To, czy postrzegasz
przyszłość ludzkości w jasnych, czy w ciemnych barwach, zależy od tego, w jaki
sposób filtrujesz docierające do ciebie dane.
- Norma Cenva
To nie był dobry dzień Salvadora Korrino. Właściwie, to
nie mógł sobie przypomnieć kiedy to któryś z jego dni był przynajmniej do
zniesienia. W większości było to jego własną winą, ponieważ fobie, które w
sobie pielęgnował przewyższały to, co zwykło się przytrafiać zwyczajnej osobie.
Ale w końcu władca rozległego Imperium nie był zwyczajną osobą – wszystko co go
dotyczyło powinno być większe i potężniejsze. Przygnieciony swoimi licznymi
lękami Cesarz pragnął w duchu być równie spokojny i zrównoważony jak jego brat,
Roderick.
Dziś
Salvadora męczył piekielny, nieustępliwy ból głowy. Musiał konieczne znaleźć
jakiegoś rzetelnego lekarza, kogoś, kto nie budziłby jego podejrzeń. Nikt w tym
zakresie nie mógł zastąpić oddanego doktora Elo Bando, byłego dyrektora szkoły
medycznej Suk, jedynej osoby, która doskonale rozumiała bóle i lęki Cesarza,
medycznego eksperta, który zapewnił mu tak wiele dobroczynnych (choć
kosztownych) zabiegów leczniczych. Gdyby tylko ten przeklęty głupiec nie
popełnił samobójstwa…
Choć
słynna medyczna uczelnia przeniosła się do nowej głównej siedziby na
Parmentierze, dotychczasowy budynek szkoły pozostał w pobliżu, w Zimii.
Salvador wymagał, aby najlepsi związani z tą placówką lekarze przychodzili mu z
pomocą, lecz oni do każdego zgłaszanego przezeń schorzenia, każdego doznawanego
bólu lub wyimaginowanego poważnego problemu psychicznego przysyłali kogoś
innego. Cała parada lekarzy, a żaden nie potrafił zidentyfikować źródła
choroby. Ignoranci! Salvador w dalszym ciągu nie znalazł dla siebie nowego lekarza,
takiego jakiego by lubił… a ten – nie pamiętał nawet jego imienia – wydawał się
nie lepszy od reszty.
Miał
świadomość, że wszyscy goście będą oczekiwali na rozpoczęcie uroczystej kolacji
w Sali bankietowej, lecz Cesarz Korrino nie był gotowy, a oni musieli się po
prostu uzbroić w cierpliwość. Nie można oczekiwać, że będzie obecny na nudnym
bankiecie, jeśli ból głowy nie pozwalał na zebranie najprostszych myśli.
W
swojej garderobie Salvador zapadł w pluszowy fotel, podczas gdy najnowszy
doktor Suk pochylał się nad nim nucąc pod nosem jakąś irytującą melodię, i
mocował na prawie łysej czaszce pacjenta paski czujników. Długie, rudawe włosy
doktora zebrane były srebrnym pierścieniem na wysokości barku. Skupił się na
odczycie ręcznego monitora, i ton nuconej przez niego melodyjki zmienił się
nagle. „To niewąski ból głowy.”
„Błyskotliwa
diagnoza, doktorze. Akurat tego nie musi mi Pan mówić! Czy to poważne?”
„Nie
ma jeszcze powodów do nadmiernych obaw, Sire, lecz wygląda Pan na
wymizerowanego. Pańska skóra jest bardzo blada.”
„Wezwałem
Pana w związku z moim bólem głowy, a nie cerą.”
Kiedy
ojciec Salvadora miał siedemdziesiąt lat, doktor Suk zdiagnozował u niego
nowotwór mózgu, lecz Cesarz Jules odmówił poddaniu się wysoce technicznie
zaawansowanej procedurze medycznej. Choć Roderick, zawsze kierujący się zdrowym
rozsądkiem, nakłaniał ojca do poddania się najlepszemu dostępnemu leczeniu,
Cesarz Jules publicznie poparł antytechnologiczny ruch butleriański i pozbył
się lekarzy. I umarł.
Salvador
nie chciał popełnić tego samego błędu.
„Zobaczmy
jak to na Pana działa.” Nadal nucąc pod nosem, doktor wprowadził jakieś
ustawienia w trzymanym w ręce monitorze i Salvador poczuł masujące wibracje
rozchodzące się po czaszce. Czuł się, jakby jego mózg został nagle zanurzony w
łagodzącej kąpieli… jak mózg cymeka w ochronnym pojemniku. Z każdą chwilą czuł
się coraz lepiej.
Lekarz
uśmiechnął się widząc wyraz ulgi na twarzy swojego ważnego pacjenta. „Czy tak
jest lepiej?”
„Na
razie musi wystarczyć. Muszę pojawić się na bankiecie.” Salvador już to
przerabiał. Ból głowy mógł teraz ustąpić, ale jego spotęgowana fala wkrótce
wróci. Cesarz wstał i wyszedł nie dziękując; ten doktor także wkrótce zniknie,
jak wszyscy poprzedni.
Tak
jak podejrzewał, pozostali goście zasiedli już przy stole, patrząc na puste
nakrycia i oczekując na pierwsze danie. Salvador wymienił przelotne spojrzenia
z bratem i zauważył kasztanowowłosą żonę Rodericka, Hadithę, trochę dalej przy
stole, rozmawiającą ze szczupłą Cesarzową Tabriną. Dobrze, przynajmniej zajmie
kłopotliwą Tabrinę przez jakiś czas.
Pomimo
obietnicy ścisłej ochrony w otoczeniu Cesarza niektórzy goście mieli na sobie
tarcze osobiste, powodujące delikatne drgania powietrza wokół ich sylwetek.
Zgodnie ze zwyczajem, tarcze mieli na sobie także członkowie rodziny
cesarskiej, z wyjątkiem izolującej się od świata macochy Salvadora, Orenny,
która nie znosiła wielu aspektów technologii z powodów osobistych.
Orenna
zajmowała miejsce u drugiego szczytu stołu. Siedziała wyprostowana, wyniosła i
pełna rezerwy. Była to kobieta, której postać przywodziła raczej na myśl ostre
krawędzie, niż miękkie krzywizny, choć w swoim czasie uważana była za piękność.
Nadal nazywano ją Cesarzową Dziewicą, ponieważ Cesarz Jules publicznie
oznajmił, że nigdy nie skonsumował zawartego z nią małżeństwa. Rozgadana Anna,
młodsza siostra przyrodnia Salvadora i Rodericka, zajmowała miejsce przy
Orennie; między nią a jej macochą zawiązało się przedziwne porozumienie –
często spędzały ze sobą czas i wymieniały się sekretnymi myślami.
Anna
Korrino miała krótkie, brązowe włosy i wąską twarz, podobną do twarzy Cesarza;
jej oczy były małe i niebieskie. Pomimo swoich dwudziestu jeden lat wyglądała
na znacznie młodszą – zarówno mentalnie, jak i emocjonalnie. Jej nastroje
zmieniały się jak położenie wahadła na miotanej sztormem łodzi. Od czasu wstrząsu
emocjonalnego, jakiego doznała w dzieciństwie nie odzyskała pełni równowagi.
Lecz należała do rodu Korrino, była siostrą Cesarza, więc wszyscy zdawali się
nie dostrzegać jej wad.
Anna
wpatrywała się w Salvadora od samego jego wejścia do Sali. Na jej twarzy
malował się wyraz zranienia i oskarżenia. Wiedząc dokładnie, co jest źródłem
jej wzburzenia, Cesarz westchnął i poczuł, że ból głowy znów narasta. Działając
jako jej starszy brat, a także jako Cesarz, Salvador musiał położyć kres
nieodpowiedniemu romansowi siostry z pałacowym kucharzem, Hirondo Nefem. Przez
kilka ostatnich miesięcy Anna nie pozwalała nikomu poza Nefem przygotowywać i
podawać jej posiłki, lecz szpiedzy Salvadora odkryli, że kucharz zapewniał
cesarskiej siostrze coś więcej, niż tylko kalorie. Co też ona sobie myślała?
Całkowicie
obojętny na rodzinny dramat wrzący tuż pod powierzchnią dobrych manier
zgromadzonych tu osób, Roderick prowadził pogawędkę z siostrą Doroteą, chudą
kobietą o zmysłowej, nieco kociej twarzy. Kilka dni wcześniej, podczas
alarmującej sesji żądań stawianych na forum Landsraadu przez Manforda Torondo,
Roderick z zaskoczeniem odkrył, że Dorotea sympatyzowała z Butlerianami, co
było dość wyjątkowe dla sióstr z Rossaka. Na szczęście – dzięki swojej zwykłej
bystrości – upozorował atak bombowy i przeszkodził w przeprowadzeniu tamtego
idiotycznego, lecz także niebezpiecznego głosowania.
Salvador
nie lubił fanatycznych przeciwników technologii. Byli tak potwornymi,
ograniczonymi i skupionymi wyłącznie na jednym temacie gorliwcami i powodowali
dużo problemów. Lecz nie mógł ignorować ich rosnącej w siłę rzeszy, ich zapału
i ich skłonności do przemocy. Musiał ich co najmniej tolerować. Być może
Dorotea mogłaby spełniać rolę łącznika – bufora pomiędzy nim a charyzmatycznym
liderem Butlerian…
Z
całą pewnością nie mógł zaprzeczyć, że przybycie Dorotei i dziesięciu innych
sióstr na dwór cesarski było wielce korzystne. Absolwentki szkoły na Rossaku
obdażone były niezwykłym zmysłem obserwacji i umiejętnościami analitycznymi.
Sama Dorotea naprawdę mu zaimponowała swoimi zdolnościami poznawczymi, i to od
samego przybycia do pałacu. Może ona
byłaby w stanie przemówić jego małej siostrze do rozumu, zanim Anna wpakuje się
w jeszcze bardziej zawstydzające kłopoty…
Starając
się rozsiewać wokół siebie aurę najprawdziwszego zdrowia, Cesarz dotarł do
szczytu stołu. Jego goście wstali (nawet Anna, choć z ociąganiem), poza
nadmiernie wystrojoną macochą, która uparcie twierdziła, że na takie gesty nie
pozwala jej silny ból stawów. Salvador nauczył się ignorować wybiegi i wyrazy
braku szacunku ze strony Lady Orenny; w końcu była wdową po jego ojcu, i choćby
z tego względu zasługiwała na ulgowe traktowanie, szczególnie że w sprawach
cesarstwa nie miała nic do powiedzenia. W obliczu tego, że całą trójka
cesarskich dzieci pochodziło z nieprawego łoża, od trzech różnych matek, i
żadne z nich nie było dzieckiem jedynej prawowitej żony, Salvador uznał, że
stałe rozdrażnienie starej kobiety jest zrozumiałe i należy je wybaczyć.
Zajął
swoje miejsce i pozostali goście podążyli jego śladem. Natychmiast z położonych
na skrzydłach sali pomieszczeń kuchennych wybiegli niczym wystrzeleni z procy
służący. Zaczęli podawać przystawki – sałatkę z krewetek blova oraz pikantne
orzechy hep, ułożone na gwiaździstego kształtu liściach sałaty. Swoje miejsce
za fotelem Cesarza zajął służący próbujący dań, na wypadek gdyby okazały się
zatrute.
Jednak
Roderick odprawił go machnięciem ręki i pochylił się, aby wziąć kęs sałatki z
talerza brata. „Ja się tym zajmę.” Salvador starał się go powstrzymać, lecz
było już za późno. Roderick przeżuł kęs i połknął. „Sałatka jest wyśmienita.”
Muskularny blondyn uśmiechnął się i wszyscy zabrali się do jedzenia. Roderick
nachylił się, aby wyszeptać do ucha brata, „To głupie, przejmować się tak
jedzeniem. Przez to wychodzisz na osobę słabą i strachliwą. Przecież wiesz, że
nie dopuszczę, aby przydarzyło Ci się coś złego.”
Z
westchnieniem rozdrażnienia Salvador zaczął jeść. Tak, wiedział, że Roderick
poświęciłby życie dla jego ochrony, zaryzykowałby otrucie i stanął na drodze
pocisku ciśniętego przez zabójcę. Jednakże Salvador zdawał sobie jednocześnie
sprawę z tego, że w odwrotnej sytuacji nie zrobiłby tego samego dla brata.
Roderick niemal pod każdym względem był lepszym człowiekiem.
Po
przeciwnej stronie stołu Cesarzowa Tabrina roześmiała się głośno, a Haditha
kiwała potakująco głową, rozbawiona jakąś zabawną uwagą. Salvador zerknął
tęsknie na żonę brata – nie w wyrazie pożądania, lecz zazdrości o związek jaki
ich łączył. Małżeństwo Rodericka i Hadithy było stabilne, szczęśliwe i
obdarzone dobrze wychowanymi dziećmi, podczas gdy związek Salvadora z Tabriną
pozbawiony był zarówno miłości, jak i potomstwa. Bez wątpienia, Cesarzowa była
oszałamiającą pięknością, lecz pod powabem jej powierzchowności kryła się
kłótliwa i wymagająca osobowość.
Rodzina
Tabriny zawdzięczała swoje bogactwo przemysłowi wydobywczemu. Rodzinne
przedsiębiorstwo było dostawcą wytrzymałych i lekkich materiałów
konstrukcyjnych mających zasadnicze znaczenie dla projektów rządowych. Salvador
podpisał przedmałżeńską umowę przewidującą miażdżące kary finansowe w przypadku
rozwodu; ba, w umowie tej zawarto nawet wysokie kary umowne w przypadku
przedwczesnej śmierci małżonki. Salvador nie miał jak się wycofać. Była to podła
umowa i stanowiła podstawę podłego małżeństwa.
Na
szczęście, miał osiem konkubin… nie tak znów wiele, biorąc pod uwagę jego
pozycję, bo przecież jego ojciec miał z pewnością mnóstwo kochanek pozostając w
związku z Cesarzową Orenną. Tabrinie mogło się to nie podobać, ale układ taki
był zgodny z utrwaloną tradycją, dzięki której władcy mieli do dyspozycji inne
opcje, niż tylko pozbawione miłości łoże małżeńskie.
Pozostali
uczestnicy posiłku rozmawiali przyciszonymi głosami, od czasu do czasu
spoglądając w jego stronę. Czekali, aż Cesarz zaproponuje temat do rozmowy, co
zwyczajowo było jego rolą. Ból głowy był coraz bliżej.
Roderick
zorientował się w sytuacji i przejął inicjatywę, zdejmując obowiązek z barków
brata. Salvador był mu wdzięczny. Podczas chwili oczekiwania, aż podana
zostanie zupa, Roderick wzniósł kieliszek białego wina w toaście skierowanym ku
kobiecie z Rossaka. „Siostro Doroteo, Twoja szkoła owiana jest tajemnicą, ale
robi wielkie wrażenie. Czy zechciałabyś podzielić się z nami nabytą tam wiedzą?”
„Och,
nie sądzę.” W jej brązowych, kocich oczach błysnęły iskierki rozbawienia.
„Gdybyśmy rozpowiadały na lewo i prawo o naszych sekretach, jaki sen miałoby
utrzymywanie Zgromadzenia żeńskiego?” Wokół stołu rozbrzmiały chichoty.
Roderick
uniósł kielich, podkreślając wartość riposty, i dyskusja skierowała się ku
zasadom rządzącym różnorodnymi szkołami, których obfitość powołana została do
życia po dżihadzie. „Żyjemy w ekscytujących czasach, to istny renesans edukacji
– tak wiele szkół specjalizujących się w rozwijaniu rozmaitych zdolności
drzemiących w ludzkich ciałach i umysłach.”
Dorotea
przytaknęła. „To, by ludzie przekonali się, jak wielkie postępy mogą poczynić
dzięki brakowi opresji ze strony myślących maszyn, ma najwyższe znaczenie.”
Cesarz
otrzymywał na ten temat regularne raporty z całego, rozległego Imperium. W
całym Cesarstwie szkoły powstawały jak grzyby po deszczu, każda o odmiennej
specjalizacji, każda skupiająca się na innym aspekcie rozwoju duchowego lub
fizycznego. Cesarz nie był w stanie nadążyć za rozwojem leżących u ich podstaw
filozofii, lecz wyznaczył urzędników odpowiedzialnych za ich monitorowanie.
Poza siostrami z Rossaka i lekarzami Suk, na Lampadasie odbywało się
kształcenie men tatów, a z Ginaza przybywali coraz to nowi mistrzowie miecza.
Niedawno dowiedział się o powołaniu dobrze finansowanej nowej Akademii
Fizjologii na Irawoku – uczelni specjalizującej się w kinezjologii, anatomii
funkcjonalnej i układzie nerwowym. Dziwacznych dyscyplin powstawały całe setki.
W duchu uważał je za kulty edukacyjne.
Salvador
skorzystał z szansy na publiczne okazanie swojego uznania dla brata. „Roderick,
w przeciwieństwie do mnie, jest bardzo utalentowaną osobą. Być może mógłbyś
bracie zostać instruktorem w nowej akademii fizjologii, a może nawet zająć się
naborem do takiej instytucji!”
Roderick
roześmiał się i skierował swoją wypowiedź do Dorotei, podczas gdy pozostali
goście słuchali ich rozmowy. „Mój brat stroi sobie żarty. Mam zbyt wiele
obowiązków związanych z rządzeniem.”
„W
samej rzeczy,” Salvador z niezupełnie udawanym zakłopotaniem. „Zbyt często musi
ratować sytuację po popełnianych przeze mnie błędach.”
Nerwowy
śmiech. Roderick machnął lekceważąco ręką, w dalszym ciągu skupiając się na
rozmowie z Doroteą. „Także Twoje rady są nieocenione, Siostro.”
W
końcu służący zaczęli roznosić zupę. „Po zakończeniu szkolenia,” odpowiedziała,
„Wielebna Matka Raquella wysyła większość z absolwentek do szlacheckich rodzin
w Lidze Landsraadu. Uważamy, że Zgromadzenie ma wiele do zaoferowania. Jeśli o
mnie chodzi, mam szczególne zdolności rozpoznawania prawdy od kłamstwa.”
Uśmiechnęła się do obu Korrinów. „Na przykład wtedy, gdy jeden kochający brat
droczy się z drugim.”
„Stosunki
panujące w mojej rodzinie dalekie są od ideału,” wybuchła Anna, przerywając
wszelkie inne rozmowy przy stole. „Salvador w ogóle nie wie zbyt wiele o
miłości. Brak miłości w jego własnym małżeństwie, więc postanowił pozbawić
także mnie szansy na romantyczny związek.” Młoda kobieta pociągnęła nosem, w
oczywisty sposób oczekując wyrazów współczucia ze strony innych biesiadników.
Lady Orenna poklepała ją przyjacielsko po ramieniu. Wyraz twarzy Cesarzowej
Tabriny był iście kamienny.
Anna
wyprostowała się na krześle. Jej oczy miotały błyskawice ku Salvadorowi. „Mój
brat nie powinien decydować o moim życiu osobistym.”
„Brat
nie, ale Cesarz powinien.” Ostry głos
siostry Dorotei zmroził atmosferę przy stole.
Dobra odpowiedź, pomyślał Salvador. Teraz, jak wyprowadzić stąd Annę nie
wywołując skandalu? Wymienił spojrzenia z Roderickiem, który wstał. „Lady
Orenno, czy byłaby Pani tak łaskawa i odprowadziła naszą siostrę do jej
komnat?”
Anna
w dalszym ciągu była nadąsana. Nie zwracając uwagi na macochę ani na Rodericka,
utkwiła wzrok w Salvadorze. „Twój zakaz kontaktów z Hirondo nie spowoduje, że
przestaniemy się kochać! Dowiem się, gdzie go zesłałeś, i podążę za nim.”
„Nie
dziś wieczorem,” odpowiedział spokojnie Roderick i wymownie spojrzał na
macochę. Po krótkim wahaniu, Orenna wyprostowała się na krześle, przyjmując
doskonałą pozę, zgodną z jej pozycją. Salvador zauważył, że gdy brała Annę pod
rękę nie wykazywała żadnych oznak bólu stawów. Młoda kobieta poddała się temu
dotykowi, i obie panie opuściły salę z wyrazem urażonej godności.
W
niezręcznej ciszy srebrny widelec jednego z gości upadł z głośnym brzęczeniem
na talerzyk. Salvador zastanawiał się, jak uratować cokolwiek z nastroju tego
wieczoru. Miał cichą nadzieję, że Roderick powie coś, ratując całą niezręczną
sytuację. Anna była nieustannym źródłem zażenowania. Być może trzeba ją będzie
gdzieś odesłać…
Właśnie
w tym momencie w Sali dał się słyszeć przytłumiony dźwięk, jakby ktoś
odkorkował wielką butlę szampana, i we wnęce zajmowanej czasami przez pałacową
orkiestrę kameralną pojawiła się opancerzona struktura. Wokół stołu zawirował
nagły podmuch powietrza. Biesiadnicy cofnęli się w panice, a gwardziści
pałacowi zbiegali się, otaczając i chroniąc Cesarza. Ten automatycznie
aktywował swoją tarczę osobistą.
Przez
klarplazowe okienko w zbiorniku Salvador dostrzegł pomarańczowy gaz i okrytą
nim sylwetkę zmutowanej istoty o zbyt dużej głowie. Natychmiast ją rozpoznał;
choć w ostatnich latach rzadko ktokolwiek ją widział. W ciągu długich dekad
Norma Cenva ewoluowała do postaci, która nie przypominała już ludzkiej.
Ignorując
zamieszanie panujące wśród gości, Salvador wstał i zbliżył się do zbiornika. To
przynajmniej nie był tani dramat romantycznych niedyskrecji jego siostry. „To w
najwyższym stopniu nieoczekiwana wizyta.”
W
Sali zapadła cisza, w której głos Normy przekazywany przez głośniki zabrzmiał
jakby pokonywał otchłanie kosmosu. „Nie potrzebuję już statku do pokonywania
przestrzeni. Teraz potrafię zaginać przestrzeń samym tylko umysłem.” Wydawało
się, że sama ta idea jest dla niej fascynująca. Gaz przyprawowy w jej zbiorniku
wzburzył się i zawirował.
Salvador
chrząknął. Podczas dwunastoletnich rządów rozmawiał z tą tajemniczą kobietą
tylko dwa razy. Budziła w nim respekt i onieśmielenie, lecz – wedle jego wiedzy
– nigdy nikogo nie skrzywdziła swoimi nadzwyczajnymi mocami. „Jesteś zawsze
miel widziana na moim dworze, Normo Cenvo. Twój wkład w nasze zwycięstwo
nad myślącymi maszynami jest nie do
przecenienia. Lecz czemu zawdzięczamy Twoją dzisiejszą wizytę? To musi być coś
bardzo ważnego.”
„Nie
utrzymuję już relacji z innymi ludźmi. Miej to proszę na względzie, gdy będę
starała się wyrazić moje myśli słowami.” Jej wielkie oczy za plazowym okienkiem
utkwione były w Salvadorze, powodując, że na plecach poczuł dreszcz obawy.
„Widzę fragmenty przyszłości i martwię się.” Poszybowała w swoim zbiorniku, a
skupiony Salvador nie odezwał się ani słowem, czekając na ciąg dalszy. „Aby
utrzymać całość Imperium musimy mieć sieć transportową i handlową. Do tego celu
konieczne są statki gwiezdne.”
Salvador
odchrząknął. „Tak, oczywiście. Mamy flotę kosmiczną VenHold, Celestial
Transport i liczne inne przedsiębiorstwa działające w tej branży.”
Zgromadzeni
w sali zachowywali milczenie. Norma odezwała się, „W kosmosie znajdują się
tysiące porzuconych statków maszyn. Są nietknięte. Te statki mogą służyć
handlowi i cywilizacji. Lecz są grupy, które niszczą te statki, jeśli tylko
zdołają je znaleźć. Motłoch wyrządza wielkie szkody. Jestem tym głęboko
zaniepokojona.”
Salvadorowi
zaschło w gardle. „Butlerianie.” Manford Torondo z dumą publikował raporty, w
których wymieniał ilość statków odnalezionych i unicestwionych przez jego
ludzi. „Oni działają zgodnie ze swoimi przekonaniami. Wielu nazywa ich zapał
godnym podziwu.”
„Oni
niszczą cenne zasoby, które mogłyby wzmocnić cywilizację ludzi. Musisz ich powstrzymać.”
Rdzawe wiry gazu przerzedziły się, ujawniając w całej okazałości zdeformowane
ciało Normy – zmniejszony tułów, maleńkie dłonie i stopy, niewspółmiernie
wielką głowę z ogromnymi oczami i niemal niewidocznymi ustami, nosem i uszami.
„W przeciwnym razie, Twoje Imperium rozpadnie się na fragmenty i sczeźnie.”
Salvadorowi
zabrakło słów. Nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby ukrócić ruch
butleriański, nawet gdyby tego chciał. Jednak zanim znalazł odpowiednie
wymówki, Norma Cenva zagięła przestrzeń i z głuchym klaśnięciem jej zbiornik
zniknął z sali bankietowej.
Cesarz
Salvador potrząsnął głową i wymamrotał z wymuszoną beztroską, „Zadziwiające, do
czego to zdolni są ci Nawigatorzy.”