Weronika

piątek, 27 maja 2016

Syntezator z gladiusem w garści

Jest taki polski Rzymianin, który swojego czasu próbował swoich sił w czytaniu na głos (z potencjałem), ale widać doszedł do wniosku, że rozwój potencjału będzie kosztował zbyt wiele czasu. Pozornie poszedł na łatwiznę, i zajął się konwertowaniem tekstu na dźwięk przy pomocy syntezatora.
Wiem! Znaczna część z Was właśnie się boleśnie skrzywiła. I w dużej mierze słusznie, bo choćby nie wiem jak doskonałe stały się algorytmy automatu, uczuć z siebie podczas czytania nie wykrzesze.
ALE...
Ale na bezrybiu i rak ryba (nie mówcie tego urzędnikom w Brukseli, bo wezmą to dosłownie).
Otóż skorupiak może tak do końca rybą nie jest, ale Primus Pilus robi co w jego mocy, aby słuchanie syntezatorowych czytanek było jak najmniej bolesne. W sytuacji, kiedy pewnych audiobooków nie ma w ogóle i nie widać szansy na ich powstanie, nawet syntezatorowa czytanka może dawać szansę zapoznania się z tekstem źródłowym.
Praca, jaką wykonuje Primus zanim automat weźmie się za konwersję, jest pracą żmudną i być może w ogóle nie zdajecie sobie sprawy, jak czasochłonną. Syntezator bowiem czyta słowa tak, jak są napisane (bo w naszym dźwięcznym języku, w przeciwieństwie do takiego angielskiego albo francuskiego, zwykle tak właśnie jest). Jeśli więc natrafi np. na imię John, to przeczyta je dokładnie tak, jak jest napisane, jednocześnie niemiłosiernie kalecząc wrażliwe uszy słuchacza. Primus Pilus zastępuje więc każdego Johna "Dżonem", a każdy Worcester Sauce "łuster sosem". I o ile w tej formie tekst rani oczy czytającego, to po przerobieniu tego przez syntezator, efekt dla uszu jest już znacznie bardziej przyjemny. Rozumiecie teraz ile pracy wymaga nawet niezbyt długa książka obfitująca w obcojęzyczne imiona, nazwy czy powiedzenia?
Jeśli więc pomysł zapoznania się z książką odczytaną przez syntezator przechodzi Wam w ogóle przez myśl, to warto sprawdzić, czy dzięki Primusowi Pilusowi nie jest to zadanie znacznie przyjemniejsze.
O(b)mawianego znajdziecie tu: http://czytaprimuspilus.blogspot.com/

środa, 18 maja 2016

Czasami mnie zadziwiacie :)

Najczęściej pozytywnie. Nie miałem pojęcia, że jest tylu pozytywnie zakręconych ludzi.

Ale czasami zadziwiacie mnie inaczej. Piszecie na blogu jakiś komentarz, prośbę lub oferujecie jakąś pomoc i kończycie hasłem w stylu "jeśli jesteś zainteresowany, skontaktuj się ze mną". Najśmieszniejsze, że komentarz jest dodany jako Anonimowy, Unknown, albo coś podobnego, albo - nawet jeśli jest tam wasz nick lub imię - to i tak brak jest jakiegokolwiek namiaru kontaktowego.

Powtórzę więc (bo pisałem o tym także wcześniej). Komentarze na blogu są moderowane przeze mnie. Jeśli ktoś chce skontaktować się ze mną i napisze komentarz zawierający np. adres email, to ja go odczytam, i - jeśli nie będzie tam wyraźnej wskazówki, że komentarz wraz z danymi ma zostać opublikowany - odrzucę, aby nie rozgłaszać czyichkolwiek danych publicznie. Możecie więc bezpiecznie pisać komentarze "wyłącznie dla moich oczu".

Aha! Nie mam możliwości żadnego ingerowania w treść przesłanego komentarza. Mogę go jedynie opublikować bądź odrzucić. Nie mogę więc np. z komentarza usunąć tylko danych adresowych, a resztę opublikować.

Drugą metodą kontaktu jest wiadomość prywatna na FB (rozumiem, że nie wszyscy muszą koniecznie mieć tam konta).

Jeśli chodzi o czas mojej reakcji. "Bądźcie dobrzy wszyscy opiekunowie małych zwierzątek"! Ja, co prawda, pracuję przy komputerze, ale nie zawsze oznacza to, że mogę rzucić robotę i oddać się mailowej czy FB-owej dyskusji. Staram się na wszelkie wiadomości prywatne reagować w miarę sprawnie.