Weronika

poniedziałek, 21 maja 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 8


Podczas Dżihadu na straży Rossaka stały moce psychiczne Czarodziejek. Była to potężna, wcielona broń zdolna do unicestwienia umysłu Cymera, lecz kosztem samounicestwienia. Ale te dni minęły! Do dziś przeżyło mniej niż sto czarodziejek czystej krwi, a te żyjące nie dorównują mocą swoim poprzedniczkom.
wstęp do Tajemnic Rossaka, podręcznika zgromadzenia żeńskiego

Gdy wiele akolitek i sióstr ćwiczyło w mieście na klifie, a młode opiekunki udzielały pierwszych lekcji w pomieszczeniach żłobka, Valya zeszła w dół, do gęstej dżungli, aby wykonać swoje codzienne obowiązki. Ważne obowiązki.
                Skrzypiący, drewniany wagonik opuścił się poniżej zwartych koron drzew i zanurzył w wilgotnym, okrytym wiecznym półcieniem świecie. Wychodząc z drewnianej klatki na wilgotny grunt Valya wdychała powietrze przesycone silnym zapachem gleby, roślin i zwierząt. Dalej poszła ścieżką prowadzącą pomiędzy gęstym, srebrno-purpurowym listowiem. Gigantyczne paprocie zwijały i rozwijały się wokół niej, niczym prężące mięśnie ramiona. Wysoko ponad nią cienkie kolumny przefiltrowanego przez liście światła słonecznego zmieniały się bezustannie, gdy wiatr poruszał wysokimi gałęziami. Liście szumiały. Coś zachrobotało w poszyciu; drapieżna winorośl strzeliła pędem niczym biczem ogłuszając włochatego gryzonia, a potem owinęła się wokół jego nieruchomego ciałka. Kolejne przypomnienie, że tu – na dole – nie można było nigdy tracić czujności.
                Dotarła do wykonanych z czarnego metalu drzwi osadzonych w pniu ogromnego drzewa. Jak codziennie od wielu miesięcy, Valya kluczem kodowym otworzyła drzwi, za którymi ukazało się przejście, którego mrok rozjaśniały świecące żółtawym światłem lumisfery. Zeszła kręconymi schodami poniżej system korzeniowy drzewa. W tym miejscu przejście otwierało się na zespół pomieszczeń wykutych w skale macierzystej. W największym z nich stara czarodziejka Karee Marques przeprowadzała eksperymenty farmaceutyczne, do których wykorzystywała elektroskopy, słoje proszków, cylindry płynów, wirówki.
                Loch przypominał Valii tajemnicze laboratorium parającego się alchemią pustelnika, pełne bulgoczących w zlewkach płynów i systemów destylujących esencje z tajemniczych stworzeń, grzybów, roślin i korzeni pochodzących z dżungli. Siostra Karee była osobą w sposób widomy wiekową. Wiekiem dorównywała niemal Wielebnej Matce Raquelli, lecz nie miała równie precyzyjnej kontroli nad procesami biochemicznymi zachodzącymi we własnym organizmie, co powodowało, że lata ciążyły na jej kruchym, starczym szkielecie niby ciężki, futrzany płaszcz. Jednak zielone oczy Karee były uderzająco piękne i zdawały się być jedyną częścią jej ciała, która nie poddała się upływowi lat. Miała białe włosy i wysokie kości policzkowe.
                 Stara kobieta powitała nowoprzybyłą Valyę nie odrywając się od swoich chemicznych badań. W jej głosie pobrzmiewała ekscytacja. „Wpadłam dziś rano na pewien pomysł – myślę, że to przełom. Możemy zastosować destylat ze śluzu wydzielanego przez ślimaki ziemne. Ma potężne właściwości paraliżujące, lecz gdyby nam się udało złagodzić to działanie, to związek ten może stanowić dokładnie to, czego trzeba, aby doprowadzić siostrę na krawędź śmierci, zatrzymując funkcjonowanie wszystkich jej narządów, a jednocześnie pozwalając jej zachować jasność umysłu i skupienie aż do ostatniej chwili.”
                Valya widziała tłuste, segmentowane ślimaki żerujące wśród gnijących resztek runa leśnego – jeszcze jeden gatunek niebezpiecznych zwierząt rossakańskiej fauny. „Interesująca możliwość. Być może to właśnie te właściwości, jaki8ch poszukujemy.” Jednak Valya nie odczuwała oderwanej od realizmu pewności siebie. Czyż w ciągu minionych dziesięcioleci nie wypróbowałyśmy wszystkiego? Nie miała ochoty umrzeć w kolejnej beznadziejnej próbie osiągnięcia celu.
                W naczyniach rozstawionych w laboratorium oczekiwały na badania zebrane liście i grzyby, porosty zdrapane ze skał, jady pobrane od wielkich pajęczaków, rozgniecione larwy żyjących w dżungli ciem. „Jak myślisz, kiedy będziemy mogły poddać próbie kolejną ochotniczkę?” zapytała Valya. Siostra Tiana umarła – nader nieprzyjemną śmiercią – zaledwie przed tygodniem.
                Stara Czarodziejka uniosła brwi źle zinterpretowawszy jej pytanie. „Chciałabyś się zgłosić? Czyżbyś wreszcie uwierzyła, że jesteś gotowa, siostro Valyo? Zgadzam się – według mnie jesteś lepiej przygotowana niż większość wcześniejszych ochotniczek. Jeśli ktokolwiek ma jakąś szansę…”
                „Nie, nie to miałam na myśli,” powiedziała Valya szybko. „Chciałam tylko zwrócić uwagę, że musimy postępować z najwyższą ostrożnością, gdyż w przeciwnym wypadku nasze siostry stracą nadzieję w obliczu tej ilości zgonów… porażek odniesionych przez cały ten czas.”
                „Każda prawdziwa siostra będzie zawsze wierzyła, że jest nadzieja na realizację potencjału tkwiącego w człowieku,” powiedziała Karee odstawiając zlewkę z płytki grzejnej.
                Od pięciu lat Valya uczyła się na Rossaku, postrzegając szkołę zgromadzenia żeńskiego jako drogę wyrwania się z pułapki, w jakiej ugrzęzła jej skazana na wygnanie rodzina. W toku nauki przyciągnęła uwagę Wielebnej Matki. Valya zawsze poszukiwała dróg do awansu wśród sióstr, a teraz, kiedy Wielebna Matka dopuściła ją do wewnętrznego kręgu ujawniając zadziwiający i przerażający sekret komputerów opracowujących dane genetyczne, sądziła, że na drodze jej kariery otwiera się wiele nowych, interesujących drzwi.
                Jak bardzo chciałaby móc powiedzieć o tym Griffinowi!
                W sekrecie, Valya starała się trzymać rękę na pulsie i wypatrywać także innych możliwości otwierających się w Imperium. W zwykłych okolicznościach jej okryte niesławą nazwisko powodowałoby, że większość drzwi zatrzaskiwałaby się jej przed nosem, lecz być może, za pośrednictwem zgromadzenia żeńskiego, będzie postrzegana w innym świetle. W międzyczasie, skupiając się na studiach na Rossaku, kontynuowała intensywny trening ciała i umysłu.
                Wielebna Matka miała nadzieję, że Valya pozostanie na macierzystej planecie zgromadzenia i poświęci mu się bez reszty, lecz młoda kobieta wcale nie miała zamiaru pozwolić się tu uwięzić. W ten sposób nie mogłaby pomóc rodowi Harkonnenów. Jedną z rozważanych przez nią opcji było zostanie misjonarką, taką jak siostra Arlett, która ją tu sprowadziła. Być może Valya mogłaby znaleźć dla siebie miejsce w którymś ze szlacheckich domów, a być może nawet w pałacu cesarskim na Salusie Sekundusie – tak jak siostra Dorotea – poprzednia asystentka siostry Karee.
                Pozostając w laboratoriach Valya widziała szereg ochotniczek, które z zaciśniętymi szczękami i pełnymi determinacji oczyma kładły się na łóżku zabiegowym. Każda z nich pielęgnowała w sercu przeklętą pychę, że może to właśnie jej uda się dokonać niemożliwego i stać się Wielebną Matką, taką jak Raquella, choć wszystkie jej poprzedniczki zawiodły. Większość z tych nieszczęśniczek zmarła w męczarniach, a te, którym udało się przeżyć, zapadły w śpiączkę, straciły pamięć lub doznały innych jeszcze postaci uszkodzenia mózgu. Nie, Valya nie miała najmniejszego zamiaru dobrowolnie narazić się na coś takiego.
                „I tak mamy więcej kandydatek, niż potrzeba,” powiedziała Karee Marques, „lecz musimy poczekać. Nie dopuszczę do kolejnej próby, zanim nie upewnię się, że potencjalny nowy środek zapewnia dostatecznie wysoką szansę na powodzenie.”
                Na szczęście, czarodziejki z Rossaka prowadziły zachowały szczegółowe zapiski z badań farmaceutycznych przeprowadzanych przez Aureliusza Venporta. W odległych czasach przed wybuchem dżihadu Venport zbił fortunę na sprzedaży unikalnych leków i substancji chemicznych pochodzących z egzotycznej flory i fauny Rossaka. Ponieważ jedyną oczywistą drogą, na której siostra mogła przekroczyć własne ograniczenia i stać się Wielebną Matką wymagała bezpośredniej psychicznej konfrontacji z ostatecznymi granicami śmiertelności, Karee Marques pracowicie realizowała testy najbardziej śmiertelnych substancji, spośród ujętych w tej farmakopei.
                Valya przyjęła niczego nie wyrażający wyraz twarzy. A ja nie mam zamiaru stać się jedną z ochotniczek.
                Zbliżyła się do Karee pochylonej nad sprzętem laboratoryjnym. „Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc. Przecież wiesz,” powiedziała, choć nie było to szczere wyznanie.
                „Gdzieś tu leży rozwiązanie tajemnicy,” powiedziała Karee. „Musimy tylko kontynuować badania.”

***

Po upływie tych wszystkich lat Wielebna Matka Raquella nie czuła się już niezręcznie podejmując zwierzchniczkę szkoły medycznej Suk. Choć dr Ori Zhoma została w niesławie wydalona ze zgromadzenia żeńskiego, w okresie minionych czterdziestu lat ta surowa kobieta z całą pewnością dowiodła swojej wartości, najpierw kończąc szkolenie Suk z wyróżnieniem, a potem pnąc się w hierarchii lekarzy Suk.
                Choć była sprawną lekarką, prawdziwym talentem Zhoma wykazywała się w dziedzinie administracji, podejmując trudne decyzje w oparciu o pozbawione sentymentów oceny. Po dziwnym samobójstwie swojego poprzednika, dr Zhoma przejęła stery uczelni medycznej w stolicy imperium, a obecnie nadzorowała rozbudowę głównego, niezależnego kampusu uczelni na Parmentierze, stanowiącego także główną jej siedzibę.
                Raquella osobiście wyszła na spotkanie administratorki Suk, gdy tylko jej prom wylądował na spolimeryzowanej platformie podtrzymywanej przez gęstą dżunglę. Jako młoda kobieta, Zhoma przez dwa lata odbierała nauki na Rossaku. Już wtedy Wielebna Matka dostrzegła w niej wielki talent i nie mniejszą ambicję. W owym czasie Zhoma interesowała się przede wszystkim możliwościami farmakologicznego potęgowania szybkości, wytrzymałości i przenikliwości pod wpływem różnorodnych leków z Rossaka. Lecz – co wyszło na jaw znacznie później – Zhoma nie przeoczyła także możliwości zysków i zaczęła zaopatrywać czarny rynek w rzadkie ekstrakty i leki o wyjątkowej sile działania, żądając astronomicznych cen… aż do chwili, kiedy została na tym przyłapana.
                Postawiona przed obliczem Wielebnej Matki Zhoma starała się wyjaśnić swoje odbiegające od programu nauki działania twierdząc, że przynosiły one korzyść Zgromadzeniu. Lecz głosy w umyśle Raquelli pozostały w tej kwestii sceptyczne. Zhoma utrzymywała, że całość zysków przekazywała do skarbca szkoły (co było zgodne z prawdą), lecz nie mogło to stanowić usprawiedliwienia dla ewidentnego złamania obowiązujących zasad. Nie można było tolerować nielegalnych działań realizowanych w imieniu Zgromadzenia i bez wiedzy Wielebnej Matki.
                Tak więc, zwierzchniczka szkoły i zgromadzenia nie miała innego wyjścia, jak tylko wydalić Zhomę. Uczyniła jej jednak tę grzeczność, że powodów relegacji nie podano do publicznej wiadomości. Widząc jak wielki potencjał miała ta kobieta, Raquella pozwoliła jej zachować dobrą reputację, dzięki czemu kariera Zhomy nie została złamana. Złożyła prośbę o przyjęcie do szkoły Suk, w której uzyskała doskonałe wyniki, co umożliwiło jej stanie się potężną i wpływową osobistością. Jednakże, pomimo upływu długich lat, Zhoma pragnęła uznania i przebaczenia Wielebnej Matki, którą tak dotkliwie zawiodła.
                Luk osobowy promu otworzył się i wyszła z niego szorstka, krępa kobieta w wieku sześćdziesięciu kilku lat. Jako reprezentantka szkoły Suk, Ori Zhoma była osobą pozbawioną humoru i całkowicie skupioną na interesach; o własne ciało dbała z dokładnie takich samych powodów, z jakich przedsiębiorca dba o cenną maszynę we własnym zakładzie. Nigdy nie była próżna i nie widziała najmniejszego sensu w próbach czynienia się osobą atrakcyjną; Raquella wiedziała, że Zhoma nie umiała zjednywać sobie przyjaciół, i podejrzewała, że nie tlą się w niej żadne romantyczne uczucia. Gdyby nie jej własna nieostrożność, Zhoma byłaby wielce utalentowaną siostrą, co zawdzięczałaby głównie doskonałej kontroli nad własnymi emocjami.
                Zhoma regularnie odwiedzała Rossaka, aby leczyć (choć może bardziej odpowiednim byłoby stwierdzenie, że „studiować”) te ochotniczki, które przeżyły nieudane próby transformacji w wielebne matki. Raquella nie wyrażała zgody, aby siostry, które doznały uszkodzenia mózgu lub były pogrążone w śpiączce zostały odesłane na Parmentiera, gdzie lekarze Suk mogliby badać i analizować je jak obiekty badań naukowych, lecz idąc na pewne ustępstwa pozwalała, aby Zhoma przyjeżdżała osobiście na Rossaka. Lekarka pobierała próbki i przeprowadzała badania laboratoryjne, lecz jak do tej pory nie była w stanie uleczyć żadnej z nieudanych kandydatek na Wielebną Matkę.
                Raquella ciepło powitała nadchodzącą kobietę, „Witamy ponownie na Rossaku, dr Zhoma. Stan sióstr pozostaje bez zmian, ale doceniamy troskę, jaką je Pani otacza.”
                Schodząc po rampie, lekarka zawahała się, jak gdyby wszystkie z góry starannie ułożone słowa uleciały nagle z jej pamięci. W końcu odpowiedziała, „Lekarze Suk i Zgromadzenie żeńskie mają wiele wspólnego.” Zhoma wyciągnęła rękę i z szorstkim formalizmem uścisnęła dłoń Wielebnej Matki. „I wy i my pracujemy dla dobra ludzkości.”
                „Porozumienie ma sens. Pozostaję zawsze otwarta na propozycje tego, w jaki sposób Zgromadzenie żeńskie i lekarze mogą osiągać wspólne cele,” powiedziała Raquella. „Moje związki z Mohandasem Suk sięgają czasów sprzed powołania do istnienia obu naszych szkół."
                Raquella poprowadziła gościa prowadzącą ku górze ścieżką do skalnego miasta. W wydzielonej sekcji grot pełniącej rolę szpitala zakonnego, Wielebna Matka wprowadziła dr Zhomę na prywatny oddział. Pozostawały na nim cztery młode kobiety w stanie wegetatywnym, oraz pięć kolejnych, z poważnymi zaburzeniami neurologicznymi, żyjących w różnym stanie świadomości. Dwie z nich mówiły językami, których nikt nie rozumiał, nawet Raquella mieszcząca w swoim umyśle niezliczone pokolenia innych pamięci. Dwie dręczyły okropne koszmary. Kolejna, siostra Lila, trwała przeważnie w kamiennej, pozbawionej uczuć ciszy, choć każdego dnia, na nie więcej niż dziesięć minut stawała się w pełni świadoma. W tym czasie starała się z ekscytacją wyjaśnić, co widziała i czego doświadczyła podczas próby. Jednak, zanim jej wspomnienia mogły się skrystalizować, znów zapadała w trwający pozostałą część doby stan nieobecności.
                Dr Zhoma przyklękła przy czterech pogrążonych w śpiączce pacjentkach, badając ich źrenice, puls i odcień skóry. Była kompetentna, skuteczna, lecz nie miała umiejętności współpracy z chorym; stan wegetatywny pacjentek umożliwiał jej pracę bez konieczności rozpraszania się. Zhoma pobrała próbki krwi i kontynuowała pracę, jakby realizując ułożoną w głowie, szczegółową listę zadań.
                Tę sekcję jaskiń wykorzystywano w przeszłości jako miejsce opieki nad dziećmi czarodziejek z Rossaka urodzonymi z wrodzonymi wadami. W przeszłości urodziny takie były dość częste, ponieważ mutageny i zanieczyszczenia biologiczne pochodzące z dżungli wywierały znaczący wpływ na rozwijające się płody. Raquella uczuła ukłucie żalu na myśl o młodziutkim, zdeformowanym Jimmaku Tero, dziecku czarodziejki Ticii Cenvy. Dawno temu, kiedy Raquella dotknięta została chorobą, Jimmak zabrał ją do dżungli, opiekował się nią, i cudem uratował jej życie. Teraz, od dawna już nie żył – większość ludzi, których Raquella znała w tamtych czasach niż nie żyło, podobnie jak tak wiele sióstr-ochotniczek, które starały się przejść tą samą, tajemniczą ścieżką, którą udało jej się pokonać.
                Tak wielu zmarłych… i tak wątła nadzieja na osiągnięcie celu.
                Patrząc na dotknięte chorobą kobiety Wielebna Matka wyraziła na głos dręczącą ją myśl: „Czy to możliwe, że jestem jedynie anomalią? A co, jeśli nie jest możliwym, aby ktokolwiek powtórzył moją transformację? Taki bolesny proces, tak wiele śmierci i nieszczęścia.” Westchnęła. „Czy to wszystko warte jest ryzyka? Może powinnam położyć temu kres.”
                Chłodny wyraz twarzy Zhomy stwardniał ujawniając nieudawaną determinację. "Sięganie do granic drzemiących w nas możliwości zawsze związane jest z ryzykiem, Wielebna Matko. Teraz, gdy nasza rasa wolna jest od opresji ze strony maszyn, musimy się doskonalić, poszerzać zdolności naszych umysłów i ciał w każdym możliwym kierunku. W to wierzą lekarze Suk. W to wierzy Zgromadzenie, a także mentaci na Lampadasie i mistrzowie miecza. A także - jeśli wszystko dobrze rozumiem - w to wierzą zmutowani
Nawigatorzy, wykorzystywani we flocie kosmicznej VenHold. Nie możemy się teraz wycofać. Nie możemy dopuścić, aby opuściła nas determinacja. To nasze wspólne przeznaczenie.”
                Słowa te rozgrzały serce Raquelli. Uśmiechnęła się do krępej kobiety. "Och, Ori, może mimo wszystko należało pozwolić Ci pozostać w Zgromadzeniu.”
Nawigatorzy, wykorzystywani we flocie kosmicznej VenHold. Nie możemy się teraz wycofać. Nie możemy dopuścić, aby opuściła nas determinacja. To nasze wspólne przeznaczenie.”
                Słowa te rozgrzały serce Raquelli. Uśmiechnęła się do krępej kobiety. "Och, Ori, może mimo wszystko należało pozwolić Ci pozostać w Zgromadzeniu.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz