Weronika

czwartek, 10 maja 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 1


Po trwającym tysiąc lat zniewoleniu, w końcu pokonaliśmy siły komputerowego wszechumysłu Omniusa, lecz nasza walka daleka jest jeszcze zakończenia. Dżihad Sereny Butler mógł się zakończyć, lecz nadal musimy prowadzić walkę z bardziej podstępnym wrogiem – ludzką słabością do technologii i pokusą powtórzenia błędów z przeszłości.
Manford Torondo, Jedyna ścieżka

Manford Torondo stracił już rachubę swoich misji. O niektórych wolałby zapomnieć, jak o tym koszmarnym dniu, kiedy eksplozja rozdarła jego ciało i pozbawiła go dolnej jego połowy. Jednak ta misja będzie prostsza i dogłębnie satysfakcjonująca – likwidacja pozostałości po największym wrogu ludzkości.
                Najeżone zastygłą w mroźnej pustce bronią statki wojenne trwały zawieszone poza układem słonecznym, gdzie zaledwie najsłabsze odbłyski odległych gwiazd migotały na ich kadłubach. W wyniku unicestwienia rozproszonych kopii wszechumysłu Omniusa, ta grupa ofensywna robotów nigdy nie dotarła do swojego miejsca przeznaczenia, a mieszkańcy pobliskiego układu gwiezdnego Ligi nigdy nie dowiedzieli się, że byli jej celem. Teraz zwiadowcy Manforda ponownie odnaleźli tę flotę.
                Groźne statki nieprzyjaciela, nietknięte, uzbrojone i w pełni sprawne, wisiały w martwej pustce, długo po zakończeniu Bitwy pod Korrinem. Choć zastygłe w bezruchu niczym okręty widma, były jednak obrazą dla ludzkości. Trzeba się było z nimi odpowiednio rozprawić.
                Gdy sześć małych statków stanowiących jego grupę zbliżyło się do mechanicznych gigantów, Manford poczuł pierwotny dreszcz lęku. Oddani członkowie jego ruchu butleriańskiego przysięgli zniszczyć wszelkie pozostałości po zakazanej obecnie, komputerowej technologii. Teraz, bez wahania, otoczyli flotę robotów niczym mewy obsiadające korpus wyrzuconego na brzeg wieloryba.
                Z komlinii rozległ się głos mistrza miecza Ellusa przebywającego na sąsiednim statku. W ramach tej operacji mistrz miecza prowadził grupę butleriańskich myśliwych w poszukiwaniu statków maszyn, od dziesięcioleci dryfujących niepostrzeżenie w przestrzeni kosmicznej. „To eskadra ofensywna złożona z dwudziestu pięciu statków, Manfordzie – dokładnie w miejscu, które przewidział mentat.”
                Wsparty na fotelu, który został zmodyfikowany specjalnie dla potrzeb jego beznogiego ciała, Manford skinął w zamyśleniu głową. Gilbertus Albans nieustannie zaskakiwał go swoimi mocami umysłowymi. „Raz jeszcze jego Szkoła mentatów udowadania wyższość ludzkich mózgów nad myślącymi maszynami.”
                „Ludzki umysł jest świętością”, powiedział Ellus.
                „Ludzki umysł jest świętością.” Były to słowa błogosławieństwa, które Bóg zesłał Manfordowi w wizji. Obecnie powiedzenie to stało się bardzo popularne wśród Butlerian. Manford rozłączył się i w dalszym ciągu obserwował postępy operacji ze swojego niewielkiego statku.
                Siedząca obok niego w kokpicie mistrz miecza Anari Idaho zaznaczyła pozycję bojowych statków robotów na ekranie i podzieliła się z Manfordem dokonaną przez siebie oceną. Ubrana była w czarno-szary mundur z emblematem ruchu w klapie, stylizowaną pieczęcią przedstawiającą krwistoczerwoną pięść zaciśniętą na symbolicznym kole przekładniowym maszyny.
                „Dysponujemy wystarczającą siłą ognia, aby zniszczyć te statki bez zbliżania się do nich,” powiedziała, „jeśli mądrze wykorzystamy materiały wybuchowe. Nie ma potrzeby ryzykowania wchodzenia na ich pokłady. Z pewnością stoją tam na straży meki i androidy bojowe.”
                Patrząc na swoją pomocnicę i przyjaciółkę Manford nie zmienił swojego kamiennego wyrazu twarzy, choć jej obecność zawsze zmiękczała mu serce. „Nie ma ryzyka – wszechumysł nie żyje. A ja chciałbym popatrzeć na te demoniczne maszyny zanim je unicestwimy.”
                Anari, która całym sercem zgadzała się z poglądami Manforda, a także czuła się z nim osobiście związana, przyjęła tę decyzję do wiadomości. „Jak sobie życzysz. Będę cię ubezpieczała.” Wyraz jej szerokiej, niewinnej twarzy przekonał Manforda, że w jej oczach wszystkie jego decyzje są słuszne, i żadna nie jest błędna – oddana mu bez reszty Anari będzie go chroniła z całą zaciekłością, na jaką będzie ją stać.
                Manford wydał rozkazy. „Podzielić moich zwolenników na grupy. Nie ma powodu do pośpiechu – wolę doskonałe wykonanie zamiast pochopnych działań. Mistrz miecza Ellus skoordynuje rozmieszczenie ładunków na statkach maszyn. Kiedy z nimi skończymy, nie pozostanie nawet złom.”
                Ze względu na fizyczne kalectwo, obserwowanie aktów zniszczenia było jedną z niewielu czynności sprawiających mu przyjemność. Myślące maszyny najechały jego rodzinną planetę Moroko, uwięziły jej mieszkańców i rozpętały piekło, mordując każdego napotkanego człowieka. Gdyby jego pra-pradziadkowie nie byli w tym czasie poza domem, załatwiając sprawy na Salusie Sekundusie, także wpadliby w łapy maszyn i zostaliby zabici. A Manford nigdy by się nie urodził.
                Choć wydarzenia dotyczące jego przodków miały miejsce całe pokolenia temu, nadal nienawidził maszyny, i przysiągł kontynuować swoją misję.
                Butlerianom towarzyszyło pięcioro wyszkolonych mistrzów miecza, Paladynów Ludzkości, którzy walczyli wręcz z myślącymi maszynami podczas Dżihadu Sereny Butler. W ciągu dziesięcioleci, jakie upłynęły od wielkiego zwycięstwa pod Korrinem, mistrzowie miecza zajęli się operacjami oczyszczającymi, śledząc i niszcząc wszelkie pozostałości po imperium robotów rozsiane po układach gwiezdnych. Dzięki ich wysiłkom, pozostałości takie było coraz trudniej znaleźć.
                Gdy statki Butlerian zbliżały się do jednostek robotów, Anari obserwowała obrazy przesuwające się na ekranie. Miękkim głosem, którego używała wyłącznie wtedy, kiedy byli sami, szepnęła, „Jak myślisz, Manford, ile jeszcze takich flot odnajdziemy?”
                Odpowiedź była jasna. „Wszystkie!”
                Gdy się je odpowiednio sfilmowało, a potem rozpowszechniało, te martwe floty bojowe maszyn stanowiły łatwe symboliczne zwycięstwa. Jednak ostatnio Manford zaczął się martwić rozkładem, korupcją i uleganiu łatwym pokusom, jakie obserwował w nowym Imperium Korrinów. Jak to możliwe, że ludzie tak szybko zapominali o zagrożeniu? Wkrótce być może będzie musiał ukierunkować zapał swoich zwolenników w inną stronę, i poprowadzić ich do innych, niezbędnych akcji oczyszczających w populacji ludzi…
                Mistrz miecza Ellus zajął się szczegółami administracyjnymi, dokonując przydziału poszczególnych celów dla zespołów. Pozostałe pięć statków rozproszyło się wśród martwych kolosów i każdy zacumował do jednego z nich. Wyznaczone zespoły wysadziły płyty poszycia i otworzyły drogę do abordażu.
                Zespół Manforda ubrany w kombinezony kosmiczne przygotował się do wejścia na największy statek maszyn. Manford uparł się, że musi zobaczyć wcielone zło na swoje własne oczy, niezależnie od wysiłku jaki pociągnie za sobą ta operacja. Nie mógłby zostać w swojej jednostce i zadowolić się oglądaniem akcji na ekranie; przywykł do tego, że Anari była jego nogami i mieczem. Solidna skórzana uprząż zawsze była pod ręką, jeśli Manford chciał wziąć udział w bitwie. Anari założyła ją na ramiona, wyregulowała siedzisko na karku, a następnie zaciągnęła paski pod ramionami, wokół klatki piersiowej i bioder.
                Anari była wysoką i bardzo sprawną kobietą. Poza niezachwianą lojalnością wobec Manforda darzyła go miłością – widział to za każdym razem, kiedy patrzył w jej oczy. Ale wszyscy jego zwolennicy go kochali; uczucie Anari było tylko odrobinę bardziej niewinne i czystsze, niż to co odczuwali inni.
                Jak wiele razy wcześniej, z łatwością uniosła jego beznogi tułów i umieściła go w siedzeniu umocowanym za jej karkiem. Manford nie czuł się tam jak dziecko na ramionach rodzica – czuł się tak, jakby Anari była przedłużeniem jego własnego ciała. Nogi stracił w eksplozji bomby skonstruowanej przez obłąkanego miłośnika technologii, w której zginęła także Rayna Butler, święta przywódczyni ruchu antymaszynowego. Manford otrzymał od niej błogosławieństwo tuż przed tym, kiedy Rayna zmarła z odniesionych ran.
                To, że w ogóle przeżył, lekarze Suk określili mianem cudu. I tym właśnie był: cudem. Jego przeznaczeniem było żyć dalej po tym strasznym dniu. Pomimo inwalidztwa Manford uchwycił przywództwo nad ruchem butleriańskim i energicznie go prowadził. Pół człowieka, przywódca za dwóch. Pozostały mu fragmenty miednicy, lecz poniżej bioder niewiele ocalało z eksplozji. Jednak, wciąż miał swój umysł i serce, i nie potrzebował niczego innego. Poza zwolennikami.
                Jego okaleczone ciało wsunęło się gładko w zagłębienie w uprzęży Anari i zalazł się wysoko na jej ramionach. Delikatnie balansując ciałem kierował nią, jakby rzeczywiście była przedłużeniem jego własnego organizmu – jego nogami. „Zabierz mnie do luku. Wejdziemy na pokład jako pierwsi.”
                Mimo wszystko był na łasce jej mięśni i jej decyzji. „Nie. Poślę przodem trzech innych.” Odmawiając Anari nie chciała poddawać w wątpliwość jego poleceń. „Dopiero jak oni zameldują o braku zagrożenia, wezmę Cię na statek. Moje zadanie polegające na konieczności zapewnienia Ci ochrony przeważa nad Twoją niecierpliwością. Pójdziemy, kiedy będę miała pewność, że jest bezpiecznie, i ani chwili wcześniej.”
                Manford zgrzytnął zębami. Był świadom jej dobrych intencji, lecz jej nadopiekuńczość była frustrująca. „Nikt nie będzie ponosił za mnie ryzyka.”
                Anari zerknęła w górę, przez ramię, na jego twarz. Na jej ustach błąkał się uśmiech. „Oczywiście, że będziemy ponosili za Ciebie ryzyko. Wszyscy oddalibyśmy za Ciebie życie.”
                Podczas gdy zespół Manforda przeszedł na unieruchomiony statek robotów, przeszukując metalowe korytarze i wyszukując najlepsze miejsca rozmieszczenia ładunków, on sam czekał na swojej jednostce, wiercąc się niecierpliwie w uprzęży. „Co znaleźli?”
                Ani drgnęła. „Zameldują, jeśli znajdą cokolwiek wartego zameldowania.”
                W końcu zespół odmeldował się. „Na pokładzie jest z tuzin meków bojowych, sir – wszystkie zimne i dezaktywowane. Temperatura strasznie niska, ale uruchomiliśmy systemy podtrzymywania życia, więc może pan wejść na pokład w miarę wygodnie.”
                „Nie obchodzi mnie wygoda.”
                „Ale musi pan jakoś oddychać. Poinformują nas, gdy wszystko będzie gotowe.”
                Choć robotom nie były potrzebne systemy podtrzymywania życia, wiele z ich statków było w nie wyposażonych, co umożliwiało przewożenie ludzkich niewolników w pomieszczeniach ładunkowych. W ostatnich latach dżihadu Omnius zmilitaryzował wszystkie swoje statki kosmiczne, jednocześnie budując ogromne, zautomatyzowane stocznie, zdolne do produkcji tysięcy nowych jednostek bojowych.
                A jednak ludzie wygrali, poświęcając wszystko jedynemu zwycięstwu, jakie miało znaczenie…
                Pół godziny później, atmosfera w jednostce myślących maszyn osiągnęła parametry umożliwiające Manfordowi funkcjonowanie bez konieczności zakładania skafandra. „Może Pan wchodzić na statek, sir. Znaleźliśmy kilka dobrych miejsc na ładunki wybuchowe. A także ludzkie szkielety, sir. W ładowni, co najmniej pięćdziesięciu jeńców.”
                Manford wyprostował się. „Jeńców?”
                „Od dawna martwi, sir.”
                „Idziemy.” Uspokojona meldunkami, Anari przeszła przez luk łączący jednostki. Siedząc wysoko na jej barkach Manford czuł się jak zwycięski władca. Na wielkim okręcie powietrze było nadal mocno rozrzedzone i zimne. Manfordem wstrząsnął dreszcz, chwycił Anari za ramiona, aby nie spaść.
                Spojrzała na niego czujnie. „Może trzeba było poczekać jeszcze z piętnaście minut? Powietrze byłoby cieplejsze.”
                „Nie chodzi o chłód, Anari – to ten powiew zła w powietrzu. Nie mogę zapomnieć o całej tej ludzkiej krwi, jaką przelały te potwory."
                W przyćmionym świetle surowego statku Anari zaniosła go do pomieszczenia ze śluzą, którą udało się Butlerianom otworzyć. Za nią ich oczom ukazały się szkielety dziesiątków ludzi, którzy zostali tu porzuceni na śmierć głodową lub umarli z braku powietrza, prawdopodobnie dlatego, że myślącym maszynom na nich nie zależało.
                Twarz mistrzyni miecza odzwierciedlała poruszenie i grozę. Pomimo całego swojego zdobytego w walce doświadczenia Anari Idaho czuła się niezmiennie zaszokowana aktami zimnego okrucieństwa, których dopuszczały się myślące maszyny. Manford podziwiał ją i kochał za jej niewinność. „Musieli wieźć jeńców,” powiedziała Anari.
                „Lub nowy materiał doświadczalny dla potwornego robota Erazma,” powiedział Manford. „Kiedy flota otrzymała nowy rozkaz ataku na ten system, przestali się przejmować ludźmi, których mieli na pokładzie.” Odmówił milczącą modlitwę i błogosławieństwo, mając nadzieję, że dzięki nim ich dusze szybciej znajdą drogę do nieba.
                Gdy Anari wyniosła go z wypełnionej ludzkimi szczątkami ładowni, minęli bryłę zdezaktywowanego Meka bojowego, stojącego w korytarzu niczym pomnik. Jego ramiona zakończone były ostrzami mieczy, sztyletów i bronią miotającą; jego tępo zakończona głowa i włókna optyczne przypominały karykaturę ludzkiej twarzy. Patrząc z nienawiścią na maszynę, Manford stłumił kolejny dreszcz. Nie możemy dopuścić, aby coś takiego wydarzyło się ponownie.
                Anari wyciągnęła długi, tępo zakończony miecz impulsowy. „Tak czy inaczej wysadzimy te statki, sir… ale pozwoli mi Pan?”
                Uśmiechnął się. „Nie wahaj się.”
                Jakby za popchnięciem zwolnionej nagle sprężyny mistrzyni miecza zaatakowała nieruchomego robota; jedne cios zniszczył włókna optyczne maszyny, kilka kolejnych odrąbało jej ramiona, następne zmiażdżyły korpus. Unieruchomiony dziesięciolecia temu mek nawet nie zaiskrzył. Z jego rozpadającego się korpusu nie wypłynęła nawet strużka płynu smarującego.
                Ciężko oddychając spojrzała w dół i powiedziała, "W szkole mistrzów miecza na Ginazie rozwaliłam setki takich. Szkoła nadal ma pozwolenie na posiadanie funkcjonujących meków bojowych, aby uczniowie mogli ćwiczyć ich niszczenie.”
                Sama ta myśl spowodowała, że Manford stracił dobry humor. "Według mnie Ginaz ma zbyt wiele funkcjonujących meków – nie podoba mi się to. Myślących maszyn nie wolno traktować jak zwierzątek domowych. Nie widzę sensu zachowywania jakichkolwiek skomplikowanych mechanizmów."
                Anari poczuła się dotknięta jego krytyką miłych dla niej wspomnień szkolnych. Cicho odpowiedziała, „W ten sposób nauczyliśmy się z nimi walczyć, sir.”
                „Ludzie powinni się szkolić w starciu z innymi ludźmi.”
                „To nie to samo.” Anari wyładowała frustrację na zmasakrowanym meku. Walnęła w niego raz jeszcze i ruszyła w kierunku mostka, Po drodze natknęli się na kolejne meki, które rozwalała po kolei z całą zaciętością tak bliską sercu Manforda.
                W pomieszczeniu sterowni statku spotkali pozostałych członków zespołu. Butlerianie zniszczyli kilka unieruchomionych robotów stanowiących załogę tego stanowiska. "Wszystkie silniki sprawne, sir." służbiście zameldował jeden z mężczyzn. "Możemy dodać środki wybuchowe do zbiorników paliwa albo możemy stąd wywołać przeciążenie reaktorów.”
                Manford pokiwał głową. „Eksplozja musi być na tyle silna, aby zniszczyć wszystkie jednostki znajdujące się w pobliżu. Te statki są nadal sprawne, ale nie chcę nawet złomu, jaki z nich pozostanie. To wszystko jest… skażone.”
                Zdawał sobie sprawę, że inni nie mieli takich skrupułów. Tam, gdzie nie sięgała jego władza, grupy skorumpowanych ludzi przeczesywały drogi gwiezdne w poszukiwaniu nieuszkodzonych statków, takich jak odkryta przez nich właśnie flota, aby demontować wyposażenie i remontować kadłuby. Pozbawieni zasad padlinożercy! Z działań takich słynna była flota kosmiczna VenHold. Ponad połowa ich statków to przerobione statki myślących maszyn. Manford już kilkukrotnie dyskutował na ten temat z dyrektorem holdingu, Josefem Venportem, lecz chciwy biznesmen nie chciał przyznać mu racji. Pewną pociechą dla Manforda była świadomość, że co najmniej tych dwadzieścia pięć statków bojowych wroga nie zostanie w żaden sposób wykorzystane ponownie.
                Butlerianie rozumieli, że technologia była wielką pokusą, lecz pełną utajonych zagrożeń. Od czasu obalenia Omniusa ludzkość stała się miękka i popadała w lenistwo. W mię wygody starano się czynić wyjątki od narzuconych reguł, coraz dalej przesuwając granice w obliczu spodziewanych korzyści. Pojawiało się coraz więcej wymówek: tamta maszyna jest być może zła, lecz ta –odrobinę zmodyfikowana technologia – jest do przyjęcia.
                Manford nie zgadzał się na kreślenie takich sztucznych granic. To była równia pochyła. Jeden drobiazg może prowadzić do kolejnego, a ten do następnego. Jak tak dalej pójdzie, pochyłość zamieni się w przepaść. Ludzkość nie może dopuścić do ponownego zniewolenia przez maszyny!
                Obrócił głowę zwracając się do trzech znajdujących się na mostku Butlerian. "Idźcie. Moja mistrzyni miecza i ja mamy tu jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Wyślijcie komunikat do Ellusa - odlatujemy za piętnaście minut."
                Anari dokładnie widziała, o czym myśli Manford; właściwie to była na to przygotowana. Gdy tylko pozostali załoganci wrócili na swój statek, mistrzyni miecza wyjęła mały, oprawiony obrazek z kieszonki znajdującej się w uprzęży. Jeden z wielu podobnych obrazków zamówionych przez Manforda. Ten ujął obrazek z czcią i spojrzał na życzliwe oblicze Rayny Butler. Już od siedemnastu lat szedł śladem tej świętej wizjonerki.
                Manford ucałował ikonę, podał ją Anari, która umieściła ją na panelu sterowniczym statu robotów. Wyszeptał, „Niech Rayna pobłogosławi naszą dzisiejszą pracę i da nam powodzenie w naszej, jakże ważnej misji. Ludzki umysł jest świętością.”
                „Ludzki umysł jest świętością.” W zimnym powietrzu z ust biegnącej szybkim truchtem Anari unosiły się obłoczki pary. Szybko dobiegła do macierzystego statku, załoga uszczelniła luk i połączenie między statkami zostało przerwane. Jednostka szybko oddalała się od nieruchomej grupy bojowej.
                W przeciągu kolejnej godziny wszystkie statki grupy uderzeniowej spotkały się ponad pogrążoną w mroku flotą. „Jeszcze minuta, sir," poinformował przez komlinię mistrz miecza Ellus. Manford skinął głową, wzrok miał utkwiony w ekranie, lecz nie wypowiedział ani słowa. Żadne słowa nie były tu potrzebne.
                Na jednym ze statków robotów wykwitły płomienie i wokół posypały się odłamki. Przeciążone reaktory lub bomby podłożone w zbiornikach paliwowych wysadzały kolejne. Powstające fale uderzeniowe zderzały się ze sobą, rozrzucając szczątki i zamieniając metal i rozprężające się gwałtownie gazy w chaotyczną zupę. Przez chwilę mrok kosmosu rozświetliło nowe słońce, przywodzące Manfordowi na myśl promienny uśmiech Rayny. Ale blask gasł szybko.
                W zapadłej ciszy Manford oznajmił swoim wiernym wyznawcom. „Zakończyliśmy tu nasze dzieło."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz