Weronika

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Pytaliście mnie kilukrotnie po talenty pisarskie. Otóż...



Cebulistan był dość młodą monarchią. Wcześniej pod okupacją sąsiadów, musiał włożyć wiele krwi i potu swoich obywateli, by przywrócić na tron swojego własnego króla.
Wydatki młodego państwa przekraczały niestety jego przychody. W dobie rosnącego deficytu i równie rosnących oczekiwań gwarków i szkutników, a także cieśli i zdunów, pewne świadczenia królewskie były, siłą rzeczy, spychane na plan dalszy.
Plagą królestwa były natomiast smoki. A była to plaga kosztowna: międzynarodowe kampanie reklamowe w poszukiwaniu smokobójców, nagrody dla tych, którzy podjęli się zadania i dostarczyli do zamku głowę choć jednego ubitego potwora, a także rosnące odszkodowania dla rodzin dziewic i hodowców owiec ciążyły na królewskim skarbcu. W całym tym zamęcie, koszty opieki nad nie dość sprawnymi smokobójcami, niedogryzionymi dziewicami, rozdeptanymi obywatelami i innymi ofiarami bytowania smoków, schodziły na coraz dalszy plan.
Wtedy pojawił się Jurko. Jurko wpadł na pomysł, aby ulżyć odrobinę monarchii borykającej się z odbudową i reformą państwa, i wśród obywateli zorganizować zbiórkę pieniędzy. Nikomu zbytnio się nie przelewało, ale raz w roku każdy mógł poczuć się lepiej ofiarowując drobną kwotę na ratowanie ofiar smoków. Pierwsza zbiórka była sukcesem. Darczyńcy poczuli się lepiej, obnosili się dumnie z pamiątkową wstążką, a piętnaście nadgryzionych dziewic otrzymało najnowsze protezy z drewna bukowego.
W następnym roku Jurko zorganizował zbiórkę ponownie. W akcję włączyły się wdzięczne ubiegłoroczne dziewice zaopatrzone ortopedycznie, oraz (na polecenie króla) heroldzi królewscy, którzy już na miesiąc wcześniej rozgłaszali wszem i wobec, kiedy i jak można złożyć darowiznę i wspomóc potrzebujących. Tym razem postanowiono, że część środków przeznaczonych zostanie na protezy, a część na miechy oddechowe wspomagające nieszczęsnych smokobójców, z płucami poparzonymi smoczym oddechem. Rosły także rzesze tych, którzy nie tylko grosiwem, ale także czynem chcieli wesprzeć dobroczynną imprezę. Gęźlarze organizowali koncerty, kuglarze pokazy.
Takiego sukcesu nikt jeszcze w królestwie nie widział! Zebrano nadspodziewanie wysoką kwotę. Na ulicach coraz częściej można było zobaczyć obywatelkę lub obywatela z profesjonalną protezą tego i owego, przybraną w charakterystyczną wstążkę. Ci bez protez nosili wstążki na znak, że ci z protezami właśnie im owe protezy zawdzięczają. Wkrótce także ci z protezami nosili także wstążki na znak, że kolejne protezy zostały sfinansowane także z ich datków. Od czasu do czasu spotkać można także było byłego smokobójcę ciągnącego za sobą sprytnie napędzany miech wspomagający oddychanie (oczywiście ze wstążeczką).
Z roku na rok rozmach dorocznej akcji rósł, i rosły także wpływy. Do Jurkowej akcji zaczęli włączać się także obywatele innych królestw.
Tymczasem sytuacja gospodarcza królestwa powoli się poprawiała. Co prawda gwarkowie nadal domagali się specjalnego traktowania, ale już na przykład szkutnicy nie stanowili problemu, ponieważ królestwo zrezygnowało z budowy statków i okrętów. Budżet, choć nadal wymagający bardzo dużej ostrożności, pozwalał jednak na uwzględnianie wydatków, które wcześniej schodziły na plan dalszy. Skarbiec mógłby w zasadzie podjąć się w pewnym zakresie opieką nad ofiarami smoków, a także zwalczaniem samych wstrętnych gadów, a z roku na rok nakłady na ten cel mogłyby rosnąć, ale król przytomnie stwierdził, że skoro obywatele z taką radością i zapałem sami się corocznie opodatkowują coraz wyższymi kwotami na ten cel, przekazywanymi za pośrednictwem Jurkowej akcji, więc po co ma uszczuplać środki przeznaczone na zakup i wyposażenie jastrzębi bojowych i orłów do przewozu najważniejszych osób w państwie.
Po trzydziestu latach nakłady skarbu państwa na zwalczanie skutków działalności smoków pozostawały na poziomie sprzed trzech dekad, a radosna i przyprawiająca wszystkich o dumę akcja Sir Jurko (pomysłodawca został niedawno podniesiony do godności rycerza) obejmuje swoim finansowaniem m.in.: protezy dla ofiar, budowę ekranów smokoodpornych wzdłuż najważniejszych traktów w królestwie, żelazne płuca dla wszystkich cierpiących na trudności z oddychaniem, niezależnie od tego, czy przyczyną trudności był smok, czy nie, wyprawki dla noworodków byłych nadgryzionych dziewic, które dzięki szczęśliwemu protezowaniu znalazły partnerów i pozbyły się uciążliwego dziewictwa, wozy do ekspresowego przewozu nagryzionych i poparzonych do punktów opatrunkowo-protetycznych, pancerze antysmokowe dla straży królewskiej. W przyszłym roku z funduszy Jurkowej akcji korona chce sfinansować także budowę wodociągów (do gaszenia pożarów wzbudzanych przez smoki).
Przychody z dorocznej akcji zostały na stałe wpisane w budżet królestwa. To znaczy – oczywiście nie bezpośrednio! Sir Jurko sam decyduje komu, ile i na co przeznaczyć fundusze. Skarb nie macza w tym, broń Boże, palców. W budżecie określa się tylko oszczędności, czyli kwoty, których nie trzeba na wskazane przez Sir Jurka cele przeznaczać.

sobota, 27 grudnia 2014

Jeśli ktoś jest fanem ściągania z chomika...

To w prezencie od teraz 135 GB do waszej dyspozycji.

Pamiętajcie także, że wszystko cały czas dostępne jest bez żadnych punktów i transferów na http://pliki.poczytajmimako.pl

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Ani Święta, ani Nowy Rok

nie są uniwersalne, choć z naszej europejskiej i chrześcijańskiej perspektywy zdarza nam się o tym zapominać.
Ze względu na różnorodność świąt zbiegających się w okresie przesilenia zimowego, zawsze politycznie poprawni Amerykanie stworzyli życzenia "Season Greetings" - nawet jeśli niczego w tym okresie nie obchodzisz, to życzymy Ci dobrej zimy (coś jak Wiatroda u Kubusia Puchatka).

A skoro doszliśmy już do Misia o bardzo małym rozumku, oto cytat okolicznościowy:
"- Bardzo się cieszę - rzekł Puchatek uszczęśliwiony - że podarowałem ci Praktyczną Baryłeczkę, w której można przechowywać Różne Różności.
- Bardzo się cieszę - powiedział Prosiaczek uszczęśliwiony - że podarowałem ci Coś, co można włożyć do Praktycznej Baryłeczki.
Lecz Kłapouchy nie słuchał. Wkładał balonik i wyjmował go z powrotem, szczęśliwy jak jeszcze nigdy w życiu..."

Życzę Wam, aby to, co akurat dostajecie, było dla Was źródłem wielkiego szczęścia, i aby uszczęśliwiało tych, od których to dostajecie.

SEASON GREETINGS :)

wtorek, 16 grudnia 2014

Reanimacja

Jeszcze trochę pożyje i popracuje. A jak wysiądzie do reszty, to trzeba będzie wymienić to i owo.

Dzięki tym słowom mojego zaprzyjaźnionego magika od komputerów nadzieja wróciła w moje serce.
Tymczasem wysłużony blaszak wrócił na strych. Może więc przed świętami jeszcze trochę bieżącego nagrania "W poszukiwaniu Jedi" przybędzie.

Mam tymczasem na oku nowy mikser do "studia", ale z podjęciem ostatecznej decyzji muszę spokojnie poczekać na wyrok księgowej.

Stało się, co się stać musiało

W każdym razie, kiedyś.

Ten dramatyczny wstęp ma za zadanie wzbudzić w Was współczucie i zaniepokojenie.

Meritum jest natomiast takie, że komputer stanowiący miejsce dokonywania nagrań postanowił dziś, że nażył i napracował się dość.
Właściwie to cud, że awaria nie nastąpiła w wigilię, lub pierwszy dzień świąt, kiedy o jakichkolwiek naprawach nie ma mowy.
Umówiłem się już z odpowiednim specem i za chwilę muszę wytaszczyć blaszaka do serwisu.

I - cóż - zobaczymy co będzie dalej.

niedziela, 14 grudnia 2014

T. H. White - Miecz dla króla [Audiobook PL]

Drodzy,
Realizacja tego audiobooka to kolejna moja wyprawa w lata dawno minione - podróż sentymentalna. Dawno temu, podczas oglądania z dziećmi disneyowskiego "Miecza w kamieniu", zwróciłem uwagę na zawartą w czołówce informację, że film oparty jest na motywach powieści "Miecz dla króla". Postanowiłem ją znaleźć i przeczytać.
Kiedy czytałem ją pierwszy raz rżałem jak koń nad większością kartek. Dowcipny i ciepły film Disneya okazał się bladym odzwierciedleniem wyobraźni autora książki.
Potem czytałem jeszcze drugi raz, i - nie to żebym się nie uśmiechał - ale znalazłem linijki, przy których łza zakręciła się w oku, i znalazłem strony, przy których musiałem odłożyć książkę, aby zastanowić się i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zgadzam się z poglądami White'a, czy nie.
Mam nadzieję, że nagranie pozwoli Wam na pierwsze lub kolejne spotkanie z młodym Arturem, zanim został królem Arturem.

A ja - wzorem króla Pellinora - udam się w pościg za moją Bestią Dyżurną.

http://pliki.poczytajmimako.pl

wtorek, 9 grudnia 2014

Pomoc mile widziana

Moi mili,
Pozwolę sobie stwierdzić odrobinę nieskromnie, że o siedzeniu przed mikrofonem coś tam wiem. Natomiast nie siląc się na żadną skromność przyznam się, że o zasadach masteringu dźwięku nie wiem niemal nic. Owo małe coś, co o nim wiem, to - że właśnie mastering decyduje o tym, czy nagranie brzmi dobrze, czy nie.
Starałem się douczyć na własną rękę, ale przy zetknięciu z informacją "wpinamy korektor i ustawiamy filtr górnoprzepustowy", przy całym szacunku dla niezawodnie ogromnej wiedzy i umiejętności autora poradnika (http://zakamarkiaudio.pl/2012/02/ksztaltowanie-brzmienia-w-nagraniach-lektorskich-cz-1.html) po prostu wymiękam, bo nie wiem jak "wpiąć" i gdzie poszukiwać "filtra górnoprzepustowego".
Krótko mówiąc, poszukuję dobrej duszy, która zechce sporządzić dla mnie instrukcję "dla wiejskiego głupka".
Pracuję na darmowym Audacity 2.0.5 (i nie zamierzam przesiadać się na narzędzie dla profesjonalistów - nawet jeśli wyposażone byłoby w witaminkę cudownie zwalniającą z konieczności wniesienia opłaty licencyjnej). Na życzenie mogę dostarczyć surowy projekt nie poddany żadnym modyfikacjom, poza montażem, aby można było przetestować optymalne ustawienia. Chciałbym uzyskać "uśrednioną" instrukcję krok po kroku, typu:
1. zaznaczyć całą ścieżkę
2. z menu "efekty" wybrać "kompresor"
3. ustawić "próg" na wartość xx, poziom szumu na wartość xx, stosunek na wartość X:x, Czas narastania: x,x; czas zanikania x,x
4. nacisnąć OK
Efektem wszystkich przeprowadzonych manipulacji powinien być dźwięk lepiej brzmiący niż początkowy.
Jestem także otwarty na propozycje natury sprzętowej - ale także na poziomie dla "wiejskiego głupka". Czyli wyspowiadam się, co mam i poproszę o instrukcję co, gdzie, i w jakiej kolejności należy podłączyć i uruchomić.

W zamian gwarantuję moją wdzięczność, oraz ulgę odczuwaną przez wszystkich słuchaczy.

niedziela, 7 grudnia 2014

Pozazdrościł mi - sam tak napisał :)

Jeśli w toku poszukiwań postapokaliptycznych bądź TerryPratchetowych nie zahaczyliście jeszcze o dorobek Wojtka, zwanego "majsebaumem" lub "majselem", to zajrzyjcie.
Ostatnio zajął się Warhammerem 40k, a do mnie też takie prośby kierowaliście, więc... na co jeszcze czekacie?
BLOG WOJTKA

sobota, 6 grudnia 2014

Wy mnie tak nie naciskajcie, bo ja się w sobie zamknę

Rozumiem, że zaczynając w zamierzchłej przeszłości dyskusję nad ewentualnymi nagraniami prozy Martina wsadziłem przysłowiowy kij w równie przysłowiowe mrowisko.
Zauważyłem - bo się nie zauważyć nie dało - że dyskusja ta wykroczyła także poza skromne progi tego bloga.
Przyjmuję też do wiadomości wieści, którymi się ze mną (i z czytelnikami tego bloga) dzielicie, o tym, że widoki na prawdziwy audiobook "Nawałnicy mieczy" zdają się być marne. Choć Groot mi świadkiem, że nie mam pojęcia, dlaczego - posiadając prawa wydawnicze do tego niewątpliwego bestsellera - Wydawca nie chce zarobić jeszcze trochę więcej. (Być może kluczem jest tu słowo "trochę" zamiast "mnóstwo".)

A ja się trochę porwania na "Nawałnicę mieczy" boję. I proszę, nie dziwcie mi się zanadto.

Jeśli produkcja (lub nie) komercyjnego audiobooka rozbija się o pieniądze (a o cóż innego mogłaby się rozbijać?), to po nagraniu wersji niekomercyjnej mógłbym się stać wymarzonym osłem ofiarnym - kimś, przez kogo szanse na "zyliard pieniąchów" przeszły koło nosa; wcieleniem chamskiego pirata, przez którego cały rynek audiobooków ryje ziemie i nie pozwala godziwie żyć autorom, aktorom, wydawcom i panom ochroniarzom z ZAIKSu.

Nie wiem, jaką decyzję ostatecznie podejmę. Naprawdę. Nie certolę się, nie domagam pochwał i zachęt na siłę. W tym temacie jestem w kropce. I decyzja tak czy inaczej jest wyłącznie moja, bo i moje będą jej wszelkie konsekwencje.

czwartek, 4 grudnia 2014

Roger Zelazny - Krew Amberu [Audiobook PL]

Szanowni,
Dzięki luksusowi odrębnego pomieszczenia mogę sobie pozwolić na nagrywanie także wtedy, kiedy inni domownicy kręcą się po domu. Luksus ten zaowocował stosunkowo szybkim ukończeniem drugiej już po przerwie książki, i także (podobnie jak "Próba tyrana") kontynuacji cyklu - "Krew Amberu" Rogera Zelaznego.
Polecam, bo mimo iż to połowa drugiego tomu książek z tej serii, autor nie traci rozpędu, a zyskuje na poczuciu humoru. W każdym razie, jeśli poprzedni tom zakończył się niespodzianką, zakończenie tego to niespodzianka na silnych halucynogenach.

W międzyczasie zrealizowałem także inny projekt, ale ponieważ nie ja jestem jego dysponentem, z ujawnianiem szczegółów poczekam cierpliwie, aż autor i zleceniodawca wykona swój krok.

Zbliżają się święta. Nie wiem jak u Was, ale przed moimi drzwiami kurierzy i listonosze zatrzymują się średnio 4 razy dziennie. Nie oznacza to bynajmniej nostalgicznego powrotu do zwyczaju pisania kartek świątecznych, lecz realizację zakupów online. Taki się ze mnie zrobił wygodnicki Mikołaj ;)

Jeśli wszystko dobrze się poskłada, postaram się jeszcze w okresie świątecznym zapewnić Wam prezent douszny w postaci "Miecza dla króla" T.H. White'a. Mam tremę, bo może się okazać, że nie udźwignę. Najwyżej skasujecie i dacie mi do zrozumienia, żebym nie wyskakiwał nad swój poziom.

Aha - pamiętajcie o adresie http://pliki.poczytajmimako.pl

sobota, 22 listopada 2014

Kryzys czarnej floty w komplecie

Miło mi poinformować, że wczoraj skończyłem nagrania "Próby tyrana". Na chomiku jest już wszystko. W tej chwili wysyłam także paczkę na pliki.poczytajmimako.pl.

środa, 19 listopada 2014

O wyborach raz jeszcze i po raz ostatni

Nie jestem typem społecznika. Na myśl o tym, że miałbym walczyć o plac zabaw, oświetlenie ulicy, naprawę chodnika, położenie kanalizacji, organizację gminnej pomocy dla osób starszych, etc. owijam się szczelniej kocykiem i czekam pokornie, aż myśl ta zechce sobie łaskawie pójść w cholerę.
Mieszczę się więc chyba w średniej krajowej.

Mieszkam (od niedawna) w małym mieście. Miasto podzielono na kilka jednomandatowych okręgów wyborczych. Mój okręg obejmuje wszystkiego z 10 ulic. Przy większości z nich stoją domki jednorodzinne, a nieliczne bloki nie przekraczają czterech pięter i trzech klatek. Do czego zmierzam - ilość wyborców w okręgu jest porównywalna z ilością gości na hucznym góralskim weselu.

Żaden z kandydatów z mojego okręgu nie pofatygował się do mnie - gnuśnego i biernego wyborcy - aby zachęcić do oddania głosu właśnie na niego. Żaden nie pochwalił się tym, co już w naszym okręgu i dla naszego okręgu zrobił. Natomiast każdy pofatygował się do fotografa w celu wykonania adekwatnego zdjęcia (z ang. "headshot", czyli "strzał w głowę"), które po poddaniu obróbce w photoshopie wyglądało jakby kandydat został świeżo wyjęty z opakowania lalki Barbie, Sindy, Kena, czy innego G.I.Joe, następnie do grafika komputerowego, który zfotoszopowaną mordkę umieścił na białym tle z niebieskimi akcentami i czarnymi literkami, a potem do drukarni, która powstałe dzieło graficzne wydrukowała na wysokiej klasy i drogim papierze kredowym z połyskiem. Efekt w formacie A4 złożonym na trzy trafiał za pośrednictwem listonosza lub innego doręczyciela do mojej skrzynki pocztowej, a stamtąd - bez czytania - prosto do pojemnika na sortowane odpady, za których wywóz muszę płacić 8 zł miesięcznie.

Czy to norma, czy tylko u mnie, w Polsce powiatowej, tak jest?

Absurd tej sytuacji powala na kolana. Osoba, która chce mnie reprezentować w samorządzie nie ma chęci albo odwagi, aby spotkać się ze mną? Przecież przez ostatni miesiąc każdy kandydat dałby radę odwiedzić osobiście każdego wyborcę w okręgu, i to nawet zakładając, że po swoich godzinach pracy zapukałby dziennie jedynie do 10 czy 20 mieszkań/domów. Skąd on będzie wiedział, czego ja, jako gnuśny i bierny wyborca, od niego oczekuję, skoro bał się mnie o to zapytać? W najgorszym wypadku dowiedziałby się, że "w dupie mam, czym się będzie zajmował", i byłby zwolniony z przejmowania się moim zdaniem na temat jego działalności. A po osobistym spotkaniu z wyborcą może nie musiałby zostawiać lakierowanej mordki na kartce A4, tylko wystarczyłaby wizytówka, albo makulaturowa kartka z najważniejszymi danymi?

Dziś w pobliskim sklepie, stanowiącym - ze względu na godziny i dni otwarcia (7 dni w tygodniu, włącznie ze świętami, 6 - 23) oraz asortyment - ośrodek informacyjno-kulturalny mojego okręgu wyborczego, zadałem pytanie o to, kto w naszym okręgu wygrał wybory. Nikt nie wiedział. Sklepowa natomiast poinformowała mnie (z pewnym smutkiem w głosie), że to bez znaczenia, bo żaden z kandydatów nie był mieszkańcem naszego okręgu wyborczego, więc i tak sprawy chodnika tu, a oświetlenia ówdzie będą mu wisiały jak kilo kitu na agrafce.

Aha, no i wszyscy w swoich materiałach wyborczych podrzucanych cichcem do skrzynki pocztowej uważali, że najważniejszą sprawą jest budowa akwaparku.

Przepraszam, uniosłem się. Obiecuję, że już więcej nie będę. W swojej gnuśności i bierności spokojnie poczekam na następne wybory samorządowe. Z pewnością znów dostanę dużo trudno palnego papieru do skrzynki pocztowej.

wtorek, 18 listopada 2014

Sprawozdanie i wniosek o absolutorium

Mili,
Parafrazując Cezara: "środki zostały wykorzystane".

Trochę chałupniczymi sposobami, podpierając się zgromadzonymi zasobami i zamieniając "szare na złote" dokonałem transformacji kawałka strychu na kącik do nagrywania.
Jego kształt będzie z pewnością jeszcze ewoluował, ale zrąb zasadniczy jest.
W kwestiach akustycznych w tej chwili wiadomo, że nie ma mowy o nagrywaniu podczas bardziej intensywnego deszczu, ponieważ blacha dachu, izolacja z wełny mineralnej, sufit z płyty k-g oraz pianka nie stanowią wystarczającej izolacji. We współpracy z lotnikami z pobliskiej bazy sprawdziłem, że startujący lub lądujący F16 uniemożliwia nagrywanie przez około 20 sekund, co jest gigantycznym postępem, ponieważ w poprzednim miejscu hałas z tego źródła powodował przerwy sięgające 3 minut. Nie mam sąsiadów! Nie mam liczącego się ruchu samochodowego przed domem. Jeśli tylko nie dopadnie mnie handra, o jakiej w swoim ostatnim nagraniu mówił Majsel, przyszłość rysuje się w jasnych barwach.
Jedyny minus jest taki, że kaloryfery uruchamiają mi się 5 razy na dobę, i o ile w pokojach zapewnia to wystarczający komfort cieplny, o tyle na strychu mam huśtawkę od sauny, kiedy akurat grzeje, do lodówki, kiedy akurat nie grzeje. A tu zima idzie...

niedziela, 9 listopada 2014

I'm back! I'm back! My back!

Mój jedyny ulubiony cytat ze Spidermana. Jakoś do "with great powers comes great responsibility" mam mniejsze przekonanie ;)
A wracając do tytułu, to powinienem sparafrazować ostatnią część jako "My throat!".
Krótko mówiąc - zasiadłem i nagrałem pierwszy rozdział "Próby tyrana", a teraz czuję jak bardzo "zardzewiało" mi gardło przez te parę dni, które minęły od zakończenia "Mentatów Diuny".

No, ale że "trening czyni mistrza", mam zamiar stale już trenować. :)

piątek, 7 listopada 2014

Finis coronat opus

Całość odbiega znacznie od moich początkowych założeń, ale tymczasem mogłem zrobić tyle, na ile pozwalały finanse. Z czasem spróbuję dołożyć trochę elementów rozpraszających i tłumiących dźwięk, zmienię tkaniny otaczające pomieszczenie na cięższe i bardziej zwarte.
Tymczasem wtargałem wszystko na górę i brak mi tylko oświetlenia (jutro wymontuję oprawy z poprzedniego mieszkania).
Jest więc realna szansa na pierwsze nagrania w nowym miejscu już w poniedziałek.
Czas najwyższy skończyć trylogię "Kryzys czarnej floty".

wtorek, 4 listopada 2014

Kolekcja bootlegów Pink Floyd pod młotek

Kochani,
Poganiacie mnie. I słusznie, bo robota ślimaczy się niemiłosiernie. Tymczasem wciąż pojawiają się wydatki mające priorytet przed nagraniowym hobby.
Aby trochę przyspieszyć, postanowiłem rozstać się z własnoręcznie wykonywaną kolekcją nieoficjalnych nagrań Pink Floyd.
Jakiś czas temu, jako dumny posiadacz kilkunastu płyt koncertowych pochodzących z wymiany z innymi fanami, postanowiłem swoją kolekcję "odpimpować" ;) , czyli nadać każdej płycie wygląd jak najbardziej zbliżony do wyglądu komercyjnego. Ponieważ w tych czasach przypływ nowych tytułów wynosił 3-4 płyty miesięcznie, sprawa wydawała się możliwa do realizacji.
Ale potem przyszedł szybki i szerokopasmowy Internet, i przypływ nowych tytułów wzrósł do 30-50 płyt miesięcznie. Jakiś czas starałem się nadążyć z wypalaniem, drukowaniem, etc. Wkrótce jednak machnąłem ręką. Posiadane przeze mnie zasoby elektroniczne przekroczyły 3TB, i to po zastosowaniu ostrej selekcji (np. odrzuceniu współczesnych nagrań członków PF, a warto wiedzieć, że po każdym koncercie Watersa czy Gilmoura "na rynku" pojawia się od jednego do kilkunastu nagrań o różnej jakości, a także rejestracji wideo).
Moja wypalona i wydrukowana kolekcja zatrzymała się na 247 pozycjach audio (duża część to edycje 2-płytowe, a zdarzają się także 4-płytowe). Do jej stworzenia zużyłem dwie nagrywarki audio (nie komputerowe ale samodzielne - jedną Sony i jedną Technicsa), trzy drukarki (jeden kolorowy laser, jedną atramentówkę obsługującą jedynie papier i jedną atramentówkę obsługującą także płyty CD), jeden zestaw CSS do trzeciej z drukarek. Stałem się także ulubionym klientem pobliskiego sklepu oferującego nieobrandowane czyste płyty CD-R audio, a także pudełka "jewel case", pojedyncze, podwójne i poczwórne.
Do kosztów kolekcji należy także dodać półkę w mojej ówczesnej meblościance, która pod ciężarem płyt wygięła się w sposób nieodwracalny i nieestetyczny.
Nie wspomnę także o czasie, jaki pędziłem wypalając, drukując, wycinając, składając i kompletując...

Teraz wszystko to idzie po kolei pod młotek. W tej chwili na Allegro trwa aukcja kompletnego zestawu wydawnictw Harvested Records - 35 tytułów (56 płyt): http://allegro.pl/pink-floyd-kolekcja-bootlegow-i4760149080.html
W zależności od sukcesów sprzedaży, na swoją kolej czeka obejmujący 20 pozycji zestaw "Have you got it yet?" z nagraniami dotyczącymi Syda Barretta skompilowany przez Laughing Madcaps, "A tree full of secrets" - 18 płyt w boksie od Cochon Productions, oraz wiele innych.
Jeśli jesteście zainteresowani lub znacie kogoś o skłonnościach maniakalnych w kontekście Pink Floyd, to zapraszam :)

piątek, 10 października 2014

Proof of life, czyli dowód życia

Drodzy,
Wychodziłem z, być może mylnego, założenia, że blog ten jest tylko dodatkiem informacyjnym do zasadniczego powodu zainteresowania moją osobą, czyli nagrań. Jednak z pojawiających się komentarzy wynika, że nawet gdy nowych nagrań nie ma, bywacie spragnieni wiadomości.
Oto one.
Mieszkam na nowych śmieciach, robię co mogę, aby móc wrócić do nagrań. Tymczasem jednak nie mogę się pozbyć różnego rodzaju robotników, będących nieustannym źródłem hałasów (ostatnio ocieplanie domu). Natomiast w niewyjaśnionych okolicznościach opuścił swój posterunek mój "pan kierownik", czyli ktoś, kto robił niemal wszystko od samego początku. Tymczasem postawiło mnie to w sytuacji bliskiej czarnej d**pie, bo fajnie byłoby, żeby robotę kończył ten, kto ją zaczął.
Doznaję natomiast odkryć natury naukowej. Wczoraj, zgodnie z harmonogramem ustalonym na cały rok z góry, podjechał do mnie samochód firmy wywożącej śmieci, aby odebrać "frakcję tworzywa sztuczne". Przygotowałem się pilnie na tę zapowiedzianą wizytę, zbierając w domu i wokół niego wszystko, co - wedle mojej opinii - należy do "frakcji tworzywa sztuczne". Pokaźną część przygotowanych przeze mnie do wywiezienia odpadów stanowiły ścinki styropianu. Wyczekiwany pojazd zatrzymał się przed moją posesją, wykwalifikowany pracownik zaczął załadunek, ale - ku mojemu zdziwieniu - połączony z segregacją. W końcu rozległ się dzwonek, który wywabił mnie ku furtce, na osobiste spotkanie ze specjalistą. "Tego nie bierzemy" - usłyszałem. "Czego?" - zdziwiłem się uprzejmie. "No, styropianu." - padła odpowiedź - "Bo to nie jest tworzywo sztuczne". Wryło mnie w nadgryzioną zębem czasu betonową ścieżkę prowadzącą od furtki ku drzwiom domu. "Jak to? Przecież to spieniany polimer styrenu, będącego tworzywem jak najbardziej sztucznym". Po twarzy specjalisty nie przemknął nawet cień zastanowienia. "Nie bierzemy, bo styropian nie jest tworzywem sztucznym." Nie ukrywam, że ciśnienie mi z lekka podskoczyło, więc zapytałem podstępnie: "Więc co, może jest naturalny? Wydobywa się go ziemi, czy może rośnie na drzewach styropianowych?" Odpowiedź trafiła mnie w splot słoneczny: "W d**ie to mam, gdzie rośnie, ale nie bierzemy."

Zawsze podejrzewałem, że wykształcenie uniwersyteckie jest jednak fikcją, a opowieść tę dedykuję moim wykładowcom chemii - teraz wyszło szydło z worka. Styren nie jest tworzywem sztucznym. Przynajmniej w zderzeniu z firmą Remondis.

A jak dam radę rozstawić mikrofon i komputer, to wrócę do tego, po co rzeczywiście czytujecie tego bloga :)

piątek, 26 września 2014

Bez zdrowego żywienia nie będzie zdrowego słuchania :)



Wklejam tak jak dostałem

W obronie naturalnego pożywienia

Szanowny Czytelniku,
koncerny spożywcze zapewniają w reklamach, że dzięki ich produktom będziesz zdrowszy i szczęśliwszy. Jednak prawda jest inna: w tych produktach większość zdrowych i naturalnych składników została zastąpiona szkodliwymi substancjami chemicznymi.
Weźmy na przykład parówki. Oprócz mięsa, zmielonych skór i tłuszczu znajdziesz w nich szereg konserwantów, wzmacniaczy smaków i zagęstników, takich jak: azotyn sodu E250, azotyn potasu E249, guma konjac E425, skrobia modyfikowana E 1404, inozynian disodowy E 631 czy glutaminian sodu E 621.
Substancje te są potencjalnie rakotwórcze. Wywołują też pokrzywkę, astmę, reakcje alergiczne i migreny. Mogą również podrażniać przewód pokarmowy i oddechowy.
Czy wiesz o tym, że do gotowej pizzy czy zapiekanek zamiast żółtego sera dodaje się ser analogowy? Składa się on z wody, tłuszczów roślinnych, substancji aromatycznych, barwników oraz polepszaczy. Nie ma w nim odrobiny mleka! Oczywiście jest on o wiele tańszy od naturalnego.
Takich przykładów jest o wiele, wiele więcej.
W mięsie jest coraz mniej mięsa, ponieważ jest ono pełne chemii. Dosłownie!
Wędzone wędliny nie są już wędzone dymem pochodzącym ze spalania drewna liściastego, lecz koncentratem dymu wędzarniczego w postaci płynu, który wstrzykuje się do mięsa. Po takim procesie waga gotowej szynki zamiast maleć – jak przy tradycyjnym wędzeniu – wzrasta, ku uciesze producentów.
Nawet owoce i warzywa nie są już tak zdrowe jak kiedyś. Podczas wzrostu wielokrotnie spryskuje się je pestycydami, a po zbiorze – substancjami konserwującymi, aby na dłużej zachowały świeżość i atrakcyjny wygląd. Substancje te są rakotwórcze, mutagenne i mogą prowadzić do wad rozwojowych.
Jedynym ratunkiem, aby zdrowo się odżywiać jest powrót do produktów naturalnych, które możesz kupić na przykład bezpośrednio od zaufanych rolników i drobnych wytwórców.
Tylko dzięki takiemu zdrowemu pożywieniu możesz zapewnić organizmowi prawidłowy rozwój i uniknąć wielu chorób cywilizacyjnych.
Na szczęście żywność kupowana na bazarkach czy rynkach cieszy się nadal ogromną popularnością. Lokalni rolnicy oferują na nich wiele tanich i zdrowych przysmaków.

Koniec z tradycyjną żywnością?

I tu sielanka się kończy.
Wyobraź teraz sobie, że sprzedaż takich produktów bezpośrednio przez wytwarzających je rolników jest zakazana. Że już nigdy nie kupisz świeżego mleka, powideł domowych czy wędzonej kiełbasy wprost od drobnego wytwórcy.
W takiej sytuacji pozostanie Ci już tylko żywność pełna chemii, która prędzej czy później zrujnuje zdrowie Twoje i Twoich najbliższych. Albo drogie sklepy ekologiczne, w których sprzedawane są produkty nie koniecznie z Polski. Jeśli nie masz warunków, aby samemu uprawiać warzywa i owoce oraz hodować zwierzęta, to nie będziesz mieć wyboru!
Okazuje się, że zgodnie z obowiązującym obecnie prawem (Rozporządzenie Komisji Europejskiej WE 852/2004 w sprawie higieny środków spożywczych, Sprzedaż bezpośrednia – Rozporządzenie 1393 Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Warunki działalności marginalnej, lokalnej i ograniczonej (MOL) – Rozporządzenie 753 Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi) nie możesz kupić bezpośrednio od rolnika-wytwórcy, który nie prowadzi firmy, takich produktów jak:
  • dżemy, konfitury, soki;
  • przetwory domowe, przeciery;
  • mąki, kasze;
  • mięsa surowe (poza drobiem, zajęczakami i dziczyzną);
  • wędliny, pasztety;
  • oleje;
  • przetwory mleczne;
  • domowy chleb;
  • domowe nalewki, cydry, wina.
Prawo, które wydaje się zbyt absurdalne, aby zostało wprowadzone w życie, zawitało do naszego kraju.

W innych krajach istnieją ułatwienia

Warto zaznaczyć, że w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej, jak np. we Francji, Słowacji, Włoszech czy Hiszpanii, takie wyroby są legalne! Istnieją tam wręcz ułatwienia dla rolników: prawne, proceduralne i finansowe, wspierające taką działalność.
Jest to korzystne również dla nas, konsumentów, ze względu na niższą cenę produktów kupowanych bezpośrednio od rolników, ich świeżość i o wiele wyższą jakość.
Rolnicy posiadający małe gospodarstwa, często mają przecież nadwyżki produkcyjne. Na przykład ktoś handlujący świeżymi truskawkami, nadwyżki owoców przerabia na konfitury, aby potem je sprzedać. Jest to logiczne!
Ale według dzisiejszego prawa takie działanie jest już nielegalne. Co więcej, usunięcie szypułek z truskawek również zalicza się do żywności przetworzonej – czyli nielegalnej w sprzedaży bezpośredniej.
Jednocześnie sprzedaż z pierwszej ręki wszystkich produktów żywnościowych – czy to płodów rolnych, czy przetworów owocowych, czy zwierzęcych – jest prowadzona powszechnie w szarej strefie.
Jest to nie do pomyślenia!
To co kiedyś wydawało się normalne, teraz jest nielegalne w związku z restrykcyjnymi przepisami sanitarno-epidemiologicznymi.
Oczywiście wszystko jest zrobione w celu ochrony konsumentów. Według urzędników sprzedawana żywność pełna konserwantów jest zdrowa i bezpieczna, natomiast wyroby domowe już nie.
Mało tego, spędzając wakacje w gospodarstwie agroturystycznym, możesz skosztować przetworów wytwórstwa właściciela, natomiast kupić ich legalnie już nie.
Czy nie jest to absurdalne?
Jeśli prawo nie zostanie zmienione, możesz zacząć się żegnać z prawdziwym wiejskim chlebem na zakwasie, rozpływającym się w ustach twarogiem, aromatyczną kiełbasą czy zdrowym sokiem owocowym.
Obecnie rolnicy mogą promować lokalne produkty spożywcze tylko wtedy, gdy mają specjalny certyfikat unijny. Jednak jego uzyskanie jest bardzo trudne i czasochłonne. Dlatego z tysięcy polskich, naturalnych smakołyków tylko 36 może być sprzedawanych legalnie!

Specjalna petycja do Ministra Rolnictwa

Instytut Ochrony Zdrowia Naturalnego przygotował specjalną petycję w obronie prawa dostępu do naturalnego pożywienia.
Uważamy, że te absurdalne na pozór przepisy zostały wymyślone tylko po to, aby jeszcze bardziej wzmocnić koncerny spożywcze, a uprzykrzyć życie konsumentom i właścicielom małych gospodarstw. Aby móc produkować żywność przetworzoną, np. dżemy czy sery rolnik musiałby otworzyć zakład produkcyjny, a to nie byłoby wówczas dla niego w ogóle opłacalne.
Dziś tylko duże firmy mogą legalnie produkować takie przetwory, które potem trafiają do sklepów na półki z ekożywnością. A ich ceny mrożą krew w żyłach...
Na skutek narzucenia rolnikom tak restrykcyjnych przepisów jak obecne, wkrótce przestaną być dostępne produkty przystępne cenowo i pochodzące z małych gospodarstw.
To, co kiedyś było tanie i powszechnie dostępne, teraz jest drogie, mało dostępne a do tego nielegalne!
Jeśli Tobie także zależy na tej sprawie, wspomóż nas w działaniach, abyśmy mieli szansę odżywiać się zdrowo i naturalnie. Podpisz tę petycję, bo masz wpływ na zmianę sytuacji!

Nasze postulaty

1. Apelujemy, aby regulacje prawne były dostosowane dla mikrogospodarstw, małych przedsiębiorców i właścicieli gospodarstw.
2. Wzorując się na innych krajach Unii Europejskiej domagamy się, aby sprzedaż bezpośrednia produktów nieprzetworzonych i przetworzonych przez rolników była legalna (w określonych ilościach).
3. Wspieramy każdą inicjatywę, która doprowadzi do tego, że żywność lokalna pochodząca z naszego kraju – która jest naszą chlubą – będzie zawsze LEGALNA!
4. Apelujemy o kupowanie produktów bezpośrednio od lokalnych rolników – w ten sposób wyrazisz czynne poparcie dla inicjatywy dążącej do zalegalizowania bezpośredniej sprzedaży żywności lokalnej.
Wykonaj ten gest i zostaw swój podpis pod tą ważną petycją: http://petycje.iozn.pl/naturalne-pozywienie/index.php?action=info&kod=IO05A3IO06.
Po podpisaniu petycji przekaż tę wiadomość wszystkim swoim znajomym.
Powiedz im, że trzeba działać! Nie ma czasu do stracenia!
Z góry dziękuję,
Faustyna Guzowska
Instytut Ochrony Zdrowia Naturalnego
kontakt@iozn.pl

poniedziałek, 21 lipca 2014

O twórczości Briana Herberta i Kevina J. Andersona raz jeszcze

Oczekiwanie było takie, że skoro jedynymi rzeczami, których jeszcze w Diunie brakuje są nowości, to będę je nagrywał.
Po pierwsze to nie do końca prawda z tymi brakującymi elementami, bo nie możemy się jakoś doczekać ani "Drogi na Diunę' Franka Herberta, ani "Drogi na Diunę" (zbioru opowiadań) Briana i Kevina.
Ale z jakąś tam regularnością pojawiają się kolejne dopiski. W tej chwili podcykl "Wielkie szkoły Diuny" ma już dwa tomy - Zgromadzenie żeńskie i Mentatów. Czekamy na Mistrzów miecza.
No właśnie. Czekamy?
Tłumaczenie konieczności dopisania wczesnej historii imperium, wojny z myślącymi maszynami, dżihadu butlerjańskiego tym, że są to dopiski konieczne, aby można było czytelnie zamknąć zasadniczy cykl dwiema pozycjami, które wspólnie Frank Herbert określał jako Diuna 7, było odrobinę grubymi nićmi szyte (tak sobie myślę, że gdyby Frank Herbert pożył na tyle długo, aby samemu ukończyć cykl, nie pisałby prequeli, a i tak wszyscy wiedzielibyśmy o co chodzi), ale jakoś tam się broniło. Niestety dalsze "plomby" w postaci trzytomowego Preludium, niedokończonych Bohaterów (w dalszym ciągu nie ma Jessiki z Diuny) wnosiły się na ornitopterowych skrzydłach obu twórców coraz niżej. I wszystko wskazuje na to, że cykl Wielkie szkoły także "wyżej nerek nie podskoczy". To co mnie osobiście najbardziej wkurza, to już nawet nie ewidentny brak wizji (przy wizji Franka Herberta wszystko inne i tak wypada blado), ale zmiany koncepcji w toku pracy. Tam gdzie autorzy wpadli na nowy pomysł, albo zamknęli sobie wątki w pracach wcześniejszych, odbywa się "przepychanie" na siłę. Gołym okiem widać niestety, że kolejne tomy są wymyślane "na biegu", i nie ma wspólnego, szanowanego od początku do końca planu obejmującego choćby tylko trzytomowy cykl.
Przykro mi to pisać, ale mając w perspektywie (nie wiadomo jeszcze jakiej) nagranie Mistrzów miecza Diuny, ogarnia mnie zniechęcenie. Może lepiej byłoby nagrać raz jeszcze samego tylko Franka Herberta - od początku i we w miarę spójnym tłumaczeniu Rebisu?

Mentaci Diuny - są

Paczka jest na http://pliki.poczytajmimako.pl
Odcinki na chomiku i idzie paczka na chomika.
Z torrentem się nie śpieszę, ale z czasem dodam.
Dedykacja dodana. Muszę przyznać, że Wasze zaangażowanie (finansowe w końcu!) ogromnie mnie zaskoczyło. Książka finalnie niemal potroiła swoją wartość wyjściową :)

 Do domu dojechał dziś materac na łóżko. Zaraz trzeba będzie nosić graty :)

niedziela, 13 lipca 2014

Mimochodem - Imperium galaktyczne do nabycia na Allegro

Bez żadnych cudów i wianków. Jeśli ktoś potrzebuje do kolekcji, zapraszam TU

Mentaci Diuny - Mały Fundraising*



* Fundraising - proces zdobywania funduszy poprzez proszenie o wsparcie osób indywidualnych, firm, fundacji dobroczynnych lub instytucji rządowych i samorządowych. Zajmują się tym zawodowi fundraiserzy. Fundraising jest związany zasadniczo z działalnością organizacji pozarządowych, ale termin w piśmiennictwie anglojęzycznym może odnosić się również do działalności partii politycznych oraz pozyskiwania inwestorów i pomnażania kapitału przedsięwzięć nastawionych na zysk. Fundusze bywają zbierane na różne cele społeczne, przez organizacje prowadzące działalność charytatywną, religijną, naukową, sportową oraz domy dziecka, szpitale, hospicja, muzea, galerie sztuki, szkoły i uczelnie wyższe oraz wszystkie inne podmioty prowadzące działalność społecznie użyteczną. (Wikipedia)

Nie jestem tak do końca pewny, czy moja działalność jest społecznie użyteczna (choć mam nadzieję, że tak – przynajmniej z Waszego punktu widzenia), ale jest pewne, że jest działalnością non-profit. Dotychczas, zgodnie z wcześniejszą umową, wszelkie darowizny jakie uznaliście za słuszne mi przekazać (dziękuję, dziękuję, bardzo dziękuję), szły na zakup książek do czytania. Teraz chciałbym na chwilę i jednorazowo zmienić zasady gry i zaproponować zabawę w „coś za coś”.

Jak być może się zorientowaliście, od pewnego czasu zmagam się wraz z żoną z remontem i przenosinami do nowego miejsca zamieszkania. Operacja zbliża się ku szczęśliwemu końcowi, i już wkrótce także wygospodarowana część strychu będzie mogła zostać zaadaptowana na „studio”. Choć moje plany nie zmierzają w kierunku odtworzenia Abbey Road Studios, to i tak pociągną za sobą pewne koszty. Muszę zrobić wygłuszenie ścian, a także tak zmodernizować komputer, aby mógł on stać poza samym studiem (i nie szumieć). Poza tym, przy okazji, chcę tak rozwiązać sprawę monitora, aby w razie potrzeby móc z niego czytać. Wydaje się, że nie jest to inwestycja urywająca głowę, ale przy mnogości priorytetowych wydatków na rzeczy, bez których trudno w nowym domu egzystować, takich jak materac do łóżka, czy gaz do zbiornika (ciepła woda i ogrzewanie), to bez czego można się obyć schodzi, siłą rzeczy, na plan dalszy. I TU DOCHODZIMY DO SEDNA. Otóż możecie mi, wedle swoich chęci i możliwości, pomóc.

Udało mi się skończyć nagrania (a wkrótce także i montaż) „Mentatów Diuny”. Książkę, którą przeczytałem na głos wystawiam na Allegro (AUKCJA TUTAJ). Chciałbym zaprosić Was do jej licytowania. Ale, ponieważ książkę można także bez problemu kupić w księgarni, aby was zachęcić do licytowania akurat tego egzemplarza, ogłaszam, że będzie z nim związana pewna „wartość dodana”. Otóż osoba, która wygra licytację będzie miała prawo zgłosić tekst dedykacji (dla siebie lub dla innej osoby). Dedykacja ta zostanie przeze mnie nagrana i wmontowana w audiobook „Mentatów”. Dzięki temu, niezależnie od tego jakimi drogami nagrania będą się rozchodziły, zamówiona dedykacja pozostanie ich integralną częścią.