Weronika

niedziela, 31 maja 2015

Arthur C. Clarke - 2001: Odyseja kosmiczna - Audiobook PL

To był lekki maraton, ale dobiegłem do mety. Spakowana i otagowana Odyseja idzie na serwer Maćka. Okazało się, że w moim wykonaniu powieść trwa niespełna 7 i pół godziny, więc o godzinę więcej, niż audiobook anglojęzyczny.

A teraz króciutka, jak zwykle subiektywna, recenzja.

Jestem fanem filmowego dzieła Stanleya Kubricka. Jego Odyseję oglądałem dziesiątki razy. Uważam, że sposób zadziwiający dla tego gatunku filmowego, obraz nie zestarzał się. Nie przekroczył granicy śmieszności, poza którą wywędrowało tak wiele filmów SF z dalszej i bliższej przeszłości. Ale! miało być o książce, nie o filmie. Zaczynam od filmu, bo: 1) stanowi medium popularniejsze i dostępniejsze niż książka, 2) scenariusz, na podstawie którego został nakręcony był wspólnym dziełem Clarke i Kubricka, 3) książka Clarke, w swoim ostatecznym kształcie, powstała po filmie. Czy więc warto czytać (słuchać), skoro można obejrzeć? Szczególnie, że w wielu przypadkach książki powstające wtórnie do filmów (czy gier komputerowych) są od nich po prostu gorsze?
Warto. Arthur C. Clarke to Pisarz (duże P zamierzone), a nie scenarzysta. Scenariusz, a co za tym idzie, także film, są wynikiem współpracy, ścierania się i dochodzenia do kompromisów przez dwie wybitne osobowości twórcze: Clarke operującego słowem i Kubricka "myślącego obrazem". Nie wszystko, co da się napisać, da się pokazać w filmie. Książka jest więc treściowo bogatsza, a także - co może być pewnym zaskoczeniem - łatwiejsza w odbiorze. To co na filmie byłoby tępą łopatologią, w książce stanowi naturalne wyjaśnienie takiego a nie innego rozwoju sytuacji. Bardzo dobitnym tego przykładem jest zakończenie filmu, które pozostawia wiele pola dla indywidualnej interpretacji. Zakończenie książki - choć niby takie samo - zawiera dość bezpośrednie wyjaśnienie zamysłu autora, a jednocześnie wcale nie spłyca treści.

Jeśli o mnie chodzi, skoro skończyłem czytać, idę obejrzeć film. Ciekawe, jakim mi się wyda tym razem.

Tę czytankę chciałbym serdecznie zadedykować moim dzieciom, które słysząc pierwsze takty "Tako rzecze Zaratustra" Ryszarda Straussa, zwykły uciekać z domu, aby nie oglądać "Odysei" po raz n-ty :)

czwartek, 28 maja 2015

2001: Odyseja kosmiczna

Jest szansa, że dam radę przed wyjazdem na urlop, więc zacząłem wrzucać na chomika nagrane już rozdziały. Będę się starał zakończyć nagranie przed 06.06, aby nie zostawiać rozgrzebanej pracy. Wersja anglojęzyczna ma około 6 godzin.

wtorek, 26 maja 2015

Michael A. Stackpole - Ja, Jedi - Audiobook PL

Pozdrawiam, polecam, kłaniam się i kieruję na serwer Maćka. Paczki NIE BĘDZIE na chomiku. Szkoda mojego czasu.
Nie wiem, czy przed urlopem coś nagram, jeśli tak - pochwalę się.

niedziela, 24 maja 2015

Zaczynam rozwód z chomikiem

Nie ukrywam, że był dla mnie wygodny, ale ponieważ w toku szybkiego przeglądu zorientowałem się, ile pozycji zostało z niego wykasowanych, nie widzę sensu podtrzymywania swojej aktywności w tym miejscu.
Bywało kiedyś (tak było z "Fiaskiem" Lema), że jakiś plik był blokowany i towarzyszyła temu odpowiednia informacja. Sam plik pozostawał jednak do mojej - jako właściciela chomika - dyspozycji. Czyniło to ten serwis użytecznym, sieciowym "dyskiem zapasowym". Skoro jednak teraz pliki znikają całkowicie i bez żadnego ostrzeżenia, ta funkcja także przestaje mieć sens.
Przyzwyczajajcie się więc, że jeśli - z jakichkolwiek powodów - korzystaliście z chomika, przestanie on być źródłem moich nagrań.
Jest serwer Maćka ----->
Jeśli będzie potrzeba, będę myślał nad innymi rozwiązaniami.

sobota, 23 maja 2015

Zbliżam się powoli do końca "Ja, Jedi"

Nie jest łatwo. Pracy mam dużo, przyroda stara się jak może, aby leciało mi z nosa... Ale prę do przodu. Zostało jeszcze "tylko" dziesięć odcinków.

"Ja, Jedi" to powieść w uniwersum SW dość wyjątkowa. Po pierwsze jest naprawdę sprawnie napisana -  a to już coś. Po drugie: ma w sobie syndrom "Powrotu do przyszłości". Co mam na myśli? Nie wiem, czy Robert Zemeckis kręcąc "Powrót do przyszłości I" wiedział, że zrobi część II i III. Ale kiedy zaczął kręcić część II musiał tak wpasować nowego Marty'ego w sceny z lat 50-tych, żeby wszystko zgadzało się z częścią I. Stackpole stanął przed tym samym zadaniem, wpasowując głównego bohatera powieści, Corrana Horna, w wydarzenia rozgrywające na Yavinie 4 opisane w trylogii "Akademia Jedi". Musiał się nieźle nagłówkować, a wyszło czasami lepiej, czasami gorzej. W każdym razie niemal połowa książki to "Akademia Jedi" widziana z innej perspektywy. I wbrew pozorom, nie jest to część zła, mimo znajomości zakończenia. A stało się tak dlatego, że Stackpole odważył się mieć inne zdanie. Ustami swojego bohatera wyraził niezgodę na kanoniczne (jak się wtedy wydawało) oceny postępowania Luka Skywalkera czy Kypa Durrona.
Przy okazji powstała jedna z najdłuższych jednotomowych opowieści w uniwersum SW.

Muszę się sprężać z czytaniem, bo zbliża się czas mojego pierwszego od dwóch lat urlopu. Od 6 czerwca zamierzam stracić łączność z cywilizacją. Nie wiem jeszcze, czy całkowicie. Być może zajrzę tu i tam korzystając z tabletu żony.

Ot tak, uprzedzam, gdyby ktoś robił sobie nadzieje, że w ciągu najbliższych dni zaczną się pojawiać jakieś odcinki powieści gastronomiczno-ornitologicznej :)
Najwcześniej po urlopie. Hawgh!

czwartek, 14 maja 2015

Czytanie uszami przy robótkach

Z pewnym (choć niekoniecznie uzasadnionym) zdziwieniem skonstatowałem, że jedną z najpopularniejszych witryn odsyłających na mojego bloga jest http://www.abc-robotek-na-drutach.com.pl/.
Panie, Panowie, podziwiam! Z robótek na drutach mnie ostatnio udało się zapewnić prąd elektryczny w garażu :)

środa, 13 maja 2015

Mam przyjaciół w Nepalu

Drodzy,
Wczoraj, po tygodniach niespokojnego oczekiwania, i w chwilę przed kolejnymi doniesieniami o trzęsieniu ziemi w Nepalu, dostałem w końcu odpowiedź od przyjaciół z Nepalu. Żyją i tymczasem są bezdomni.

Mangal z żoną Juną i dwojgiem dzieci mieszkali dotychczas w pobliżu Swayambhu, w wynajmowanym (jak to ma miejsce w przypadku 80% Nepalczyków w Kathmandu) mieszkaniu. To dwoje najmilszych i najbardziej uczynnych osób, jakie dane mi było spotkać. Mangal jest przewodnikiem turystycznym. W czasie pierwszego trzęsienia był z turystami na trekkingu pod Everestem. Nawet teraz, żeby zarabiać na życie, wybiera się na kolejny trekking z turystami z Kanady - chyba że ostatecznie zdecydują się zrezygnować w przylotu. Juna opiekuje się dziećmi, a kiedy może pomaga w klinice przy buddyjskim klasztorze Benchen, w której Nepalczycy mogą leczyć się za darmo u przyjeżdżających na dłuższe lub krótsze wizyty lekarzy i specjalistów z całego świata. Juna pośredniczy w komunikacji między Nepalczykami i Tybetańczykami a zachodnimi lekarzami.

Jak na nepalskie warunki, Mangal i Juna nieźle sobie radzą. Z pewnością i przed i po trzęsieniu ziemi, w Nepalu było i jest wiele osób jeszcze bardziej potrzebujących pomocy. Do nich wszystkich dociera (mam nadzieję) nasza pomoc przekazywana za pośrednictwem m.in. Organizacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca (http://www.ifrc.org/nepal-earthquake). Jednak, zgodnie z tym, od czego zacząłem ten post, Mangal i Juna to moi i mojej żony przyjaciele. Bywaliśmy u nich w domu. Pomagali nam jak mogli i z całkowitą bezinteresownością. Chcemy im pomóc powrócić do godnego życia. Gdybyśmy mogli, wsiedlibyśmy w samolot z bagażem podręcznym w postaci łopaty i kilofa, i zaczęli pomagać własnymi rękami. Nie możemy. Z resztą być może dołożylibyśmy im problemów, zamiast pomóc. Nasze europejskie kiszki pewnie nie zniosłyby tego, co w tej chwili nazywa się tam "wodą pitną". Pewnie zleglibyśmy z ciężką biegunką i sami wymagali pomocy, zamiast pomagać innym. Chcemy więc pomóc Mangalowi i Junie tak, jak możemy - wysyłając im pieniądze, aby mogli kupić to, co jest potrzebne, znaleźć dach nad głową, chronić małe dzieci. W tej chwili z niecierpliwością czekamy na informacje, jaką drogą będziemy mogli przesłać pieniądze.

Jeśli ktokolwiek z Was chciałby się przyłączyć i ma odwagę zaufać: najpierw mi, że Was nie naciągam, a w następnej kolejności Mangalowi i Junie, że jeśli cokolwiek wykroczy poza ich własne potrzeby, podzielą się z innymi poszkodowanymi, i że nie będzie to metoda na wzbogacenie się, to z wdzięcznością przyjmę i przekażę Waszą pomoc.

Jak wiecie, zbiórki publiczne obwarowane są przepisami, które mają za zadanie zapobiegać nadużyciom (przynajmniej w teorii). W żadnym wypadku zbiórki publicznej nie może prowadzić osoba prywatna. Spod tych ograniczeń wyłączone są m.in. zbiórki przeprowadzane wśród znajomych i osobiście. Aby więc wszystko było lege artis, nie podam tu żadnego numeru konta. Jeśli zechcecie nam pomóc, będziecie musieli stać się naszymi znajomymi w sensie trochę bliższym, niż zwykle w okolicznościach tego bloga. Napiszcie do mnie: magrze @ o2 . pl (usuńcie spacje - nie chcę aby adres był widoczny dla robotów przeszukujących) i przedstawcie się choć troszkę (imię, nazwisko - jeśli chcecie adres lub numer telefonu), a ja odpowiem podając numer własnego konta. Mam nadzieję, że w taki - całkowicie bezpośredni - sposób rzeczywiście zapewnimy warunki prywatnej zbiórki wśród znajomych. Wiem, że proszę o wielkie zaufanie, bo de facto, poza własnymi oświadczeniami, nie będę się w stanie przed Wami rozliczyć. Jeśli mielibyście odczuwać z tego powodu dyskomfort, ale chcielibyście pomóc i tak - zachęcam do darowizny na rzecz Czerwonego Krzyża (link powyżej) lub innej organizacji pomocowej.

poniedziałek, 4 maja 2015

O zdolnościach manualnych nóg

Pewnego razu jechała moja kochana żona, z koleżankami, samochodem w długą podróż. Samochód był "nówka sztuka". Jakoś tak w połowie drogi na desce zapaliło się dodatkowe światełko. Wszystkie panie przejęły się tym faktem. Po krótkiej dyskusji wytypowały moją żonę - jako wytrawnego kierowcę (dla mnie raczej słodkiego, niż wytrawnego) - aby zasięgnęła porady, co też nowe światełko może oznaczać, i czy już, zaraz grozi im śmierć (osób lub samochodu).
Moja żona, nie wiem z jakiego powodu traktująca mnie jako źródło wiedzy wszelkiej, zadzwoniła do mnie i opisała zaistniałą sytuację.
- A jakiego koloru jest to światełko - pytam.
- Żółtego. No, może bardziej pomarańczowego. Wiesz, ciemniejsze niż tapeta w naszym gabinecie, ale nie tak jaskrawe jak pomarańcza....
- OK, rozumiem - przerwałem, bo z doświadczenia wiem, że w rozmowie o kolorach jestem z góry na przegranej pozycji, jako że nie odróżniam turkusowego od morskiego. - Dobra wiadomość jest taka, że tymczasem nic wam, ani samochodowi nie grozi. Martwić należy się światełkami czerwonymi. Dobrze, powiedz mi teraz, jak wygląda znaczek, który pali się na pomarańczowo.
- Poczekaj, zaraz zobaczę (chwila przerwy na sięgnięcie szyją z tylnego siedzenia, nad ramieniem pani kierownik (kierowniczki, kierującej, etc.)). To wygląda jak trójząb.
- Jak co?!?
- Jak trójząb. Bez trzonka i skierowany ku górze.
Wysiliłem wszystkie szare komórki, ale za chińskiego boga nie mogłem sobie przypomnieć takiej kontrolki. Z tym, że zwykle poruszam się samochodami zbliżającymi się do pełnoletniości, a to był najnowszy i świeżutki model. Myślę sobie: Napchali do tych samochodów elektroniki, czujniki mierzą wszystko i wszędzie. Może to pomiar wysokości nad poziomem morza (rozumiecie: trójząb - Neptun - morze). Ale żadnych cyferek nie ma. To chyba nie.
A jak człowiek czegoś nie wie, to pyta Googla. Wyświetliłem sobie grafikę z wszystkim, co się może w nowoczesnym samochodzie zapalić.
I po chwili znalazłem.
- Kochanie, a czy ten trójząb to przypadkiem nie ma takiego zygzaczka na dole?
- Może ma.

piątek, 1 maja 2015

Majówkowe "Cienie śmierci"

Kochani,
Połowa "Uczty dla wron" już za mną. Jak zwykle: pliki luzem i bez tagowania na chomiku, paczka z plikami otagowanymi idzie na serwer Maćka (dobre trzy godziny, więc przed 17-tą powinna już być), potem ta sama paczka na chomika.
Recenzować Martina nie będę. Dość, że powiem, że dobrze mi się to czyta.
Dziś święto pracy, więc za chwilę wracam do pracy. Czyli raczej nie będę już zaczynał następnego nagrania. Jutro mam podróże z imieninowymi wizytami, więc pewnie do mikrofonu usiądę w niedzielę.
Zdecydowałem, że - skoro teraz kolej na kolejne starłorsy - zajmę się "Ja, Jedi". Jakoś ostatnio same grube książki mi wpadają w ręce.
Odpoczywajcie, machajcie flagami, a 3 maja znajdźcie chwilę na zastanowienie, dlaczego uchwalenie tamtej Konstytucji jest na tyle ważne, aby je do dziś świętować.