ wzdłuż trzydziestej piątej ulicy. Wyjął fajkę z kieszeni swego płaszcza i zaczął z roztargnieniem nabijać ją tytoniem.

- Walczysz z terrorystami dłużej niż ktokolwiek inny w branży, Gabrielu, oczywiście nie licząc Shamrona. Wiesz jak przeniknąć do ich struktur, a to jest coś w czym my nigdy nie byliśmy dobrzy, i wiesz jak je wywrócić do góry nogami. Chcę abyś dostał się do wnętrza siatki Rashida i ją zniszczył. Chcę abyś sprawił, aby zniknęła.

- Penetracja siatek terrorystycznych dżihadystów to nie to samo co penetracja Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Oni są zbyt zamknięci aby przyjmować obcych, i ich członkowie są w dużym stopniu odporni na ziemskie pokusy.

- Róża, która jest różą, jest różą. I siatka, która jest siatką, jest siatką.

- Co masz na myśli?

- Zapewniam Cię, że są różnice między siatkami terrorystycznymi dżihadystów i Palestyńczyków, ale podstawowa struktura jest taka sama. Są tam planiści i żołnierze, skarbnicy i kwatermistrze, kurierzy i kryjówki. I w miejscach gdzie te wszystkie części się przecinają, jest słaby punkt, który tylko czeka aż wykorzysta go ktoś tak sprytny jak Ty.

Powiew wiatru poniósł dym z fajki na twarz Gabriela. Wymieszany specjalnie dla Cartera przez nowojorskiego blendera, śmierdział spalonymi liści i mokrym psem. Gabriel odgonił go ręką i pytał, - Jak to niby ma wyglądać?

- Czy to znaczy, że to zrobisz?

- Nie, odrzekł Gabriel, - to znaczy, że chcę wiedzieć jak to wszystko ma działać.

- Będziesz funkcjonował jako wirtualny oddział Ośrodka Antyterrorystycznego CTC, praktycznie tak samo jak jednostka zajmująca się Bin Ladenem przed jedenastym września, ale z jedna znaczną różnicą.”

- Reszta CTC nie będzie wiedziała, że tam jestem.

Carter przytaknął. - Wszystkie zamówienia na dokumenty będą realizowane przez mój zespół i mnie. A kiedy przyjdzie czas, abyś wkroczył do akcji, będę działał jako policjant od zarządzania ruchem tajniaków, aby upewnić się, że nie  potkniesz się o żadną trwającą operację Agencji, ani oni o Ciebie.”

- Będę musiał zobaczyć wszystko co masz. Wszystko, Adrian.

- Dostaniesz dostęp do najbardziej wrażliwych danych wywiadu dostępnych dla rządu Stanów Zjednoczonych, włączając w to akta sprawy Rashida i wszystkich zatrzymań NSA. Po za tym pozwolimy Ci zobaczyć wszystkie dane o trzech atakach, które napływają do nas od naszych siostrzanych służb w Europie. - Carter przerwał. - Myślałem, że jedynie te dane będą wystarczającą pokusą do wzięcia tego zadania. W końcu, Twoja współpraca z Europejczykami w tej chwili nie jest wygląda kwitnąco.

Gabriel nie odpowiedział bezpośrednio. - To zbyt dużo materiału abym mógł go sam przejrzeć. Będę potrzebował pomocy.

- Możesz sprowadzić tylu pomocników ilu będziesz potrzebował, oczywiście w granicach rozsądku. Biorąc pod uwagę delikatną naturę danych, ja również będę potrzebował kogoś aby spoglądał Ci przez ramię. Kogoś, kto zna Twoje zwodnicze metody. Już mam nawet kandydata.

- Gdzie ona jest?

- Czeka w kawiarni na Wisconsin Avenue.

- Jesteś bardzo pewny siebie, Adrian.

Carter zatrzymał się i sprawdził swoja fajkę. - Gdybym skłaniał się ku zbytniemu sentymentalizmowi, - powiedział po chwili, - przypomniał bym Ci o masakrze, której byłeś świadkiem w popołudnie ostatniego piątku w Covent Garden i poprosiłbym, abyś wyobraził sobie, że to się odgrywa raz za razem. Ale tego nie zrobię, bo to by było nieprofesjonalne. Zamiast tego powiem Ci, że Rashid ma armię męczenników, takich Farid Khan, czekających na jego polecenia. Armię, którą zwerbował z moja pomocą. Stworzyłem Rashida. On jest moja pomyłką. I musisz go zniszczć zanim ktoś inny będzie musiał zginąć.

- Możesz mi nie uwierzyć, ale nie mam uprawnień aby powiedzieć Ci "tak". Uzi będzie musiał najpierw się pod tym podpisać.

- Już to zrobił. Tak samo jak wasz premier.

- Zakładam, że odbyłeś również prywatną pogawędkę z Grahamem Seymourem.

Carter przytaknął. - Z oczywistych przyczyn, Graham chciałby być na bieżąco informowany o Twoich postępach. Poza tym, chciałby zostać ostrzeżony, jeśli Twoja operacja trafi przez przpadek na brytyjską ziemię.

- Zwiodłeś mnie, Adrianie.

- Jestem szpiegiem, - odparł Carter, zapalając znowu swoja fajkę. – Kłamstwo jest nieodłącznie ze mną związane. Tak jak z Tobą. Teraz musisz tylko wymyślić jak nakłamać Rashidowi. Ale bądź przy tym ostrożny. Nasz Rashid jest bardzo dobry w swoim fachu. Mam blizny, które to potwierdzają.

To pierwszy rozdział, którego tłumaczenia podjął się Piotr. Być może zdecyduje się na więcej. Zachęcam także następnych, do spróbowania swoich sił.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Daniel Silva - Portret szpiega - rozdział 12


Rozdział 12
Georgetown, Washington, D.C.

Przeszli na taras zlokalizowany na tyłach budynku i zajęli dwa kute, żelazne krzesła przy balustradzie. Carter balansował filiżanką kawy na kolanie i utkwił wzrok w szarych, strzelistych wieżach wznoszących się z gracją nad Uniwersytetem Georgetown. Paradoksalnie, mówił teraz o podłej dzielnicy San Diego, gdzie pewnego letniego dnia roku 1999 zjawił się młody jemeński duchowny o nazwisku Rashid al-Husseini. Dzięki pieniądzom zapewnionym przez saudyjską organizację charytatywną Jemeńczyk nabył podupadającą nieruchomość, dawniej dom handlowy, założył meczet i ruszył na poszukiwanie wiernych. Większość swoich wysiłków skupił na miasteczku uniwersyteckim Uniwersytetu Stanowego w San Diego, gdzie pozyskał oddanych zwolenników pośród arabskich studentów, którzy przybyli do Ameryki, aby uciec od krępujących ograniczeń społecznych swoich ojczyzn, tylko po to aby znaleźć się w izolacji na ziemi należącej do obcych. Rashid miał wyjątkowe kwalifikacje, aby stać się ich przewodnikiem. Był jedynym synem byłego ministra w rządzie Jemenu, urodził się w Ameryce, mówił potocznym amerykańskim angielskim i był – nie tak znowu dumnym – posiadaczem amerykańskiego paszportu.
- Meczet Rashida zaczął gromadzić wszelkich przybłędów i pięknoduchów, a pośród nich znaleźli się także dwaj Saudyjczycy o nazwiskach Khalid al-Mihdhar i Nawaf al-Hazmi. - Carter spojrzał na Gabriela i dodał, - Mam nadzieję, że nazwiska te nie są ci obce.
- To dwaj porywacze samolotu American Airlines lot 77, osobiście wybrani przez samego Osamę Bin Ladena. W styczniu 2000 byli obecni na spotkaniu planistycznym w Kuala Lumpur, po czym jednostka CIA zajmująca się Bin Ladenem zdołała ich zgubić. Później okazało się, że obaj przylecieli do Los Angeles i cały czas znajdowali się na terenie USA – o czym nie zechcieliście poinformować FBI.
- Ku mojemu wiecznemu wstydowi, - powiedział Carter. – Ale to nie jest opowieść o al-Mihdharze i al-Hazmim.
Opowieść, którą podjął Carter była historią Rashida al-Husseini, który wkrótce zyskał sobie w islamskim świecie reputację magnetycznego kaznodziei, kogoś, kogo Allach obdarował pięknym i kuszącym językiem. Jego kazania stały się obowiązkowym źródłem wiedzy nie tylko w San Diego, ale także na Bliskim Wschodzie, gdzie rozprowadzano je w postaci nagrań na kasetach. Wiosną 2001 r., zaproponowano mu stanowisko duchownego we wpływowym islamskim ośrodku pod Waszyngtonem, w podmiejskim rejonie Falls Church, w Wirginii. Niedługo potem, Nawaf al-Hazmi modlił się tam wraz z młodym Saudyjczykiem z Taif, nazywającym się Hani Hanjour.
- Tak przez przypadek, - powiedział Carter, - meczet zlokalizowany jest przy Leesburg Pike. Jeśli skręcisz stamtąd w lewo w Columbia Pike i przejedziesz parę mil prosto, natkniesz się na zachodnią fasadę Pentagonu – i to dokładnie zrobił Hani Hanjour rankiem 11 września. Rashid był w tym czasie w swoim biurze. Słyszał samolot przelatujący mu nad głową na kilka sekund przed uderzeniem.
FBI nie potrzebowało długiego czasu, aby powiązać al-Hazmiego i Hanjoura z meczetem w Falls Church – kontynuował Carter – Także media szybko wydeptały ścieżkę prowadzącą do drzwi Rashida. Odkryły tam elokwentnego i oświeconego młodego duchownego, uosobienie umiarkowania, który jednoznacznie potępił ataki z 11 września i wezwał swoich muzułmańskich braci do odrzucenia drogi przemocy i terroryzmu w jakiejkolwiek formie. Biały Dom był pod takim wrażeniem charyzmatycznego imama, że zaprosił go, wraz z kilkoma innymi naukowcami i duchownymi muzułmańskimi, na prywatne spotkanie z prezydentem. Departament Stanu stwierdził, że Rashid może być doskonałym kandydatem na osobę, która zbuduje most pomiędzy Ameryką a 500 milionami sceptycznie nastawionych muzułmanów. Agencja miała jednak odrobinę inny pomysł.
- Pomyśleliśmy, że Rashid może pomóc nam spenetrować obóz naszego nowego wroga, - mówił Carter. – Lecz zanim podjęliśmy próbę podejścia, musieliśmy odpowiedzieć na kilka pytań. Przede wszystkim, czy był on w jakikolwiek sposób zaangażowany w spisek 11 września, i czy jego kontakty z porywaczami miały charakter czysto przypadkowy? Przyglądaliśmy mu się pod każdym kątem, jaki przyszedł nam do głowy, począwszy od założenia, że na jego rękach jest całe mnóstwo amerykańskiej krwi. Analizowaliśmy wykresy czasowe. Sprawdzaliśmy, kto gdzie był. Na zakończenie stwierdziliśmy, że Imam Rashid al-Husseini był czysty.
- A potem?
- Wysłaliśmy emisariusza do Falls Church, aby sprawdził, czy Rashid będzie zainteresowany przekuciem słów w czyn. Jego reakcja była pozytywna. Przejęliśmy go następnego dnia i zabraliśmy w bezpieczne miejsce w pobliżu granicy z Pensylwanią. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa.
- Rozpoczęliście proces oceny od nowa.
Carter przytaknął. – Ale tym razem obiekt siedział po przeciwnej stronie stołu, przypięty do poligrafu. Badaliśmy go przez trzy dni, rozbierając na części pierwsze całą jego przeszłość i związki.
- I jego historia się utrzymała.
- Zdał śpiewająco. Więc wyłożyliśmy kawę na ławę, a obok kawy stertę pieniędzy. To była porta operacja. Rashid miał odbyć tourne po islamskim świecie, głosząc tolerancję i umiarkowanie, a jednocześnie dostarczając nam nazwiska innych potencjalnych rekrutów, gotowych do służenia naszej sprawie. Dodatkowo, miał obserwować młodych gniewnych, którzy zdawaliby się być podatnymi na syreni śpiew dżihadystów. Wyprawiliśmy go najpierw w testową trasę po Stanach, w ścisłej współpracy z FBI, a potem rozpoczęła się praca międzynarodowa.
Bazując w zdominowanej przez muzułmanów okolicy we Wschodnim Londynie, Rashid spędził kolejne trzy lata przemierzając Europę i Bliski Wschód wzdłuż i wszerz. Przemawiał na konferencjach, modlił się w meczetach i udzielał wywiadów płaszczącym się przed nim dziennikarzom. Ogłosił Bin Ladena mordercą, który złamał prawa Allacha i sponiewierał nauki Proroka. Uznał prawo Izraela do istnienia i wezwał do negocjacji pokojowych z Palestyńczykami. Potępił Saddama Husseina jako dyktatora nie mającego nic wspólnego z Islamem, choć – zgodnie z radami otrzymanymi przez prowadzących go oficerów CIA – nie poparł amerykańskiej inwazji. Jego nauki nie zawsze były dobrze przyjmowane przez słuchaczy, ani też jego działania nie ograniczały się do fizycznego świata. Z pomocą CIA, Rashid zaznaczył swoją obecność w Internecie, gdzie starał się konkurować z pro-dżihadyjską propagandą Al-Kaidy. Goście odwiedzający jego stronę byli identyfikowani i ich dalsze kroki w cyberprzestrzeni śledzone.
-Operację tę uznano za jeden z najbardziej udanych wysiłków na rzecz penetracji świata, który w większości był nam całkowicie obcy i nieznany. Rashid zapewniał swoim prowadzącym nieprzerwany potok nazwisk, zarówno tych dobrych, jak i tych potencjalnie złych, a nawet dostarczał wskazówek na temat pewnych przygotowywanych działań. W Langley nie mogliśmy wyjść z podziwu nad naszym własnym sprytem i przenikliwością. Myśleliśmy, że ten raj będzie trwał wiecznie. Ale skończył się i to raczej gwałtownie.
Miejscem w którym się to stało była - odpowiednio do sytuacji - Mekka. Rashid został zaproszony do wygłoszenia wykładu na tamtejszym uniwersytecie – wielki zaszczyt dla duchownego, na którym spoczywało przekleństwo posiadania amerykańskiego paszportu. Mając na względzie fakt, że Mekka jest niedostępna dla niewiernych, CIA nie miała innego wyboru, jak tylko wypuścić go tam samego. Poleciał z Ammanu do Rijadu, gdzie po raz ostatni spotkał się ze swoimi prowadzącymi z CIA, potem wszedł na pokład samolotu wewnątrzkrajowych saudyjskich linii lotniczych lecącego do Mekki. Jego wystąpienie było zaplanowane na ósmą tamtego wieczoru. Rashid nigdy się tam nie pojawił. Zniknął bez śladu.
- Początkowo baliśmy się, że został porwany i zabity przez lokalne odgałęzienie Al-Kaidy. Niestety, okazało się, że stało się inaczej. Nasza wielce wielbiona własność pojawiła się kilka tygodni później w Internecie. Elokwentny, oświecony młody człowiek nawołujący do umiarkowania odszedł w przeszłość. Zastąpił go drapieżny fanatyk, głoszący, że jedyną metodą, jaką można postępować z Zachodem jest zniszczenie go.
- Oszukał was.
- Najwyraźniej.
- Od jak dawna?
- To pytanie pozostaje otwarte, - powiedział Carter. – W Langley są tacy, którzy uważają, że Rashid był zły od początku. Inni snują teorie, że na krawędź załamania doprowadziło go poczucie winy związane z pełnieniem roli szpiega dla niewiernych. Jakkolwiek było, jedno pozostaje bezsporne. W czasie, kiedy podróżował po świecie Islamu za nasze pieniądze, zorganizował imponującą siatkę współpracowników, i to tuż pod naszym nosem. To człowiek obdarzony wielkim talentem obserwacji i posiadający ogromne umiejętności zwodzenia i odwracania uwagi. Mieliśmy nadzieję, że pozostanie przy nauczaniu i rekrutacji, lecz nasze nadzieje okazały się płonne. Ataki w Europie były popisem grupy Rashida. On chce zastąpić Osamę Bin Ladena na tronie przywódcy globalnego ruchu dżihadyjskiego. Chce także zrobić coś, co się nigdy Bin Ladenowi nie udało po 11 września.
- Uderzyć w odległego wroga w jego własnym kraju, - dokończył Gabriel. – Rozlać amerykańską krew na amerykańskiej ziemi.
- Mając do dyspozycji siatkę kupioną i opłacaną przez Centralną Agencję Wywiadowczą, - dodał ponuro Carter. – Chciałbyś mieć coś takiego wyryte na własnym nagrobku? Jeśli kiedykolwiek wyjdzie na jaw, że Rashid al-Husseini był kiedyś na naszej liście płac ... – głos Cartera ścichł do szeptu. – Popioły, popioły, wszyscy upadniemy.
- Czego ode mnie oczekujesz, Adrian?
- Chcę, żebyś upewnił się, że zamach bombowy w Covent Garden był ostatnim atakiem, jaki kiedykolwiek przeprowadził Rashid al-Husseini. Chcę, żebyś rozbił jego siatkę zanim ktoś jeszcze zginie z powodu mojego szaleństwa.
- To wszystko?
- Nie, - powiedział Carter. – Chcę, aby cała operacja pozostała tajna i żeby nawet słówko o niej nie dotarło do uszu prezydenta, Jamesa McKenny, i całej reszty amerykańskich służb wywiadowczych.