Weronika

sobota, 19 maja 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 7


Życie jest skomplikowane, niezależnie od okoliczności w których przychodzi nam żyć.
Haditha Korrino, list do męża, księcia Rodericka

Ciągnięta przez cztery złote lwy królewska kareta wiosła uroczysty pochód przez ulice stołecznego miasta Salusy, Zimii. Było to miasto pomników ufundowanych na cześć licznych bohaterów długiego dżihadu. Gdzie tylko spojrzał, Cesarz Salvador Korrino widział podobizny Sereny Butler, jej dziecka – męczennika – Maniona, oraz Wielkiego Patriarchy Iblisa Ginjo. Ich twarze patrzyły na niego z powiewających flag, plakatów pokrywających całe elewacje budynków, posągów i udekorowanych okien wystawowych. Celem pochodu była złota kopuła Parlamentu, sama będąca pamiątką epickich, historycznych wydarzeń.
                Pod brzemiennym chmurami niebem kareta toczyła się mijając dostojnie gigantyczną formę Cymera – ukruszony zębem czasu i dotknięty rdzą pomnik dorównujący wysokością najwyższym budynkom. Tę przerażającą maszynę poruszał kiedyś ludzki mózg. Obecnie, pamiątka po ataku wrogów w czasie pierwszej Bitwy o Zimię była pozbawiona życia. Był to jedynie relikt, którego zadaniem było przypominać o dawno minionych, mrocznych dniach. Po ponad stuleciu Dżihadu Sereny Butler siły myślących maszyn zostały ostatecznie pokonane w Bitwie pod Korrinem. Po tym wydarzeniu ludzie nie byli już niewolnikami.
                Zimia dwukrotnie w czasie dżihadu była celem ataku. Dwa razy dotknęły ją poważne zniszczenia i dwukrotnie ja odbudowywano – jako wyraz niezłomności ludzkiego ducha. Z rzezi i zgliszcz Bitwy pod Korrinem rodzina Butlerów wyniosła swoje nowe imię – Korrino – oraz władzę nad nowym Imperium. Pierwszym cesarzem był dziad Salvadora, Faykan, po którym na tron wstąpił jego syn, Jules. Okres rządów dwóch pierwszych cesarzy wyniósł siedemdziesiąt jeden lat, po czym przyszła kolej na Salvadora.
                Jadący monarszą karetą Cesarz czuł irytację na myśl, że plan uzgodniony na dzisiejszy poranek został tak niespodziewanie zakłócony, lecz nie mógł nie zareagować na wieść o ponurym odkryciu. Z pewnym pośpiechem wyjechał z pałacu otoczony świtą strażników, doradców oraz dyskretną służbą ochrony (niespokojny lud zawsze potrafił znaleźć sobie jakiś powód do niezadowolenia). Lekarz ze szkoły Suk jechał w następnej karecie – na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z planem. Salvador martwił się o wiele spraw. Rój obaw otaczał jego osobę jak źle skrojona szata.
                Cesarz nie czuł ochoty, aby oglądać ponure widowisko, ku któremu zmierzała cała kolumna, lecz był to jego obowiązek. Zaprzężony w lwy pojazd parł ku centrum miasta mijając inne karety, pojazdy ziemne i ciężarówki, których ruch został zatrzymany, aby zrobić miejsce cesarskiej kawalkadzie.
                Bogato zdobiona kareta zatrzymała się wreszcie na dużym placu centralnym. Ku jej drzwiom podbiegli odziani w liberie słudzy. Już gdy korzystał z ich pomocy przy wysiadaniu czuł w powietrzu smród palonego ciała.
                Podszedł do niego wysoki mężczyzna w szkarłatnej tunice i złotych spodniach – oficjalnych barwach rodu Korrino. Roderick był przyrodnim bratem Cesarza, mieli tego samego ojca, lecz urodzili się z różnych matek. Bracia mieli także przyrodnią siostrę, Annę, urodzoną przez jeszcze inną kobietę. (Cesarz Jules nie tracił czasu, choć nie znalazł go dość, aby dać dziecko własnej żonie.)
                „Tutaj,” powiedział cichym głosem Roderick. Jego głowa otoczona była gęstą czupryną blond – w przeciwieństwie do Salvadora, który – będąc zaledwie dwa lata starszym i mając czterdzieści siedem lat – zachował tylko kępkę wątłych brązowych włosów na szczycie czaszki. Obaj mężczyźni nosili aktywne tarcze osobiste, stanowiące właściwie nieodłączny element ich garderoby, otaczając ich postacie ledwie widocznym drganiem pola ochronnego. Ich stosowanie było tak powszechne, że nikt już właściwie nie zwracał na nie uwagi.
                Roderick wskazał palcem w kierunku posągu Iblisa Ginjo, charyzmatycznego lecz skomplikowanego przywódcy Dżihadu, który zainspirował miliardy ludzi do walki z ciemiężącymi ludzkość maszynami. Salwador poczuł wstrząs dostrzegając spalone, okaleczone ludzkie ciało zwisające z posągu. Do zwęglonego poza granice rozpoznawalności ciała przyczepiona była tabliczka identyfikująca ofiarę jako „Toure Bomoko – Zdrajcę Boga i Wiary.”
                Salwador doskonale znał to nazwisko. Dwadzieścia lat temu, w czasach rządów jego ojca, Ekumeniczna Komisja Tłumaczy (EKT) spowodowała gigantyczne poruszenie publikując nową świętą księgę, mającą stać się wspólnym mianownikiem wszystkich religii - Biblię Protestancko-Katolicką. Toure Bomoko był przewodniczącym delegatów zasiadających w EKT. Komisja spędziła siedem lat w izolacji na zniszczonej przez nuklearny kataklizm Starej Ziemi. Owocem jej pracy była kompromisowa kompilacja podstawowych założeń religijnych, zaprezentowana tryumfalnie jako arcydzieło. Połatany w jedną całość święty tekst miał, wedle założeń, zlikwidować wszelkie rozbieżności między religiami. Jednak w rzeczywistości doprowadził do skutków dokładnie odwrotnych.
                Zamiast stać się ukoronowaniem unifikacji i kamieniem węgielnym szerokiego porozumienia, książka i pycha, której owocem była, wywołała gwałtowny sprzeciw w całym Imperium. Bomoko i podlegli mu delegaci musieli ukrywać się przed rozwścieczonym tłumem; wielu z nich zlinczowano, podczas gdy inni gorliwie wypierali się zakończonej właśnie pracy, aby ocalić skórę. Niektórzy popełnili samobójstwo - często w podejrzanych okolicznościach - podczas gdy inni, pośród których był także Bomoko, ukrywali się.
                Później, z łaski cesarza Julesa uzyskawszy schronienie i azyl w pałacu cesarskim, Przewodniczący Bomoko przyznał publicznie, że jego komisja popełniła błąd starając się stworzyć nowe symbole religijne, których celem było „wprowadzenia wątpliwości do przyjętych wierzeń” oraz „wzbudzenie dyskusji na temat Boga.” Po skandalu pałacowym, którego głównymi aktorami byli Przewodniczący i żona cesarza, Bomoko ponownie zmuszony został do ucieczki i urywania się. Nigdy nie udało się wpaść na jego ślad.
                Teraz, Roderick stojąc u boku brata i przypatrując się zwęglonym, pozbawionym oznak tożsamości zwłokom zapytał: „Sądzisz, że tym razem naprawdę udało im się go dopaść?”
                Patrzący bez emocji na zmasakrowane ciało Salvador przewrócił oczami. „Wątpię. To jest siódmy domniemany Bomoko, którego zabili. Ale i tak dopilnuj wykonania badań genetycznych. Musimy mieć pewność.”
                „Zajmę się tym.”
                Salvador wiedział, że nie musi się martwić. Roderick zawsze był tym chłodniejszym i spokojniejszym z braci. Cesarz wydał powolne westchnienie. „Gdybym wiedział, gdzie jest Bomoko, sam bym im go oddał. Tylko po to, aby ucieszyć gawiedź.”
                Usta Rodericka ułożyły się w grymas złości. Poważnie popatrzył na brata. „Zakładam, że najpierw omówiłbyś tę kwestię ze mną.”
                W minionych latach protesty nasilały się i słabły niczym fale przypływu. Jednak od ponad dziesięciu lat, od czasu kiedy Salvador zasiadł na tronie, nie wybuchły żadne poważne zamieszki. Wkrótce miał zamiar ogłosić zmienioną (i cokolwiek złagodzoną) wersję Biblii PK, a to będzie musiało wzburzyć niektórych. Nowe wydanie będzie nosiło imię Salvadora, co z początku zdawało się być dobrym pomysłem. Działając za pośrednictwem teologów Salvador starał się uładzić niektóre problematyczne fragmenty tekstu, lecz ekstremiści oczekiwali spalenia na stosie całej tej księgi, a nie jej modyfikacji. Nie można było nie doceniać roli gorliwców religijnych.
                Roderick wydał krótkie rozkazy dwóm oficerom z gwardii pałacowej. „Usuńcie ciało i posprzątajcie tu.”
                Gdy spalone ciało było opuszczane na poziom placu, płaty czerwonego mięsa zsunęły się z barków i tułowia, co funkcjonariusze powitali okrzykami niesmaku. Jeden z mężczyzn przyniósł Salvadorowi tabliczkę, która wisiała na nieszczęśniku, i podając ją wytężał wzrok starając się odczytać drobne litery napisu znajdującego się na odwrocie. Autorzy linczu czuli się w obowiązku wyjaśnić, że ciało ich ofiary zostało okaleczone w dokładnie taki sam sposób, w jaki myślące maszyny potraktowały Serenę Butler - miało to stanowić ich uzasadnienie dokonanej potworności.
                Wracając do królewskiej karety z bratem przy boku, Cesarz wymamrotał, „Po tysiącu lat zniewolenia przez maszyny, i po ponad stuleciu krwawego dżihadu, można by się spodziewać, że ludziom powinno się to znudzić."
                Roderick przytaknął ze zrozumieniem. „Wydają się być uzależnieni od konfliktów i szału. Nastroje panujące wśród ludzi są nadal gorące.”
                „Ludzkość jest tak cholernie niecierpliwa.” Cesarz wsiadł do karety. „Czy oni naprawdę spodziewali się, że po upadku Omniusa wszystkie problemy rozwiążą się same? W osiemdziesiąt lat po Bitwie pod Korrinem całe to zamieszanie powinno się w końcu uspokoić! Chciałbym , abyś mógł to wszystko po prostu naprawić, Rodericku."
                Brat obdarzył go słabym uśmiechem. "Zrobię co w mojej mocy."
                „Wiem.” Salvador zatrzasnął drzwiczki karety, a woźnica pogonił lwy do możliwie jak najszybszego biegu, za którym mogłaby nadążyć reszta orszaku.

***

Tego wieczoru, w posiadłości wiejskiej Roderick dostarczył bratu wyniki badań genetycznych. Salvador i Cesarzowa Tabrina byli akurat w środku głośnej sprzeczki. Tym razem jej powodem była chęć Cesarzowej odgrywania jakiejś pomniejszej roli w rządzie, zamiast obowiązków czysto reprezentacyjnych.
                Salvador uparcie sprzeciwiał się jej prośbie. „To niezgodne z tradycją, a Imperium potrzebuje nade wszystko stabilności i niezmienności." Królewska para toczyła swoją kłótnię w sali myśliwskiej, otoczona zamrożonymi trofeami ryb i dzikich zwierząt rozmieszczonymi na ścianach.
                Na szczęcie, słysząc podniesione głosy już z daleka, do sali wmaszerował książę Roderick. Nie zwracając uwagi na toczący się spór oznajmił, "Bracie, przyniosłem wyniki. Sądziłem, że będziesz chciał się z nimi zapoznać osobiście."
                Udając rozdrażnienie tym, że im przerwano, lecz jednocześnie przesyłając bratu skryty, pełen wdzięczności uśmiech, Salvador porwał papier z rąk Rodericka. Gdy wrząca gniewem Tabrina przysiadła przed kominkiem z kieliszkiem wina - zbyt dbając o etykietę, aby kontynuować kłótnię przy gościu – Salvador przeczytał jednostronicowy raport. Usatysfakcjonowany, zmiął go w kulę i wrzucił do ognia. „Tak jak myślałem – nie prawdziwy Bomoko. Gawiedź rozprawi się z każdym, kto zaledwie wzbudzi jej podejrzenia."
                „Mogliby rozprawić się z Tobą,” wymamrotała Cesarzowa półgębkiem. Była uderzająco piękną kobietą o ciemnych oczach kształtem przypominających migdały, wysokich kościach policzkowych, i małym ciele odzianym w długą, podkreślającą sylwetkę suknię. Jej kasztanowate włosy upięte były w wymyślną koafiurę.
                Salvador poczuł pokusę, by się jej odgryźć mówiąc, że z przyjemnością by się na to zgodził, byle tylko się od niej uwolnić, ale nie był w nastroju na złośliwe żarty. Odwrócił się do niej plecami i powoli wyszedł z Sali. „Chodź, Rodericku. Jest nowa, popularna gra karciana, którą chciałbym Ci pokazać. Nauczyłem się w nią grać od mojej najnowszej konkubiny."
                Słysząc wzmiankę o konkubinie, Tabrina wydała rozdrażnione prychnięcie, które Salvador postanowił puścić mimo uszu.
                Roderick ukłonił się formalnie. „Jeśli tak rozkażesz."
                Salvador uniósł brwi. „A muszę rozkazywać?”
                „Nie.” Obaj wyszli kierując się do gabinetu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz