Kochani,
Odnoszę wrażenie, że eksperyment z Wyspą Itongo Grabińskiego nie przypadł Wam zbytnio do gustu. Jest w tym pewnie sporo mojej winy, bo "rzuciłem" tę pozycję jak ochłap mięsa z hasłem "bierzcie i cieszcie się". Biję się więc w piersi i przyznaję, że należało pewnie powiedzieć Wam najpierw więcej o Stefanie Grabińskim, który - choć zapomniany i za życia i po śmierci - był jednak jednym z bardzo nielicznych w naszej historii literatury autorów parających się horrorem. Pewnie należało też szerzej przedstawić "Wyspę Itongo" - jedną z czterech ukończonych, a pięciu w ogóle powieści, jakie wyszły spod pióra Grabińskiego. Mam pełną świadomość, że wiele prac Grabińskiego strasznie się zestarzało. Dla czytelników i słuchaczy 21-wiecznych, napasionych po uszy dosłownością przekazu wizualnego, to co przed wiekiem było straszne lub co najmniej niepokojące, jest już tylko dziwaczne i "interesujące". Ząb czasu nadgryzł zresztą powieści Grabińskiego znacznie mocniej, niż nowele.
Dlaczego więc w ogóle podjąłem temat Grabińskiego? Powodów jest kilka.
Po pierwsze - zasługuje na odkurzenie i zaistnienie w świadomości publiczności szerszej, niż tylko miłośnicy dwudziestolecia międzywojennego.
Po drugie - fakt, że od śmierci Grabińskiego upłynęło ponad 75 lat, i dorobek jego stał się częścią domeny publicznej, czyli nie jest już chroniony prawami autorskimi, umożliwił właśnie komercyjne udostępnienie nagrania.
Po trzecie - uważam, że mój ponury głos pasuje do prozy Grabińskiego.
Znalazłoby się tych powodów jeszcze więcej.
A teraz, pozwólcie, że postawię sprawę jasno: żadnego z dotychczasowych nagrań mako_new nie mogę udostępniać odpłatnie, choćbym czuł taką pokusę. Gdybym to zrobił, zostałbym natychmiast namierzony i zniszczony przez "psy ogrodnika" strzegące praw autorskich. Jedynie traktując Was jako znajomych, którym nieodpłatnie udostępniam własne nagranie, ślizgam się na pograniczu prawa i może mi to ujść na sucho. Bo jeśli mnie nie wolno czytać Wam na głos, to nie wolno by także było rodzicom czytać na dobranoc dzieciom, ani zakochanym recytować wiesze miłosne z pamięci.
Jednocześnie relatywnie często dostaję wiadomości, że "chłopie, powinieneś za to brać kasę", etc. W reakcji na takie głosy umieściłem na blogu przycisk darowizny. Kilka osób od tego czasu monitowało, że ta forma jest zbyt ograniczona, że lepiej byłoby abym po prostu podał numer konta. Otóż nie - jeśli będzie "produkt" i konto do wpłat, to - nawet jeśli wpłaty będą dobrowolne - będzie transakcja. A tego mi "psy ogrodnika" ani fiskus nie wybaczą.
Tak więc audiobook Grabińskiego, który można sprzedawać z otwartą przyłbicą i opłacając odnośne podatki, a także inne audiobooki o podobnym charakterze, które z pewnością się z czasem pojawią, pełni także rolę poniekąd "zastępczą". Za Diunę, Fundację, czy SW nie wezmę ani grosza. Ale jeśli ktokolwiek uważa, że warto mnie "wynagrodzić" za nie, zapraszam do sklepu po Grabińskiego. A może mimo wszystko jednak Wam się spodoba...
I - na koniec - żeby nie było żadnych wątpliwości: tak, czy inaczej nagrywanie audiobooków nie jest moim planem na dorobienie się fortuny :-) Jeśli w ogóle wyciągam rękę, to wyłącznie po to, aby móc nagrywać lepiej i w lepszych warunkach. (A propos - jeśli ktoś ma na zbyciu czyste foremki od jajek - te na 30 sztuk - to chętnie się nimi zaopiekuję i zrobię z nich wytłumienie ścian mojego przyszłego studia).