Z małego nasienia
może wyrosnąć potężne drzewo, zdolne do przetrwania najsilniejszej burzy.
Pamiętajcie, Rayna Butler była zaledwie chorowitą, powaloną przez gorączkę
dziewczynką, kiedy zaczęła swoją krucjatę – i popatrzcie w co się ona
zamieniła! Jestem zaledwie jednym z drzew w lesie zasianym wiarą Rayny. Wierni
mi naśladowcy nie ugną się przed skamleniem niewiernych, którzy występują
przeciwko nam.
- Manford Torondo, Jedyna ścieżka
Choć jego ważne
zadanie wymagało, aby podróżował wzdłuż i w poprzek znanego wszechświata,
Manford cieszył się sporadycznymi chwilami spokoju we własnym domu i w
towarzystwie Anari. Prości i uczciwi mieszkańcy Lampadasa prowadzili małe
gospodarstwa rolne, z których czerpali żywność oraz włókniste rośliny, z
których samodzielnie wyrabiali tkaniny. Prowadzili satysfakcjonujące życie, w
którym nie było miejsca dla sztucznych potworności: bez groźby zniewolenia
przez maszyny czy uzależnienia się od oferowanych przez nie złudnych
udogodnień.
Ludzki umysł jest świętością.
Dom
Manforda zbudowany był z polnych kamieni spojonych zaprawą, ujętych w drewniane
ramy z pni ściętych i ukształtowanych ręcznie, przy pomocy najprostszych
narzędzi. Wznieśli go dla niego jego zwolennicy; gdyby o to poprosił,
postawiliby mu tu pałac wspanialszy od cesarskiego, lecz sam taki pomysł
sprzeczny był z wyznawaną przez Manforda filozofią. Skarciłby każdego, kto
choćby wpadł na taki pomysł. Jego przytulny domek był doskonały, uroczo
udekorowany tkanymi ręcznie makatami, przyozdobiony obrazkami namalowanymi dla
niego przez współwyznawców. Ochotnicy zasadzili kwiaty przed frontem budynku;
ogrodnicy pilnowali równego przycięcia żywopłotów; projektanci ogrodów
zaplanowali i ułożyli malownicze kamienne ścieżki. Gotowano i pieczono dla
niego, przynoszono mu w darze takie ilości jedzenia, jakim nie był w stanie sam
dać rady, więc dzielił się z innymi.
Na
widok tego oczywistego dowodu, że ludzie mogą prowadzić szczęśliwe życie bez
gadżetów, komputerów i wyszukanej – złej – technologii, serce mu rosło.
Butlerianie pracowali ciężej, jedli lepiej i byli zwykle zdrowsi niż ci ludzie,
którzy ciągle powierzali swoje zdrowie lekarzom i ich lekarstwom.
W
Cesarstwie było zbyt niewiele światów, które przypominałyby Lampadasa, więc
jego ruch miał przed sobą jeszcze wiele pracy. Poza fizycznym unicestwianiem
robotów bojowych i statków myślących maszyn, trzeba było prowadzić ciągłą wojnę
z zakorzenioną w ludzkim umyśle skłonnością do poddawania się zależności.
Lecz
nie dziś wieczorem. Odesłał swoich zwolenników dziękując im za dotrzymywanie mu
towarzystwa, lecz nalegając, że potrzebuje teraz czasu, aby odpocząć i oddać
się medytacji. Jak zawsze, pozostała przy nim wyłącznie Anari. Idaho.
Ułożył
się wygodnie na poduszkach i obserwował kobietę krzątającą się po domu.
Wiedział, że na jedno skinienie palcem niezliczone rzesze ruszyłyby spełniać
jego życzenia. Nosili by go w palankinie, karmili go, utrzymywali jego dom i
otaczali go uwagą bliską obsesji. Lecz nikt inny nie był taki, jak Anari.
Manford nie przeżyłby bez niej. Doskonale się nim opiekowała.
Mistrzyni
miecza dodała kolejny porąbany pień do kominka. Sterta drewna ułożonego pod
okapem domu wystarczyłaby do ogrzewania domów setki ludzi przez rok. W chłodne,
jesienne wieczory Manford lubił, aby okna domu pozostawały otwarte, wpuszczając
do wnętrza świeże powietrze, więc Anari podtrzymywała ogień; budziła się nawet
w nocy, aby podrzucić drewna do przygasającego ognia. W kuchni postawiła już na
ogniu kociołki z wodą, aby była gorąca na kąpiel Manforda. Anari nigdy nie
narzekała na ogrom domowych posług; przeciwnie – czasami zdarzało jej się mruczeć
z zadowoleniem. Była szczęśliwa mogąc prowadzić takie życie, mogąc opiekować
się Manfordem.
Przeszła
koło niego niosąc drugi mosiężny kociołek. Wyczuł zapach aromatycznych liści,
które wrzuciła do gorącej wody. „Twoja kąpiel jest już prawie gotowa. Za chwilę
do Ciebie wrócę.”
„Poradzę
sobie z kąpielą,” odpowiedział.
„Wiem.
Ale uwielbiam pomagać Ci.” Uśmiechnęła się miękko i wyszła z pokoju.
Pod
jej nieobecność uniósł się na silnych ramionach i stojąc na rękach przeszedł
przez pomieszczenie. Po przeciwnej stronie chwycił jedną z poręczy
umieszczonych na jego wysokości, specjalnie po to, aby ułatwić mu samodzielne
poruszanie po domu. Choć stracił połowę ciała, tę która mu pozostała poddawał
regularnym ćwiczeniom. Nie mógł sobie pozwolić na bezradność, lecz znaczenie
miało także zapewnienie godnego wyglądu, kiedy pokazywał się publicznie.
Pozwalał sobie pomagać, kiedy było to konieczne, lecz wcale nie był takim
kaleką, za jakiego brała go większość.
Usłyszał
jak w sąsiednim pomieszczeniu Anari wlewa wodę z kociołka do wanny. Po chwili
wróciła kierując się ku miejscu, w którym przed chwilą siedział na poduszkach.
Spostrzegła, że bez jej pomocy przeniósł się w inne miejsce, obrzuciła go
krótkim, pełnym przygany spojrzeniem, schyliła się i wyciągnęła ramię.
Wsunął
się w jej silny uścisk, owijając jedno ramię wokół jej barków i wspinając na
biodro. Gdy Anari niosła go do drugiego pokoju, ich biodra stykały się, jak u
pary zakochanych spacerujących w czułym uścisku. Jedyną różnicą było to, że
szła tylko ona. Przytrzymując go przy sobie pochyliła się i dłonią sprawdziła
temperaturę wody w wannie. Stwierdzając, że jest odpowiednia, zdjęła z Manforda
koszulę i bieliznę, i umieściła go w kąpieli.
Przymknął
oczy i westchnął. Anari wzięła myjkę i zaczęła go myć. Nigdy nie dała po sobie
poznać, aby traktowała to jako przykry obowiązek. Pozwolił, aby kontynuowała.
Nie czuł się niezręcznie pozostając w centrum krzątaniny Anari, ponieważ dzięki
temu czuł się bezpieczny. Czuł także, że może jej całkowicie zaufać. Pozwolił swoim
myślom dryfować, lecz dręczące go koszmary nigdy nie oddalały się od jego
umysłu… okropny dzień, w którym eksplozja zabiła Raynę Butler.
Manford
już zawsze miał się zastanawiać, czy wtedy mógł poruszać się szybciej, czy
dałby radę jakoś ją uratować. Uczynił heroiczny wysiłek i zawiódł – zapłacił za
to utratą nóg. Z radością poświęciłby dla niej więcej… wszystko.
Już
po ostatecznym upadku Omniusa Rayna Butler kontynuowała swój antytechnologiczny
ruch, który wtedy nosił nazwę Kultu Sereny. Od chwili, kiedy jako dziewczynka
cudowanie ocalona od plagi Omniusa, która zabrała całą jej rodzinę, rozpoczęła
krucjatę, Rayna nigdy nie straciła swojej misji z oczu – aż do chwili, kiedy
bomba zabójcy przerwała jej życie w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat.
Zamieszki
skierowane przeciw EKT podgrzały jeszcze nastroje wśród jej wyznawców.
Oburzenie wywołane Biblią
protestancko-katolicką nie pokrywało się z dążeniami Rayny do odrzucenia
technologii, lecz oba ruchy miały ze sobą wiele wspólnego. Rayna Butler była stara,
lecz bystra i charyzmatyczna jak wcześniej. Nie pokładała zaufania w
technologiach medycznych, melanżu ani lekach; dożyła swojego wieku ponieważ
była czysta.
Manford
przyłączył się do Butlerian jako pełny entuzjazmu, idealistyczny
piętnastolatek, po ucieczce z domu. Wiedział, że maszyny dawno temu unicestwiły
populację jego rodzinnej planety, i choć Omnius i cymeki zostali pokonani całe
dziesięciolecia przed jego urodzeniem, Manford pałał żądzą zemsty. Był pełnym
pasji młodym człowiekiem, który pragnął walczyć, mimo iż bitwy zakończyły się
dawno temu.
Znalazłszy
swoje miejsce wśród Butlerian z całego serca pragnął być blisko Rayny, słuchać
jej i obserwować. Był nią zauroczony tak, jak to się zdarza uczniowi
zakochanemu w starszej nauczycielce. Podziwiał blask jej oczu, świetlistość jej
bladej niczym kość słoniowa skóry. Choć w wyniku wywołanej przez myślące
maszyny zarazy, jeszcze jako dziecko straciła wszystkie włosy, Manford
dostrzegał w niej nieskończone piękno.
Rayna
zwróciła na niego uwagę w tłumie wyznawców; pewnego razu powiedziała nawet
Manfordowi, że oczekuje po nim wielkich czynów. Gdy zawstydzony odpowiedział,
że jest o wiele za młody, aby stać się przywódcą, Rayna odrzekła, „Miałam tylko
jedenaście lat, kiedy zostałam powołana.”
Gdy
świeżo opierzone Imperium rozrastało się, coraz więcej było tych, którzy
sprzeciwiali się wysiłkom Rayny – sił pro technologicznych, grup interesów,
populacji planetarnych, które nie zgadzały się na rezygnację z technicznych
udogodnień. Podczas jednego w wypadów na Boujet, planetę, która starała się
oprzeć swój rozwój na podstawach przemysłowych i technologicznych, fanatyk
techniki podłożył bombę, mając zamiar zgładzić Raynę.
Manford
odkrył bombę w ostatnim momencie, ruszył chronić Raynę i dostał się w zasięg eksplozji.
Stara Rayna zmarła na jego rękach, rozerwana wybuchem, a jednak szczęśliwa.
Uniosła spływający krwią palec, aby go pobłogosławić i wydając ostatnie
tchnienie poleciła Manfordowi, aby kontynuował jej dzieło.
Na
to wspomnienie, w ciepłej kąpieli przeszedł go dreszcz. W dalszym ciągu miewał
koszmary, w których w oczach Rayny trzymanej w jego ramionach gasło światło, a
kobieta na krótkie mgnienie znów stawała się dziewczynką. Był tak pochłonięty
jej umieraniem – i w tak głębokim szoku – że nie zauważył nawet własnych, jakże
poważnych obrażeń. Wybuch pozbawił go dolnej połowy ciała…
Po
tym wydarzeniu tłum Butlerian przewalił się przez miasta i fabryki na Boujet,
paląc je niemal do szczętu i pozostawiając mieszkających tam ludzi bez
technologii, bez wygód, a jedynie z popiołami. Zawrócili tę planetę do epoki
kamiennej.
Manford
zdumiał opiekujących się nim lekarzy dochodząc do siebie po doznanym urazie. Od
tej pory błogosławieństwo Rayny było jego mieczem i tarczą. Jak relikwię
przechowywał splamiony krwią strzępek materiału, który oderwał od jej szaty
dniu śmierci. Miał go zawsze przy sobie; czerpał z niego siłę.
Anari
zaczęła rozmasowywać palcami jego spięte mięśnie barków. Spoglądając w dół, na
Manforda unoszącego się w przesyconej ziołami wodzie zapytała, „Znów myślisz o
Raynie. Poznaję to po wyrazie Twojej twarzy.”
„Rayna
jest zawsze przy mnie. Jak mógłbym przestać o niej myśleć?”
Anari
wyjęła go z wody i delikatnie wytarła ręcznikiem, a następnie pomogła mu się
ubrać. Gdy trzymała go w swoich silnych ramionach, pochylił głowę ku jej
głowie. „Postaw mnie przy biurku, w pobliżu łóżka. I zapal świecę. Chciałbym
poczytać, zanim pójdę spać.”
„Jak
sobie życzysz, Manfordzie.”
Gdy
zostawiła go samego, pochylił się nad oprawnymi kopiami dzienników i notatników
laboratoryjnych ohydnego robota Erazma. Były to niebezpieczne dokumenty
odnalezione po zagładzie Korrina, uratowane i trzymane pod kluczem.
Przerażające dzienniki zapewniające wgląd w umysł potwora. Manford studiował
kolejne strony, niemal doprowadzony do mdłości słowami utrwalonymi przez
robota. Było to jak odczytywanie słów demona. Im dłużej je czytał, tym bardziej
czuł się przerażony. Z pedantycznych zapisków przebijała duma myślącej maszyny
z tortur i występków, jakich się dopuszczał. Komentarze spisane ręką robota
zmroziły duszę Manforda.
„Maszyny
cechują się cierpliwością, jakiej ludzie nie są w stanie osiągnąć,” napisał
Erazm. „Czymże dla nas jest dziesięciolecie, stulecie czy milenium? Możemy
czekać. I jeśli sądzą, że nas pokonali, nie opuszcza mnie ufność. Najpierw
ludzie stworzyli myślące maszyny, a potem staliśmy się ich panami. Nawet jeśli
w tej wojnie uda im się unicestwić wszystkie komputerowe umysły, wiem co się
stanie. Znam ich. Po upływie odpowiednio długiego czasu zapomną… i stworzą nas
znów. Tak, możemy poczekać.”
Zaniepokojony
treścią przeczytanego fragmentu Manford poczuł piekące łzy pod powiekami, i
przysiągł sobie, że ta przepowiednia się nigdy nie ziści. Zamknął książkę, ale
wiedział, że lektura nie pozwoli mu szybko zasnąć. Niektóre rzeczy były dla
niego zbyt przerażające, aby mógł się nimi podzielić ze współwyznawcami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz