Jestem
wielkodusznym człowiekiem, jeśli ktoś zasługuje na moją szczodrość. Lecz dostrzegam
różnicę pomiędzy hojnością wobec tych, którzy na nią zasługują, i rozdawnictwem
dóbr pomiędzy tymi, którzy chcą skorzystać z mojego bogactwa.
- Dyrektor Josef Venport, standardowa odpowiedź na prośbę
o wsparcie
Mrużąc niebieskie oczy Josef Venport zwrócił się do
przestępujących z nogi na nogę szefów załóg oczekujących na swoją kolej
składania raportów. Wszyscy znajdowali się w klimatyzowanej sali konferencyjnej
głównej siedziby VenHold na planecie Arrakis. "Nie miejcie złudzeń. Zrobię
wszystko, co będzie konieczne, aby chronić moje przedsięwzięcia."
Dyrektor
przemierzył szybkimi krokami salę, aby chociaż częściowo wyładować nagromadzoną
w nim energię i powstrzymać się od wybuchu gniewu. Jego gęste, cynamonowej
barwy włosy zaczesane były ku tyłowi. Wąskie usta, na których rzadko gościł
uśmiech, ocieniał krzaczasty wąs. Gdy spojrzał na swoją kadrę kierowniczą,
ciężkie brwi przesunęły się bliżej ku nasadzie nosa. „Moja prababka, Norma
Cenva, poświęciła większość swojej floty, nie wspominając już o niezliczonych
istnieniach ludzkich, dziełu pokonania myślących maszyn. Dbanie o interesy
firmy może nie wydawać się działaniem równie dramatycznym, lecz radzę wam,
byście nie wystawiali na próbę mojej determinacji.”
„Nigdy
nie wątpiliśmy w Pańską determinację, sir.” Powiedział Lilik Arvo,
odpowiedzialny za nadzór nad zbiorem przyprawy na Arrakis. Jego głos drżał.
Arvo miał ciemną, opaloną i wyschniętą skórę, która przywodziła na myśl
wyschniętego rodzynka. Pozostali dwaj mężczyźni, kierownicy zespołów produkcyjnych
na głębokiej pustyni, także wzdrygnęli się, w obawie przed gniewem Josefa.
Tylko zakurzona kobieta, zajmująca miejsce nieco z tyłu, nie okazała strachu.
Spode łba obserwowała przebieg spotkania.
„Przede
wszystkim, wcale nie chciałem tutaj przyjeżdżać,” kontynuował Josef. „Wolałbym,
aby działania tutaj realizowane były bez konieczności mojego nadzoru, lecz
jeśli inna firma kradnie moją przyprawę – moją
przyprawę! – muszę położyć temu kres. Natychmiast. Muszę wiedzieć, kto stoi
za niezależnymi działaniami pozyskiwania przyprawy, kto jej finansuje, i dokąd
trafia ta przeklęta przyprawa.”
Każdy,
kto doszedł do jakiegokolwiek stanowiska w VenHold wiedział, że jeśli ktoś
zawiódł oczekiwania Josefa, ten postara się wyrównać rachunki. Jeśli osoby
nadzorujące i zarządzające nie chciały, by to na nich skupił się gniew
dyrektora, musieli jak najszybciej wskazać winowajcę, aby to na jego głowę
spadła zasłużona kara.
„Proszę
wydać polecenia, sir, a my się tym zajmiemy," powiedziała siedząca w sali
konferencyjnej kobieta, której zakurzone szaty skrywały doskonale dopasowany
strój filtracyjny. „Czegokolwiek sobie życzysz.” Pośród zgromadzonych tu osób
tylko ona robiła wrażenie kompetentnej. Tylko ona, także, nie lubiła chłodnego,
wilgotnego powietrza wypełniającego salę.
Zmarszczki
wokół oczu sugerowały jej wiek, lecz wysuszające środowisko planety, a także
geriatryczne właściwości melanżu, utrudniały ocenę jej rzeczywistego wieku. Jej
błękitne w błękicie oczy wskazywały na stałe spożycie przyprawy, a nawet
uzależnienie od niej.
Josef
zwrócił się do niej z satysfakcją w głosie. „Znasz sytuację, Ishanti. Podziel
się z nami swoją radą." Rzucił zniechęcone spojrzenie na kierowników,
którzy bardziej skorzy byli do usprawiedliwień, niż sugestii.
Wzruszyła
ramionami. „Odkrycie jednego lub dwóch imion nie powinno być szczególnie
trudne.”
„Ale
jak?” zapytał Arvo. „Najpierw musimy wyśledzić kłusowników. Ich maszyny nie są
oznaczone, a pustynia jest rozległa.”
„Trzeba
po prostu wiedzieć, gdzie szukać.” Ishanti uśmiechnęła się nie odsłaniając
zębów. Miała bujną grzywę brązowych włosów związaną kolorową chustą. Z szyi
zwieszały się dwa typowe buddislamskie wisiory, co nie było niczym
zaskakującym, biorąc pod uwagę, że większość żyjących na głębokiej pustyni
plemion stanowili zen sunnici, byli zbiegli niewolnicy.
Choć
nie miała formalnego stanowiska w holdingu Venporta, ani w zależnej od niego
spółce Combined Mercantiles, Josef opłacał jej cenne usługi. Ishanti pochodziła
z głębokiej pustyni i z łatwością przemieszczała się pomiędzy jaskiniowymi
siedzibami plemion a portem kosmicznym i otaczającymi go osiedlami. Czuwała nad
realizowanymi przez Venporta operacjami zbioru przyprawy, handlowała z kupcami
w mieście Arrakis, i ponownie znikała niczym duch pośród wydm. Josef nigdy nie
próbował jej śledzić, i wydał także absolutnie ścisłe instrukcje, aby nikt nie
wtrącał się w życie i działalność Ishanti.
Zwrócił
się do słuchaczy. „Macie wszyscy wysłać jasny komunikat. Jeśli będzie taka
potrzeba, rozdajcie łapówki, wyślijcie obserwatorów na pustynię. Combined
Mercantiles wypłaci pokaźną nagrodę każdemu zespołowi zbieraczy przyprawy,
który ujawni pirackie działania. Nie opuszczę tej planety, dopóki nie poznam
odpowiedzi." Jego brwi znów zjechały nad nasadę nosa. "A nie mam
ochoty pozostawać tutaj zbyt długo."
Ishanti
znów się do niego uśmiechnęła, a Josefowi przemknęło przez myśl, że nie zna
standardów piękna, jak hołdowali zen sunnici w tym miejscu. Czyżby próbowała z
nim flirtować? Nie uważał tej twardej, pustynnej kobiety za atrakcyjną, lecz
miał szacunek dla jej umiejętności. Na Kolharze miał żonę, do której chciał
wrócić, inteligentną, wyszkoloną przez zgromadzenie żeńskie kobietę o imieniu Cioba -
jedyną osobę, której mógł powierzyć czuwanie nad całością działań VenHold pod
swoją nieobecność.
„Postaramy
się, aby Pański pobyt tutaj był jak najkrótszy, sir,” powiedział Arvo.
„Zabieram się do tego natychmiast.” Josef jednak pokładał rzeczywiste nadzieje
wyłącznie z Ishanti.
Zwrócił
się do wszystkich. „Mój przodek, Aureliusz Venport, dostrzegł potencjał ukryty
w przyprawie i wiele zaryzykował, a także wiele zainwestował, aby zbieranie
przyprawy było działalnością dochodową." Pochylił się ku przodowi.
"Moja rodzina zainwestowała wiele krwi i mnóstwo pieniędzy w tę planetę.
Nie dopuszczę, aby jakiś konkurent tańczył na podwalinach zbudowanych tu przez
Venportów. Ze złodziejami trzeba się rozprawić.” Napił się zimnej wody z
wysokiej szklanki. Pozostali zebrani, z ulgą, zrobili tak samo. Zdecydowanie
wolałby, aby był to toast zwycięstwa, lecz na to było jeszcze za wcześnie.
***
Josef zamknął się w prywatnej kwaterze w mieście Arrakis,
zjadł przyniesiony mu posiłek bez zwracania na niego szczególnej uwagi, i
zagłębił się w dokumentach biznesowych. Cioba przygotowała już resume
najistotniejszych spraw związanych z licznymi inwestycjami firmy, oraz
dołączyła prywatną notatkę, w której opisywała postępy czynione przez ich dwie
młode córki – Sabinę i Candys – w szkole na Rossaku.
W
ciągu kilku ostatnich pokoleń VenHold rozrósł się tak ogromnie i zdobył takie
bogactwo, że Josef musiał oddzielić gałąź transportowo-dystrybucyjną firmy i
powołać do życia odrębny podmiot, Combined Mercantiles, zajmujący się handlem
melanżem z Arrakis oraz innymi dobrami o wysokiej wartości. Ustanowił także
liczne duże instytucje finansowe na ważniejszych planetach, w których mógł
wydzielać spółki zależne, inwestować i ukrywać zyski czerpane przez VenHold.
Nie chciał, aby ktokolwiek – a szczególnie szaleni fanatycy antytechnologiczni
– uzyskał choćby mglistą wiedzę na temat tego, jak wielką władzę i jak szerokie
wpływy posiadał w rzeczywistości. Lecz na liście licznych zagrożeń i wyzwań,
jakim musiał stawić czoła, krótkowzroczni butleriańscy barbarzyńcy zajmowali
nieodmiennie jedno z pierwszych miejsc. Bez zastanowienia niszczyli całkowicie
sprawne, opuszczone i martwe statki robotów, które można było tak łatwo wcielić
do floty kosmicznej VenHold.
Gdy
tylko wróci na Kolhara, będzie miał mnóstwo roboty. Oczekiwano go także na
Salusie Sekundusie, gdzie wkrótce miało odbyć się ważne posiedzenie Landsraadu.
Lecz nie mógł opuścić Arrakis, zanim nie zostanie rozwiązany pewien istotny
problem…
Ishanti
rzeczywiście odkryła nielegalną konkurencyjną operację zbierania melanżu daleko
na pustyni. (Josef nie mógł pojąć, dlaczego jego lepiej wyposażone statki
zwiadowcze nie były w stanie niczego wykryć.) Zanim Lilik Arvo wysłał grupę
reagowania w to miejsce, kłusownicy uciekli. Jednakże, Arvo przechwycił mały
statek towarowy zanim ten zdołał opuścić planetę. Zatrzymana jednostka
wypełniona była przemycanym melanżem. Josef oczywiście skonfiskował ładunek i
dodał go do własnych zapasów.
Inżynierowie
z VenHold przetrząsnęli nieoznakowany statek, zbadali numery seryjne elementów,
z których był zbudowany, i ustalili, że jednostka należała do firmy Celestial
Transport. Ta wiadomość nie ucieszyła Josefa. Arjen Gates znów wtykał nos w nie
swoje sprawy.
CT
była jedyną rzeczywistą konkurencją na polu transportu kosmicznego. Josef nie
mógł przymknąć oka na takie włażenie z butami do jego ogródka. Z tajnych
informacji, jakie udało mu się pozyskać (za wielką cenę) wiedział, że Celestial
Transport notowała straty sięgające jednego procenta swoich statków - był to
śmiesznie wysoki odsetek niepowodzeń. Lecz była to realizacja zasady caveat
emptor (niech kupujący się strzeże). Dokonując wyboru niskiej ceny i niezbyt
rzetelnej usługi transportowej, pasażerowie podróżujący z CT i handlowcy
nadający za jej pośrednictwem swoje towary dostawali to, na co sobie
zasłużyli...
Arvo
i Ishanti stawili się w prywatnych pokojach Josefa, eskortując związanego i
zakneblowanego mężczyznę ubranego w nie noszący żadnych oznak ani dystynkcji
kombinezon pilota. Arvo wyglądał na zadowolonego z siebie, tak jakby to on był
mózgiem tej operacji. "Ten mężczyzna był jedyną osobą na pokładzie
nieoznakowanego statku. Dojdziemy prawdy, sir, ale na razie odmawia udzielenia
jakichkolwiek odpowiedzi.”
Josef
uniósł swoje krzaczaste brwi. „Trzeba go więc do tego zachęcić." Zwrócił
się do obficie pocącego się jeńca. Marnuje
wodę, jakby to określili ludzie pustyni. „Kto zarządza waszymi działaniami
tu, na Arrakis? Chciałbym porozmawiać z tą osobą.”
Gdy
Ishanti zdjęła jeńcowi knebel, mężczyzna wykrzywił wargi z niesmakiem. „To
wolna planeta. Nie ma Pan żadnych większych praw do melanżu niż ktokolwiek
inny. W czasie trwania epidemii na Arrakis przeprowadzono setki operacji.
Przyprawa po prostu leży na piasku i czeka na chętnego, który ją zbierze!
Poczyniliśmy nasze własne inwestycje. Nasza praca nie ma wpływu na Pański
handel.”
„To
jest moja przyprawa.” Josef nie podniósł głosu, lecz gniew czający się w nim
zabrzmiał niczym grzmot odległej burzy. Odprawił przybyłych ręką.
"Ishanti, dowiedz się od niego wszystkiego, czego można. To zadanie akurat
odpowiednie dla Twoich talentów. Możesz zatrzymać sobie jego wodę jako zapłatę
za Twoje usługi w tym zakresie."
Teraz
Ishanti uśmiechnęła się na tyle szeroko, że między wargami zalśniły zęby. Z
pochwy przy pasie wysunęła częściowo mlecznobiały sztylet. „Dziękuję, sir.” Z
powrotem umieściła knebel w ustach jeńca, tłumiąc jego protesty, i wyprowadziła
opierającego się mężczyznę z pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz