Weronika

środa, 16 maja 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 5


Jestem wielkodusznym człowiekiem, jeśli ktoś zasługuje na moją szczodrość. Lecz dostrzegam różnicę pomiędzy hojnością wobec tych, którzy na nią zasługują, i rozdawnictwem dóbr pomiędzy tymi, którzy chcą skorzystać z mojego bogactwa.
- Dyrektor Josef Venport, standardowa odpowiedź na prośbę o wsparcie

Mrużąc niebieskie oczy Josef Venport zwrócił się do przestępujących z nogi na nogę szefów załóg oczekujących na swoją kolej składania raportów. Wszyscy znajdowali się w klimatyzowanej sali konferencyjnej głównej siedziby VenHold na planecie Arrakis. "Nie miejcie złudzeń. Zrobię wszystko, co będzie konieczne, aby chronić moje przedsięwzięcia."
                Dyrektor przemierzył szybkimi krokami salę, aby chociaż częściowo wyładować nagromadzoną w nim energię i powstrzymać się od wybuchu gniewu. Jego gęste, cynamonowej barwy włosy zaczesane były ku tyłowi. Wąskie usta, na których rzadko gościł uśmiech, ocieniał krzaczasty wąs. Gdy spojrzał na swoją kadrę kierowniczą, ciężkie brwi przesunęły się bliżej ku nasadzie nosa. „Moja prababka, Norma Cenva, poświęciła większość swojej floty, nie wspominając już o niezliczonych istnieniach ludzkich, dziełu pokonania myślących maszyn. Dbanie o interesy firmy może nie wydawać się działaniem równie dramatycznym, lecz radzę wam, byście nie wystawiali na próbę mojej determinacji.”
                „Nigdy nie wątpiliśmy w Pańską determinację, sir.” Powiedział Lilik Arvo, odpowiedzialny za nadzór nad zbiorem przyprawy na Arrakis. Jego głos drżał. Arvo miał ciemną, opaloną i wyschniętą skórę, która przywodziła na myśl wyschniętego rodzynka. Pozostali dwaj mężczyźni, kierownicy zespołów produkcyjnych na głębokiej pustyni, także wzdrygnęli się, w obawie przed gniewem Josefa. Tylko zakurzona kobieta, zajmująca miejsce nieco z tyłu, nie okazała strachu. Spode łba obserwowała przebieg spotkania.
                „Przede wszystkim, wcale nie chciałem tutaj przyjeżdżać,” kontynuował Josef. „Wolałbym, aby działania tutaj realizowane były bez konieczności mojego nadzoru, lecz jeśli inna firma kradnie moją przyprawę – moją przyprawę! – muszę położyć temu kres. Natychmiast. Muszę wiedzieć, kto stoi za niezależnymi działaniami pozyskiwania przyprawy, kto jej finansuje, i dokąd trafia ta przeklęta przyprawa.”
                Każdy, kto doszedł do jakiegokolwiek stanowiska w VenHold wiedział, że jeśli ktoś zawiódł oczekiwania Josefa, ten postara się wyrównać rachunki. Jeśli osoby nadzorujące i zarządzające nie chciały, by to na nich skupił się gniew dyrektora, musieli jak najszybciej wskazać winowajcę, aby to na jego głowę spadła zasłużona kara.
                „Proszę wydać polecenia, sir, a my się tym zajmiemy," powiedziała siedząca w sali konferencyjnej kobieta, której zakurzone szaty skrywały doskonale dopasowany strój filtracyjny. „Czegokolwiek sobie życzysz.” Pośród zgromadzonych tu osób tylko ona robiła wrażenie kompetentnej. Tylko ona, także, nie lubiła chłodnego, wilgotnego powietrza wypełniającego salę.
                Zmarszczki wokół oczu sugerowały jej wiek, lecz wysuszające środowisko planety, a także geriatryczne właściwości melanżu, utrudniały ocenę jej rzeczywistego wieku. Jej błękitne w błękicie oczy wskazywały na stałe spożycie przyprawy, a nawet uzależnienie od niej.
                Josef zwrócił się do niej z satysfakcją w głosie. „Znasz sytuację, Ishanti. Podziel się z nami swoją radą." Rzucił zniechęcone spojrzenie na kierowników, którzy bardziej skorzy byli do usprawiedliwień, niż sugestii.
                Wzruszyła ramionami. „Odkrycie jednego lub dwóch imion nie powinno być szczególnie trudne.”
                „Ale jak?” zapytał Arvo. „Najpierw musimy wyśledzić kłusowników. Ich maszyny nie są oznaczone, a pustynia jest rozległa.”
                „Trzeba po prostu wiedzieć, gdzie szukać.” Ishanti uśmiechnęła się nie odsłaniając zębów. Miała bujną grzywę brązowych włosów związaną kolorową chustą. Z szyi zwieszały się dwa typowe buddislamskie wisiory, co nie było niczym zaskakującym, biorąc pod uwagę, że większość żyjących na głębokiej pustyni plemion stanowili zen sunnici, byli zbiegli niewolnicy.
                Choć nie miała formalnego stanowiska w holdingu Venporta, ani w zależnej od niego spółce Combined Mercantiles, Josef opłacał jej cenne usługi. Ishanti pochodziła z głębokiej pustyni i z łatwością przemieszczała się pomiędzy jaskiniowymi siedzibami plemion a portem kosmicznym i otaczającymi go osiedlami. Czuwała nad realizowanymi przez Venporta operacjami zbioru przyprawy, handlowała z kupcami w mieście Arrakis, i ponownie znikała niczym duch pośród wydm. Josef nigdy nie próbował jej śledzić, i wydał także absolutnie ścisłe instrukcje, aby nikt nie wtrącał się w życie i działalność Ishanti.
                Zwrócił się do słuchaczy. „Macie wszyscy wysłać jasny komunikat. Jeśli będzie taka potrzeba, rozdajcie łapówki, wyślijcie obserwatorów na pustynię. Combined Mercantiles wypłaci pokaźną nagrodę każdemu zespołowi zbieraczy przyprawy, który ujawni pirackie działania. Nie opuszczę tej planety, dopóki nie poznam odpowiedzi." Jego brwi znów zjechały nad nasadę nosa. "A nie mam ochoty pozostawać tutaj zbyt długo."
                Ishanti znów się do niego uśmiechnęła, a Josefowi przemknęło przez myśl, że nie zna standardów piękna, jak hołdowali zen sunnici w tym miejscu. Czyżby próbowała z nim flirtować? Nie uważał tej twardej, pustynnej kobiety za atrakcyjną, lecz miał szacunek dla jej umiejętności. Na Kolharze miał żonę, do której chciał wrócić, inteligentną, wyszkoloną przez zgromadzenie żeńskie kobietę o imieniu Cioba - jedyną osobę, której mógł powierzyć czuwanie nad całością działań VenHold pod swoją nieobecność.
                „Postaramy się, aby Pański pobyt tutaj był jak najkrótszy, sir,” powiedział Arvo. „Zabieram się do tego natychmiast.” Josef jednak pokładał rzeczywiste nadzieje wyłącznie z Ishanti.
                Zwrócił się do wszystkich. „Mój przodek, Aureliusz Venport, dostrzegł potencjał ukryty w przyprawie i wiele zaryzykował, a także wiele zainwestował, aby zbieranie przyprawy było działalnością dochodową." Pochylił się ku przodowi. "Moja rodzina zainwestowała wiele krwi i mnóstwo pieniędzy w tę planetę. Nie dopuszczę, aby jakiś konkurent tańczył na podwalinach zbudowanych tu przez Venportów. Ze złodziejami trzeba się rozprawić.” Napił się zimnej wody z wysokiej szklanki. Pozostali zebrani, z ulgą, zrobili tak samo. Zdecydowanie wolałby, aby był to toast zwycięstwa, lecz na to było jeszcze za wcześnie.

***

Josef zamknął się w prywatnej kwaterze w mieście Arrakis, zjadł przyniesiony mu posiłek bez zwracania na niego szczególnej uwagi, i zagłębił się w dokumentach biznesowych. Cioba przygotowała już resume najistotniejszych spraw związanych z licznymi inwestycjami firmy, oraz dołączyła prywatną notatkę, w której opisywała postępy czynione przez ich dwie młode córki – Sabinę i Candys – w szkole na Rossaku.
                W ciągu kilku ostatnich pokoleń VenHold rozrósł się tak ogromnie i zdobył takie bogactwo, że Josef musiał oddzielić gałąź transportowo-dystrybucyjną firmy i powołać do życia odrębny podmiot, Combined Mercantiles, zajmujący się handlem melanżem z Arrakis oraz innymi dobrami o wysokiej wartości. Ustanowił także liczne duże instytucje finansowe na ważniejszych planetach, w których mógł wydzielać spółki zależne, inwestować i ukrywać zyski czerpane przez VenHold. Nie chciał, aby ktokolwiek – a szczególnie szaleni fanatycy antytechnologiczni – uzyskał choćby mglistą wiedzę na temat tego, jak wielką władzę i jak szerokie wpływy posiadał w rzeczywistości. Lecz na liście licznych zagrożeń i wyzwań, jakim musiał stawić czoła, krótkowzroczni butleriańscy barbarzyńcy zajmowali nieodmiennie jedno z pierwszych miejsc. Bez zastanowienia niszczyli całkowicie sprawne, opuszczone i martwe statki robotów, które można było tak łatwo wcielić do floty kosmicznej VenHold.
                Gdy tylko wróci na Kolhara, będzie miał mnóstwo roboty. Oczekiwano go także na Salusie Sekundusie, gdzie wkrótce miało odbyć się ważne posiedzenie Landsraadu. Lecz nie mógł opuścić Arrakis, zanim nie zostanie rozwiązany pewien istotny problem…
                Ishanti rzeczywiście odkryła nielegalną konkurencyjną operację zbierania melanżu daleko na pustyni. (Josef nie mógł pojąć, dlaczego jego lepiej wyposażone statki zwiadowcze nie były w stanie niczego wykryć.) Zanim Lilik Arvo wysłał grupę reagowania w to miejsce, kłusownicy uciekli. Jednakże, Arvo przechwycił mały statek towarowy zanim ten zdołał opuścić planetę. Zatrzymana jednostka wypełniona była przemycanym melanżem. Josef oczywiście skonfiskował ładunek i dodał go do własnych zapasów.
                Inżynierowie z VenHold przetrząsnęli nieoznakowany statek, zbadali numery seryjne elementów, z których był zbudowany, i ustalili, że jednostka należała do firmy Celestial Transport. Ta wiadomość nie ucieszyła Josefa. Arjen Gates znów wtykał nos w nie swoje sprawy.
                CT była jedyną rzeczywistą konkurencją na polu transportu kosmicznego. Josef nie mógł przymknąć oka na takie włażenie z butami do jego ogródka. Z tajnych informacji, jakie udało mu się pozyskać (za wielką cenę) wiedział, że Celestial Transport notowała straty sięgające jednego procenta swoich statków - był to śmiesznie wysoki odsetek niepowodzeń. Lecz była to realizacja zasady caveat emptor (niech kupujący się strzeże). Dokonując wyboru niskiej ceny i niezbyt rzetelnej usługi transportowej, pasażerowie podróżujący z CT i handlowcy nadający za jej pośrednictwem swoje towary dostawali to, na co sobie zasłużyli...
                Arvo i Ishanti stawili się w prywatnych pokojach Josefa, eskortując związanego i zakneblowanego mężczyznę ubranego w nie noszący żadnych oznak ani dystynkcji kombinezon pilota. Arvo wyglądał na zadowolonego z siebie, tak jakby to on był mózgiem tej operacji. "Ten mężczyzna był jedyną osobą na pokładzie nieoznakowanego statku. Dojdziemy prawdy, sir, ale na razie odmawia udzielenia jakichkolwiek odpowiedzi.”
                Josef uniósł swoje krzaczaste brwi. „Trzeba go więc do tego zachęcić." Zwrócił się do obficie pocącego się jeńca. Marnuje wodę, jakby to określili ludzie pustyni. „Kto zarządza waszymi działaniami tu, na Arrakis? Chciałbym porozmawiać z tą osobą.”
                Gdy Ishanti zdjęła jeńcowi knebel, mężczyzna wykrzywił wargi z niesmakiem. „To wolna planeta. Nie ma Pan żadnych większych praw do melanżu niż ktokolwiek inny. W czasie trwania epidemii na Arrakis przeprowadzono setki operacji. Przyprawa po prostu leży na piasku i czeka na chętnego, który ją zbierze! Poczyniliśmy nasze własne inwestycje. Nasza praca nie ma wpływu na Pański handel.”
                „To jest moja przyprawa.” Josef nie podniósł głosu, lecz gniew czający się w nim zabrzmiał niczym grzmot odległej burzy. Odprawił przybyłych ręką. "Ishanti, dowiedz się od niego wszystkiego, czego można. To zadanie akurat odpowiednie dla Twoich talentów. Możesz zatrzymać sobie jego wodę jako zapłatę za Twoje usługi w tym zakresie."
                Teraz Ishanti uśmiechnęła się na tyle szeroko, że między wargami zalśniły zęby. Z pochwy przy pasie wysunęła częściowo mlecznobiały sztylet. „Dziękuję, sir.” Z powrotem umieściła knebel w ustach jeńca, tłumiąc jego protesty, i wyprowadziła opierającego się mężczyznę z pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz