Drodzy,
Nagrałem już sakramentalne "Nagranie to przeznaczone jest dla moich znajomych....", wieńczące trud przeczytania "Fiaska" Stanisława Lema.
Trud, zaiste.
Już wcześniej pisałem o momentami szalenie udziwnionej składni. Do tego dochodzi także słowotwórstwo. To co mnie absolutnie nie raziło w tych pozycjach, które Lem pisał z "przymrużeniem oka", przeszkadza mi w czytaniu powieści jak najbardziej poważnej. Denerwuje mnie także maniera sięgania po najrzadziej chyba używane synonimy - "chyżość przyświetlna" zamiast "prędkości przyświetlnej" (nie wspominając już o tym, że 99% ludzi w tym wypadku powiedziałoby o "prędkości bliskiej prędkości światła") może być tego przykładem.
Ale gdyby tylko o warstwę formy chodziło, mógłbym machnąć ręką i powiedzieć (dostosowując się do lemowskiego stylu), że to "autorska licentia poetica". Mam jednak problem z zaakceptowaniem meritum. Rozumiem, że chodziło o tytułowe fiasko, więc o niepowodzenie na całej linii, niepowodzenie spektakularne, a w dodatku niepowodzenie, którego przyczyny są dyskusyjne, niejednoznaczne. Ale coś się chyba Autorowi w konstruowaniu greckiej tragedii nie udało. Ciąg założeń, obserwacji i wyciąganych z nich wniosków, stanowiących podstawę dla kolejnych działań nie jest spójny i do końca przekonujący. Przynajmniej dla mnie. Mam nieodparte wrażenie, że Lem celowo ogranicza horyzonty swoich bohaterów i celowo zubaża narzędzia, jakimi dysponują. Oczywiście wolno mu - to on jest autorem.
Jako czytelnik jednak mam do Was pytanie - kiedy już dotrzecie do finałowego fiaska i nie będziemy tu musieli ujawniać żadnych point - nie znaleźlibyście w zakresie tych technologii, które Lem daje do ręki astronautom, metody na to, aby "dowód życia" pilota przekazywać do macierzystej jednostki bez konieczności fizycznego wracania do guzika w rakiecie raz na 100 minut? Mnie takie rozwiązanie przyszło do głowy niemal od razu, wraz z konstatacją, że brak uwzględnienia możliwości, że żywy i dobrze się mający pilot dokonujący pierwszego w historii kontaktu z obcą cywilizacją może mieć na głowie rzeczy zdecydowanie bardziej absorbujące i frapujące, niż drałowanie co 100 minut do guzika w rakiecie, świadczy o wyjątkowo niskim poziomie wyobraźni dowódców misji. Szczególnie, jeśli od owego przyciśnięcia guzika (a właściwie jego braku) tak wiele ma zależeć.
Rozgadałem się. Nagranie skończone, ale montaż zajmie mi jeszcze przynajmniej 1 dzień. Potem nagranie pójdzie w świat.