Weronika

środa, 30 maja 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 11


To, czy postrzegasz przyszłość ludzkości w jasnych, czy w ciemnych barwach, zależy od tego, w jaki sposób filtrujesz docierające do ciebie dane.
- Norma Cenva

To nie był dobry dzień Salvadora Korrino. Właściwie, to nie mógł sobie przypomnieć kiedy to któryś z jego dni był przynajmniej do zniesienia. W większości było to jego własną winą, ponieważ fobie, które w sobie pielęgnował przewyższały to, co zwykło się przytrafiać zwyczajnej osobie. Ale w końcu władca rozległego Imperium nie był zwyczajną osobą – wszystko co go dotyczyło powinno być większe i potężniejsze. Przygnieciony swoimi licznymi lękami Cesarz pragnął w duchu być równie spokojny i zrównoważony jak jego brat, Roderick.
                Dziś Salvadora męczył piekielny, nieustępliwy ból głowy. Musiał konieczne znaleźć jakiegoś rzetelnego lekarza, kogoś, kto nie budziłby jego podejrzeń. Nikt w tym zakresie nie mógł zastąpić oddanego doktora Elo Bando, byłego dyrektora szkoły medycznej Suk, jedynej osoby, która doskonale rozumiała bóle i lęki Cesarza, medycznego eksperta, który zapewnił mu tak wiele dobroczynnych (choć kosztownych) zabiegów leczniczych. Gdyby tylko ten przeklęty głupiec nie popełnił samobójstwa…
                Choć słynna medyczna uczelnia przeniosła się do nowej głównej siedziby na Parmentierze, dotychczasowy budynek szkoły pozostał w pobliżu, w Zimii. Salvador wymagał, aby najlepsi związani z tą placówką lekarze przychodzili mu z pomocą, lecz oni do każdego zgłaszanego przezeń schorzenia, każdego doznawanego bólu lub wyimaginowanego poważnego problemu psychicznego przysyłali kogoś innego. Cała parada lekarzy, a żaden nie potrafił zidentyfikować źródła choroby. Ignoranci! Salvador w dalszym ciągu nie znalazł dla siebie nowego lekarza, takiego jakiego by lubił… a ten – nie pamiętał nawet jego imienia – wydawał się nie lepszy od reszty.
                Miał świadomość, że wszyscy goście będą oczekiwali na rozpoczęcie uroczystej kolacji w Sali bankietowej, lecz Cesarz Korrino nie był gotowy, a oni musieli się po prostu uzbroić w cierpliwość. Nie można oczekiwać, że będzie obecny na nudnym bankiecie, jeśli ból głowy nie pozwalał na zebranie najprostszych myśli.
                W swojej garderobie Salvador zapadł w pluszowy fotel, podczas gdy najnowszy doktor Suk pochylał się nad nim nucąc pod nosem jakąś irytującą melodię, i mocował na prawie łysej czaszce pacjenta paski czujników. Długie, rudawe włosy doktora zebrane były srebrnym pierścieniem na wysokości barku. Skupił się na odczycie ręcznego monitora, i ton nuconej przez niego melodyjki zmienił się nagle. „To niewąski ból głowy.”
                „Błyskotliwa diagnoza, doktorze. Akurat tego nie musi mi Pan mówić! Czy to poważne?”
                „Nie ma jeszcze powodów do nadmiernych obaw, Sire, lecz wygląda Pan na wymizerowanego. Pańska skóra jest bardzo blada.”
                „Wezwałem Pana w związku z moim bólem głowy, a nie cerą.”
                Kiedy ojciec Salvadora miał siedemdziesiąt lat, doktor Suk zdiagnozował u niego nowotwór mózgu, lecz Cesarz Jules odmówił poddaniu się wysoce technicznie zaawansowanej procedurze medycznej. Choć Roderick, zawsze kierujący się zdrowym rozsądkiem, nakłaniał ojca do poddania się najlepszemu dostępnemu leczeniu, Cesarz Jules publicznie poparł antytechnologiczny ruch butleriański i pozbył się lekarzy. I umarł.
                Salvador nie chciał popełnić tego samego błędu.
                „Zobaczmy jak to na Pana działa.” Nadal nucąc pod nosem, doktor wprowadził jakieś ustawienia w trzymanym w ręce monitorze i Salvador poczuł masujące wibracje rozchodzące się po czaszce. Czuł się, jakby jego mózg został nagle zanurzony w łagodzącej kąpieli… jak mózg cymeka w ochronnym pojemniku. Z każdą chwilą czuł się coraz lepiej.
                Lekarz uśmiechnął się widząc wyraz ulgi na twarzy swojego ważnego pacjenta. „Czy tak jest lepiej?”
                „Na razie musi wystarczyć. Muszę pojawić się na bankiecie.” Salvador już to przerabiał. Ból głowy mógł teraz ustąpić, ale jego spotęgowana fala wkrótce wróci. Cesarz wstał i wyszedł nie dziękując; ten doktor także wkrótce zniknie, jak wszyscy poprzedni.
                Tak jak podejrzewał, pozostali goście zasiedli już przy stole, patrząc na puste nakrycia i oczekując na pierwsze danie. Salvador wymienił przelotne spojrzenia z bratem i zauważył kasztanowowłosą żonę Rodericka, Hadithę, trochę dalej przy stole, rozmawiającą ze szczupłą Cesarzową Tabriną. Dobrze, przynajmniej zajmie kłopotliwą Tabrinę przez jakiś czas.
                Pomimo obietnicy ścisłej ochrony w otoczeniu Cesarza niektórzy goście mieli na sobie tarcze osobiste, powodujące delikatne drgania powietrza wokół ich sylwetek. Zgodnie ze zwyczajem, tarcze mieli na sobie także członkowie rodziny cesarskiej, z wyjątkiem izolującej się od świata macochy Salvadora, Orenny, która nie znosiła wielu aspektów technologii z powodów osobistych.
                Orenna zajmowała miejsce u drugiego szczytu stołu. Siedziała wyprostowana, wyniosła i pełna rezerwy. Była to kobieta, której postać przywodziła raczej na myśl ostre krawędzie, niż miękkie krzywizny, choć w swoim czasie uważana była za piękność. Nadal nazywano ją Cesarzową Dziewicą, ponieważ Cesarz Jules publicznie oznajmił, że nigdy nie skonsumował zawartego z nią małżeństwa. Rozgadana Anna, młodsza siostra przyrodnia Salvadora i Rodericka, zajmowała miejsce przy Orennie; między nią a jej macochą zawiązało się przedziwne porozumienie – często spędzały ze sobą czas i wymieniały się sekretnymi myślami.
                Anna Korrino miała krótkie, brązowe włosy i wąską twarz, podobną do twarzy Cesarza; jej oczy były małe i niebieskie. Pomimo swoich dwudziestu jeden lat wyglądała na znacznie młodszą – zarówno mentalnie, jak i emocjonalnie. Jej nastroje zmieniały się jak położenie wahadła na miotanej sztormem łodzi. Od czasu wstrząsu emocjonalnego, jakiego doznała w dzieciństwie nie odzyskała pełni równowagi. Lecz należała do rodu Korrino, była siostrą Cesarza, więc wszyscy zdawali się nie dostrzegać jej wad.
                Anna wpatrywała się w Salvadora od samego jego wejścia do Sali. Na jej twarzy malował się wyraz zranienia i oskarżenia. Wiedząc dokładnie, co jest źródłem jej wzburzenia, Cesarz westchnął i poczuł, że ból głowy znów narasta. Działając jako jej starszy brat, a także jako Cesarz, Salvador musiał położyć kres nieodpowiedniemu romansowi siostry z pałacowym kucharzem, Hirondo Nefem. Przez kilka ostatnich miesięcy Anna nie pozwalała nikomu poza Nefem przygotowywać i podawać jej posiłki, lecz szpiedzy Salvadora odkryli, że kucharz zapewniał cesarskiej siostrze coś więcej, niż tylko kalorie. Co też ona sobie myślała?
                Całkowicie obojętny na rodzinny dramat wrzący tuż pod powierzchnią dobrych manier zgromadzonych tu osób, Roderick prowadził pogawędkę z siostrą Doroteą, chudą kobietą o zmysłowej, nieco kociej twarzy. Kilka dni wcześniej, podczas alarmującej sesji żądań stawianych na forum Landsraadu przez Manforda Torondo, Roderick z zaskoczeniem odkrył, że Dorotea sympatyzowała z Butlerianami, co było dość wyjątkowe dla sióstr z Rossaka. Na szczęście – dzięki swojej zwykłej bystrości – upozorował atak bombowy i przeszkodził w przeprowadzeniu tamtego idiotycznego, lecz także niebezpiecznego głosowania.
                Salvador nie lubił fanatycznych przeciwników technologii. Byli tak potwornymi, ograniczonymi i skupionymi wyłącznie na jednym temacie gorliwcami i powodowali dużo problemów. Lecz nie mógł ignorować ich rosnącej w siłę rzeszy, ich zapału i ich skłonności do przemocy. Musiał ich co najmniej tolerować. Być może Dorotea mogłaby spełniać rolę łącznika – bufora pomiędzy nim a charyzmatycznym liderem Butlerian…
                Z całą pewnością nie mógł zaprzeczyć, że przybycie Dorotei i dziesięciu innych sióstr na dwór cesarski było wielce korzystne. Absolwentki szkoły na Rossaku obdażone były niezwykłym zmysłem obserwacji i umiejętnościami analitycznymi. Sama Dorotea naprawdę mu zaimponowała swoimi zdolnościami poznawczymi, i to od samego przybycia do pałacu. Może ona byłaby w stanie przemówić jego małej siostrze do rozumu, zanim Anna wpakuje się w jeszcze bardziej zawstydzające kłopoty…
                Starając się rozsiewać wokół siebie aurę najprawdziwszego zdrowia, Cesarz dotarł do szczytu stołu. Jego goście wstali (nawet Anna, choć z ociąganiem), poza nadmiernie wystrojoną macochą, która uparcie twierdziła, że na takie gesty nie pozwala jej silny ból stawów. Salvador nauczył się ignorować wybiegi i wyrazy braku szacunku ze strony Lady Orenny; w końcu była wdową po jego ojcu, i choćby z tego względu zasługiwała na ulgowe traktowanie, szczególnie że w sprawach cesarstwa nie miała nic do powiedzenia. W obliczu tego, że całą trójka cesarskich dzieci pochodziło z nieprawego łoża, od trzech różnych matek, i żadne z nich nie było dzieckiem jedynej prawowitej żony, Salvador uznał, że stałe rozdrażnienie starej kobiety jest zrozumiałe i należy je wybaczyć.
                Zajął swoje miejsce i pozostali goście podążyli jego śladem. Natychmiast z położonych na skrzydłach sali pomieszczeń kuchennych wybiegli niczym wystrzeleni z procy służący. Zaczęli podawać przystawki – sałatkę z krewetek blova oraz pikantne orzechy hep, ułożone na gwiaździstego kształtu liściach sałaty. Swoje miejsce za fotelem Cesarza zajął służący próbujący dań, na wypadek gdyby okazały się zatrute.
                Jednak Roderick odprawił go machnięciem ręki i pochylił się, aby wziąć kęs sałatki z talerza brata. „Ja się tym zajmę.” Salvador starał się go powstrzymać, lecz było już za późno. Roderick przeżuł kęs i połknął. „Sałatka jest wyśmienita.” Muskularny blondyn uśmiechnął się i wszyscy zabrali się do jedzenia. Roderick nachylił się, aby wyszeptać do ucha brata, „To głupie, przejmować się tak jedzeniem. Przez to wychodzisz na osobę słabą i strachliwą. Przecież wiesz, że nie dopuszczę, aby przydarzyło Ci się coś złego.”
                Z westchnieniem rozdrażnienia Salvador zaczął jeść. Tak, wiedział, że Roderick poświęciłby życie dla jego ochrony, zaryzykowałby otrucie i stanął na drodze pocisku ciśniętego przez zabójcę. Jednakże Salvador zdawał sobie jednocześnie sprawę z tego, że w odwrotnej sytuacji nie zrobiłby tego samego dla brata. Roderick niemal pod każdym względem był lepszym człowiekiem.
                Po przeciwnej stronie stołu Cesarzowa Tabrina roześmiała się głośno, a Haditha kiwała potakująco głową, rozbawiona jakąś zabawną uwagą. Salvador zerknął tęsknie na żonę brata – nie w wyrazie pożądania, lecz zazdrości o związek jaki ich łączył. Małżeństwo Rodericka i Hadithy było stabilne, szczęśliwe i obdarzone dobrze wychowanymi dziećmi, podczas gdy związek Salvadora z Tabriną pozbawiony był zarówno miłości, jak i potomstwa. Bez wątpienia, Cesarzowa była oszałamiającą pięknością, lecz pod powabem jej powierzchowności kryła się kłótliwa i wymagająca osobowość.
                Rodzina Tabriny zawdzięczała swoje bogactwo przemysłowi wydobywczemu. Rodzinne przedsiębiorstwo było dostawcą wytrzymałych i lekkich materiałów konstrukcyjnych mających zasadnicze znaczenie dla projektów rządowych. Salvador podpisał przedmałżeńską umowę przewidującą miażdżące kary finansowe w przypadku rozwodu; ba, w umowie tej zawarto nawet wysokie kary umowne w przypadku przedwczesnej śmierci małżonki. Salvador nie miał jak się wycofać. Była to podła umowa i stanowiła podstawę podłego małżeństwa.
                Na szczęście, miał osiem konkubin… nie tak znów wiele, biorąc pod uwagę jego pozycję, bo przecież jego ojciec miał z pewnością mnóstwo kochanek pozostając w związku z Cesarzową Orenną. Tabrinie mogło się to nie podobać, ale układ taki był zgodny z utrwaloną tradycją, dzięki której władcy mieli do dyspozycji inne opcje, niż tylko pozbawione miłości łoże małżeńskie.
                Pozostali uczestnicy posiłku rozmawiali przyciszonymi głosami, od czasu do czasu spoglądając w jego stronę. Czekali, aż Cesarz zaproponuje temat do rozmowy, co zwyczajowo było jego rolą. Ból głowy był coraz bliżej.
                Roderick zorientował się w sytuacji i przejął inicjatywę, zdejmując obowiązek z barków brata. Salvador był mu wdzięczny. Podczas chwili oczekiwania, aż podana zostanie zupa, Roderick wzniósł kieliszek białego wina w toaście skierowanym ku kobiecie z Rossaka. „Siostro Doroteo, Twoja szkoła owiana jest tajemnicą, ale robi wielkie wrażenie. Czy zechciałabyś podzielić się z nami nabytą tam wiedzą?”
                „Och, nie sądzę.” W jej brązowych, kocich oczach błysnęły iskierki rozbawienia. „Gdybyśmy rozpowiadały na lewo i prawo o naszych sekretach, jaki sen miałoby utrzymywanie Zgromadzenia żeńskiego?” Wokół stołu rozbrzmiały chichoty.
                Roderick uniósł kielich, podkreślając wartość riposty, i dyskusja skierowała się ku zasadom rządzącym różnorodnymi szkołami, których obfitość powołana została do życia po dżihadzie. „Żyjemy w ekscytujących czasach, to istny renesans edukacji – tak wiele szkół specjalizujących się w rozwijaniu rozmaitych zdolności drzemiących w ludzkich ciałach i umysłach.”
                Dorotea przytaknęła. „To, by ludzie przekonali się, jak wielkie postępy mogą poczynić dzięki brakowi opresji ze strony myślących maszyn, ma najwyższe znaczenie.”
                Cesarz otrzymywał na ten temat regularne raporty z całego, rozległego Imperium. W całym Cesarstwie szkoły powstawały jak grzyby po deszczu, każda o odmiennej specjalizacji, każda skupiająca się na innym aspekcie rozwoju duchowego lub fizycznego. Cesarz nie był w stanie nadążyć za rozwojem leżących u ich podstaw filozofii, lecz wyznaczył urzędników odpowiedzialnych za ich monitorowanie. Poza siostrami z Rossaka i lekarzami Suk, na Lampadasie odbywało się kształcenie men tatów, a z Ginaza przybywali coraz to nowi mistrzowie miecza. Niedawno dowiedział się o powołaniu dobrze finansowanej nowej Akademii Fizjologii na Irawoku – uczelni specjalizującej się w kinezjologii, anatomii funkcjonalnej i układzie nerwowym. Dziwacznych dyscyplin powstawały całe setki. W duchu uważał je za kulty edukacyjne.
                Salvador skorzystał z szansy na publiczne okazanie swojego uznania dla brata. „Roderick, w przeciwieństwie do mnie, jest bardzo utalentowaną osobą. Być może mógłbyś bracie zostać instruktorem w nowej akademii fizjologii, a może nawet zająć się naborem do takiej instytucji!”
                Roderick roześmiał się i skierował swoją wypowiedź do Dorotei, podczas gdy pozostali goście słuchali ich rozmowy. „Mój brat stroi sobie żarty. Mam zbyt wiele obowiązków związanych z rządzeniem.”
                „W samej rzeczy,” Salvador z niezupełnie udawanym zakłopotaniem. „Zbyt często musi ratować sytuację po popełnianych przeze mnie błędach.”
                Nerwowy śmiech. Roderick machnął lekceważąco ręką, w dalszym ciągu skupiając się na rozmowie z Doroteą. „Także Twoje rady są nieocenione, Siostro.”
                W końcu służący zaczęli roznosić zupę. „Po zakończeniu szkolenia,” odpowiedziała, „Wielebna Matka Raquella wysyła większość z absolwentek do szlacheckich rodzin w Lidze Landsraadu. Uważamy, że Zgromadzenie ma wiele do zaoferowania. Jeśli o mnie chodzi, mam szczególne zdolności rozpoznawania prawdy od kłamstwa.” Uśmiechnęła się do obu Korrinów. „Na przykład wtedy, gdy jeden kochający brat droczy się z drugim.”
                „Stosunki panujące w mojej rodzinie dalekie są od ideału,” wybuchła Anna, przerywając wszelkie inne rozmowy przy stole. „Salvador w ogóle nie wie zbyt wiele o miłości. Brak miłości w jego własnym małżeństwie, więc postanowił pozbawić także mnie szansy na romantyczny związek.” Młoda kobieta pociągnęła nosem, w oczywisty sposób oczekując wyrazów współczucia ze strony innych biesiadników. Lady Orenna poklepała ją przyjacielsko po ramieniu. Wyraz twarzy Cesarzowej Tabriny był iście kamienny.
                Anna wyprostowała się na krześle. Jej oczy miotały błyskawice ku Salvadorowi. „Mój brat nie powinien decydować o moim życiu osobistym.”
                „Brat nie, ale Cesarz powinien.” Ostry głos siostry Dorotei zmroził atmosferę przy stole.
                Dobra odpowiedź, pomyślał Salvador. Teraz, jak wyprowadzić stąd Annę nie wywołując skandalu? Wymienił spojrzenia z Roderickiem, który wstał. „Lady Orenno, czy byłaby Pani tak łaskawa i odprowadziła naszą siostrę do jej komnat?”
                Anna w dalszym ciągu była nadąsana. Nie zwracając uwagi na macochę ani na Rodericka, utkwiła wzrok w Salvadorze. „Twój zakaz kontaktów z Hirondo nie spowoduje, że przestaniemy się kochać! Dowiem się, gdzie go zesłałeś, i podążę za nim.”
                „Nie dziś wieczorem,” odpowiedział spokojnie Roderick i wymownie spojrzał na macochę. Po krótkim wahaniu, Orenna wyprostowała się na krześle, przyjmując doskonałą pozę, zgodną z jej pozycją. Salvador zauważył, że gdy brała Annę pod rękę nie wykazywała żadnych oznak bólu stawów. Młoda kobieta poddała się temu dotykowi, i obie panie opuściły salę z wyrazem urażonej godności.
                W niezręcznej ciszy srebrny widelec jednego z gości upadł z głośnym brzęczeniem na talerzyk. Salvador zastanawiał się, jak uratować cokolwiek z nastroju tego wieczoru. Miał cichą nadzieję, że Roderick powie coś, ratując całą niezręczną sytuację. Anna była nieustannym źródłem zażenowania. Być może trzeba ją będzie gdzieś odesłać…
                Właśnie w tym momencie w Sali dał się słyszeć przytłumiony dźwięk, jakby ktoś odkorkował wielką butlę szampana, i we wnęce zajmowanej czasami przez pałacową orkiestrę kameralną pojawiła się opancerzona struktura. Wokół stołu zawirował nagły podmuch powietrza. Biesiadnicy cofnęli się w panice, a gwardziści pałacowi zbiegali się, otaczając i chroniąc Cesarza. Ten automatycznie aktywował swoją tarczę osobistą.
                Przez klarplazowe okienko w zbiorniku Salvador dostrzegł pomarańczowy gaz i okrytą nim sylwetkę zmutowanej istoty o zbyt dużej głowie. Natychmiast ją rozpoznał; choć w ostatnich latach rzadko ktokolwiek ją widział. W ciągu długich dekad Norma Cenva ewoluowała do postaci, która nie przypominała już ludzkiej.
                Ignorując zamieszanie panujące wśród gości, Salvador wstał i zbliżył się do zbiornika. To przynajmniej nie był tani dramat romantycznych niedyskrecji jego siostry. „To w najwyższym stopniu nieoczekiwana wizyta.”
                W Sali zapadła cisza, w której głos Normy przekazywany przez głośniki zabrzmiał jakby pokonywał otchłanie kosmosu. „Nie potrzebuję już statku do pokonywania przestrzeni. Teraz potrafię zaginać przestrzeń samym tylko umysłem.” Wydawało się, że sama ta idea jest dla niej fascynująca. Gaz przyprawowy w jej zbiorniku wzburzył się i zawirował.
                Salvador chrząknął. Podczas dwunastoletnich rządów rozmawiał z tą tajemniczą kobietą tylko dwa razy. Budziła w nim respekt i onieśmielenie, lecz – wedle jego wiedzy – nigdy nikogo nie skrzywdziła swoimi nadzwyczajnymi mocami. „Jesteś zawsze miel widziana na moim dworze, Normo Cenvo. Twój wkład w nasze zwycięstwo nad  myślącymi maszynami jest nie do przecenienia. Lecz czemu zawdzięczamy Twoją dzisiejszą wizytę? To musi być coś bardzo ważnego.”
                „Nie utrzymuję już relacji z innymi ludźmi. Miej to proszę na względzie, gdy będę starała się wyrazić moje myśli słowami.” Jej wielkie oczy za plazowym okienkiem utkwione były w Salvadorze, powodując, że na plecach poczuł dreszcz obawy. „Widzę fragmenty przyszłości i martwię się.” Poszybowała w swoim zbiorniku, a skupiony Salvador nie odezwał się ani słowem, czekając na ciąg dalszy. „Aby utrzymać całość Imperium musimy mieć sieć transportową i handlową. Do tego celu konieczne są statki gwiezdne.”
                Salvador odchrząknął. „Tak, oczywiście. Mamy flotę kosmiczną VenHold, Celestial Transport i liczne inne przedsiębiorstwa działające w tej branży.”
                Zgromadzeni w sali zachowywali milczenie. Norma odezwała się, „W kosmosie znajdują się tysiące porzuconych statków maszyn. Są nietknięte. Te statki mogą służyć handlowi i cywilizacji. Lecz są grupy, które niszczą te statki, jeśli tylko zdołają je znaleźć. Motłoch wyrządza wielkie szkody. Jestem tym głęboko zaniepokojona.”
                Salvadorowi zaschło w gardle. „Butlerianie.” Manford Torondo z dumą publikował raporty, w których wymieniał ilość statków odnalezionych i unicestwionych przez jego ludzi. „Oni działają zgodnie ze swoimi przekonaniami. Wielu nazywa ich zapał godnym podziwu.”
                „Oni niszczą cenne zasoby, które mogłyby wzmocnić cywilizację ludzi. Musisz ich powstrzymać.” Rdzawe wiry gazu przerzedziły się, ujawniając w całej okazałości zdeformowane ciało Normy – zmniejszony tułów, maleńkie dłonie i stopy, niewspółmiernie wielką głowę z ogromnymi oczami i niemal niewidocznymi ustami, nosem i uszami. „W przeciwnym razie, Twoje Imperium rozpadnie się na fragmenty i sczeźnie.”
                Salvadorowi zabrakło słów. Nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby ukrócić ruch butleriański, nawet gdyby tego chciał. Jednak zanim znalazł odpowiednie wymówki, Norma Cenva zagięła przestrzeń i z głuchym klaśnięciem jej zbiornik zniknął z sali bankietowej.
                Cesarz Salvador potrząsnął głową i wymamrotał z wymuszoną beztroską, „Zadziwiające, do czego to zdolni są ci Nawigatorzy.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz