Weronika

niedziela, 28 października 2012

Wichry Diuny - audiobook

Witajcie,
Pracy nie robi się mniej, więc nagranie "Amerykańskich bogów" trochę mi zajęło... Natomiast korzystam z kilku dni "samotności" (co oznacza, że nie muszę co chwila składać sprzętu do nagrywania, i mam więcej ciszy w domu) i staram się jak najszybciej nagrać "Wichry Diuny".
Szczerze - robię to już wyłącznie z rozpędu. Po prostu - do zamknięcia całości przełożonych na polski dokonań Herbertów zostały właśnie Wichry i wydane dopiero co "Zgromadzenie żeńskie z Diuny". Bo merytorycznie rzecz biorąc prace spółki Brian Herbert i Kevin J. Anderson są coraz cieńsze. Przy "Paulu z Diuny" można się było jeszcze zaczepić o dwutorową historię i dość sprawną fabułę, ale w Wichrach jest po prostu to samo. Wiem - fani mnie zjedzą za takie recenzje, ale - hej! - pamiętajcie dzięki komu możecie czytać Diunę uszami :)
Tymczasem nie mogę się zmobilizować do wydania 50 zeta na "Zgromadzenie"...
Swoją drogą, gdyby ktoś był chętny na zdecydowanie czytane (nawet na głos :-) ) egzemplarze "Dżihadu", "Krucjaty" i "Bitwy", to proszę o kontakt. A może mała wymiana - trzy używane książki za jedną? Wtedy nie musiałbym kupować "Zgromadzenia", żeby go Wam przeczytać.
Anyway - Wichry w tym momencie są przeczytane w 3/5. Na chomiku pliki oczywiście pojawiają się z lekkim opóźnieniem, bo trzeba jeszcze zrobić montaż. Ale jak tak dalej pójdzie, to jest szansa, że w miarę szybko skończę. Tyle że teraz 1 listopada, a w bliskiej perspektywie także narodowe święto moich imienin :). Na spokój w domu trudno będzie liczyć...

Aha - tak mi się przypomniało. Gdyby ktoś zechciał się podzielić spostrzeżeniami PO przesłuchaniu "Amerykańskich bogów", to z przyjemnością poczytam. Nie chodzi nawet o nadymanie własnej próżności (i tak wiem, że jestem genialny :-)))) ), ale o to, że "Chłopaki Anansiego" zostali wydani w postaci audiobooka (chyba nawet dwukrotnie, choć nie znam pochodzenia wersji nie czytanej przez Jacka Kissa) i mam do tych interpretacji sporo zastrzeżeń. Natomiast nie wiem, czy wtykać palce między drzwi i próbować dorzucić swój pomysł.

czwartek, 4 października 2012

usprawiedliwienia, mitygacje i inne takie duperele

Nie cierpię odkładać czegokolwiek na później, a już najbardziej nie cierpię nie kończyć tego, co zacząłem.

Od trochę ponad miesiąca trwa jakiś totalny zawrót głowy. Na moim zawodowym kurku ze zleceniami chyba się gwint przekręcił, bo płyną nieprzerwanym strumieniem, włącznie ze zleceniami super ekstra ekspresowymi. A ponieważ dom rozgrzebany, działka nie może się sprzedać i inne takie finansowe chmury pływają nad horyzontem, więc biorę co mogę i klepię w klawisze aż mnie od tego tyłek boli. Efekty w postaci faktur są sympatyczne, ale....

Zawsze, kurde, jest jakieś ale. Brak mi czasu. Tak na serio. Nie z powodu przepuszczania przez palce. Do nagrań siadam raz, dwa razy na tydzień. Na myśl o montażu aż mną telepie (bo przed chwilą przed dokładnie tym samym komputerem spędziłem 10 godzin w pracy, więc kolejne dwie - choć przy hobbistycznej robocie - nie są najprzyjaźniejszą perspektywą). A już na tłumaczenie Silvy w ogóle nie mam czasu i ochoty.

Ale - jak powiedziałem na wstępie - nie cierpię nie kończyć tego, co zacząłem. Więc spokojnie: "Amerykańscy bogowie" posuwają się powoli do przodu. Jak trafi się choć jeden weekend bez dopinania pracy z tygodnia, za "Portret szpiega" także się wezmę. Wszystko powoli się dokończy. Byle przed 21 grudnia :-)