To był lekki maraton, ale dobiegłem do mety. Spakowana i otagowana Odyseja idzie na serwer Maćka. Okazało się, że w moim wykonaniu powieść trwa niespełna 7 i pół godziny, więc o godzinę więcej, niż audiobook anglojęzyczny.
A teraz króciutka, jak zwykle subiektywna, recenzja.
Jestem fanem filmowego dzieła Stanleya Kubricka. Jego Odyseję oglądałem dziesiątki razy. Uważam, że sposób zadziwiający dla tego gatunku filmowego, obraz nie zestarzał się. Nie przekroczył granicy śmieszności, poza którą wywędrowało tak wiele filmów SF z dalszej i bliższej przeszłości. Ale! miało być o książce, nie o filmie. Zaczynam od filmu, bo: 1) stanowi medium popularniejsze i dostępniejsze niż książka, 2) scenariusz, na podstawie którego został nakręcony był wspólnym dziełem Clarke i Kubricka, 3) książka Clarke, w swoim ostatecznym kształcie, powstała po filmie. Czy więc warto czytać (słuchać), skoro można obejrzeć? Szczególnie, że w wielu przypadkach książki powstające wtórnie do filmów (czy gier komputerowych) są od nich po prostu gorsze?
Warto. Arthur C. Clarke to Pisarz (duże P zamierzone), a nie scenarzysta. Scenariusz, a co za tym idzie, także film, są wynikiem współpracy, ścierania się i dochodzenia do kompromisów przez dwie wybitne osobowości twórcze: Clarke operującego słowem i Kubricka "myślącego obrazem". Nie wszystko, co da się napisać, da się pokazać w filmie. Książka jest więc treściowo bogatsza, a także - co może być pewnym zaskoczeniem - łatwiejsza w odbiorze. To co na filmie byłoby tępą łopatologią, w książce stanowi naturalne wyjaśnienie takiego a nie innego rozwoju sytuacji. Bardzo dobitnym tego przykładem jest zakończenie filmu, które pozostawia wiele pola dla indywidualnej interpretacji. Zakończenie książki - choć niby takie samo - zawiera dość bezpośrednie wyjaśnienie zamysłu autora, a jednocześnie wcale nie spłyca treści.
Jeśli o mnie chodzi, skoro skończyłem czytać, idę obejrzeć film. Ciekawe, jakim mi się wyda tym razem.
Tę czytankę chciałbym serdecznie zadedykować moim dzieciom, które słysząc pierwsze takty "Tako rzecze Zaratustra" Ryszarda Straussa, zwykły uciekać z domu, aby nie oglądać "Odysei" po raz n-ty :)
A teraz króciutka, jak zwykle subiektywna, recenzja.
Jestem fanem filmowego dzieła Stanleya Kubricka. Jego Odyseję oglądałem dziesiątki razy. Uważam, że sposób zadziwiający dla tego gatunku filmowego, obraz nie zestarzał się. Nie przekroczył granicy śmieszności, poza którą wywędrowało tak wiele filmów SF z dalszej i bliższej przeszłości. Ale! miało być o książce, nie o filmie. Zaczynam od filmu, bo: 1) stanowi medium popularniejsze i dostępniejsze niż książka, 2) scenariusz, na podstawie którego został nakręcony był wspólnym dziełem Clarke i Kubricka, 3) książka Clarke, w swoim ostatecznym kształcie, powstała po filmie. Czy więc warto czytać (słuchać), skoro można obejrzeć? Szczególnie, że w wielu przypadkach książki powstające wtórnie do filmów (czy gier komputerowych) są od nich po prostu gorsze?
Warto. Arthur C. Clarke to Pisarz (duże P zamierzone), a nie scenarzysta. Scenariusz, a co za tym idzie, także film, są wynikiem współpracy, ścierania się i dochodzenia do kompromisów przez dwie wybitne osobowości twórcze: Clarke operującego słowem i Kubricka "myślącego obrazem". Nie wszystko, co da się napisać, da się pokazać w filmie. Książka jest więc treściowo bogatsza, a także - co może być pewnym zaskoczeniem - łatwiejsza w odbiorze. To co na filmie byłoby tępą łopatologią, w książce stanowi naturalne wyjaśnienie takiego a nie innego rozwoju sytuacji. Bardzo dobitnym tego przykładem jest zakończenie filmu, które pozostawia wiele pola dla indywidualnej interpretacji. Zakończenie książki - choć niby takie samo - zawiera dość bezpośrednie wyjaśnienie zamysłu autora, a jednocześnie wcale nie spłyca treści.
Jeśli o mnie chodzi, skoro skończyłem czytać, idę obejrzeć film. Ciekawe, jakim mi się wyda tym razem.
Tę czytankę chciałbym serdecznie zadedykować moim dzieciom, które słysząc pierwsze takty "Tako rzecze Zaratustra" Ryszarda Straussa, zwykły uciekać z domu, aby nie oglądać "Odysei" po raz n-ty :)