Te kilka stron, które zdążyłem w życiu przeczytać, a szczególnie te, które zdołałem przeczytać na głos upoważniają mnie, mam nadzieję, do recenzowania tego, co czytam. Przynajmniej od czasu do czasu.
Za mną z grubsza jedna czwarta "Źródła". Odżywają te same uczucia, jakie ogarniały mnie przy lekturze "Atlasa".
Co do treści, prozę Ayn Rand można albo kochać, albo nienawidzić. Nie wyobrażam sobie, aby istniał czytelnik, który "przełknie" ją łagodnie, gładko, letnio, bez poparzenia się (zimnem lub gorącem). Prawdę mówiąc, wie wyobrażam sobie nawet czytelnika, który dałby radę pozostać przez cały czas przy gorącej miłości lub równie gorącej nienawiści. W moim odczuciu przeżywanie jej powieści to ciągła huśtawka pomiędzy pełną akceptacją i kompletnym odrzuceniem, pomiędzy "rozumiem Cię, jesteś taki jaki chciałbym być", a "jak można być takim nieżyciowym, idealistycznym idiotą?!?"
Ale to co równie ważne, przynajmniej dla mnie, to prostota i klarowność języka. Żadnych zbędnych figur, przymiotniki i przysłówki, które są konieczne i niezastąpione. A jednocześnie, przy tym niemal minimalizmie formalnym, język jest wyjątkowo plastyczny. Powinniście zacząć czytać na głos - choćby samym sobie. Wtedy poczujecie, że są teksty, które - choć piękne, wielkie i wartościowe - opierają się zwykłemu czytaniu. Stawiają przeszkody, piętrzą trudności interpretacyjne. Te teksty da się oczywiście pięknie przeczytać, ale wymaga to kunsztu. Dopiero w ustach naprawdę fachowych i oddanych swojemu zdaniu lektorów rozkwitają. Ayn Rand należy to zupełnie innej kategorii. Słowa same układają się w porządku. Zdania nie zaskakują. Chylę czoła także przed autorką przekładu, panią Iwoną Michałowską, która stanęła na wysokości zadania i oddała tę prostotę w naszym języku.
Pozwólcie mi na jeszcze jedną, pewnie dyskusyjną, refleksję. Podobną klarownością i prostotą języka charakteryzują się dzieła Franka Herberta, ale w ich przypadku, choć doczekaliśmy się dwóch przekładów Diuny, prostoty jest, niestety, brak.
Za mną z grubsza jedna czwarta "Źródła". Odżywają te same uczucia, jakie ogarniały mnie przy lekturze "Atlasa".
Co do treści, prozę Ayn Rand można albo kochać, albo nienawidzić. Nie wyobrażam sobie, aby istniał czytelnik, który "przełknie" ją łagodnie, gładko, letnio, bez poparzenia się (zimnem lub gorącem). Prawdę mówiąc, wie wyobrażam sobie nawet czytelnika, który dałby radę pozostać przez cały czas przy gorącej miłości lub równie gorącej nienawiści. W moim odczuciu przeżywanie jej powieści to ciągła huśtawka pomiędzy pełną akceptacją i kompletnym odrzuceniem, pomiędzy "rozumiem Cię, jesteś taki jaki chciałbym być", a "jak można być takim nieżyciowym, idealistycznym idiotą?!?"
Ale to co równie ważne, przynajmniej dla mnie, to prostota i klarowność języka. Żadnych zbędnych figur, przymiotniki i przysłówki, które są konieczne i niezastąpione. A jednocześnie, przy tym niemal minimalizmie formalnym, język jest wyjątkowo plastyczny. Powinniście zacząć czytać na głos - choćby samym sobie. Wtedy poczujecie, że są teksty, które - choć piękne, wielkie i wartościowe - opierają się zwykłemu czytaniu. Stawiają przeszkody, piętrzą trudności interpretacyjne. Te teksty da się oczywiście pięknie przeczytać, ale wymaga to kunsztu. Dopiero w ustach naprawdę fachowych i oddanych swojemu zdaniu lektorów rozkwitają. Ayn Rand należy to zupełnie innej kategorii. Słowa same układają się w porządku. Zdania nie zaskakują. Chylę czoła także przed autorką przekładu, panią Iwoną Michałowską, która stanęła na wysokości zadania i oddała tę prostotę w naszym języku.
Pozwólcie mi na jeszcze jedną, pewnie dyskusyjną, refleksję. Podobną klarownością i prostotą języka charakteryzują się dzieła Franka Herberta, ale w ich przypadku, choć doczekaliśmy się dwóch przekładów Diuny, prostoty jest, niestety, brak.