Rzeczą trywialną
jest stwierdzenie zgadzania się z określonymi przekonaniami. Zdecydowanie
większym wyzwaniem jest postępowanie zgodnie z nimi.
Manford Torondo, z przemówienia w sali posiedzeń
Landsraadu
Zwykle, gdy Manford pojawiał się przed tłumem lojalnych
zwolenników na Lampadasie, wiwaty uderzały w niego niczym podmuch
oczyszczającej powietrze burzy. Jednak dziś, gdy dwóch tragarzy niosło jego
palankin do sali posiedzeń Landsraadu na Salusie Sekundusie, przyjęcie mu
zgotowane było znacznie chłodniejsze.
Woźny
zaanonsował go donośnym głosem przeładowanym pretensjonalnym formalizmem, choć
na sali nie było nikogo, kto nie znałby przywódcy ruchu butleriańskiego. Aplauz
zgotowany mu przez szlachetnie urodzonych był wyrazem uprzedzającej
grzeczności, lecz daleko mu było do burzliwości, żeby nie wspomnieć o ekstazie.
Manford zadecydował, że puści to mimo uszu. Siedząc w palankinie, zamiast na
ramionach swojej mistrzyni miecza, wyprostował się dumnie. Jego własne barki
były szerokie, mięśnie ramion potężne, dzięki zastępczej roli, jaką pełniły
przy poruszaniu, w miejsce brakujących nóg, a także dzięki regularnym ćwiczeniom.
Gdy tragarze nieśli go ku mównicy, Anari Idaho kroczyła tuż przy nim, otaczając
go dyskretną opieką i ochroną.
Manford
rozejrzał się po ogromnej sali. Przyprawiające o zawrót głowy niekończące się
rzędy foteli rozchodziły się koncentrycznie niczym fale spowodowane wrzuceniem
kamienia do spokojnego stawu. Miejsca te zajmowali przedstawiciele
najważniejszych światów oraz upoważnieni przedstawiciele grup planet o
mniejszym znaczeniu, otoczeni niezliczonymi obserwatorami i funkcjonariuszami,
oraz rzeszą biurokratów. Cesarz Salvador Korrino siedział w swojej okazałej
loży. Uczestniczył w posiedzeniu, ale nie krył znudzenia. Jego brat, Roderick,
zajmował drugie krzesło w loży. W tej chwili pochylił się ku władcy, aby
powiedzieć mu coś na ucho. Obaj nie sprawiali wrażenia, aby obecność Manforda
na mównicy przyciągnęła ich uwagę.
Tragarze
zatrzymali się, kiedy palankin znalazł się w odpowiednim miejscu w polu
wzmacniającym. Znalazł się w promieniu jasnego światła padającego nań z góry.
Uniósł twarz, jakby wystawiał ją na promienie słońca, albo na promień łaski
spływającej na niego z niebios.
Rozległ
się głos Marszałka, sprowadzając go na ziemię. „Manfordzie Torondo,
przedstawicielu ruchu butleriańskiego, poprosiłeś o możliwość zwrócenia się do
Rady Landsraadu. Przedstaw swoją sprawę."
Manford
zwrócił uwagę na wiele pustych miejsc w sali. "Dlaczego tak wielu członków
jest nieobecnych? Czyżby nie powiadomiono wszystkich o moim przybyciu? Czyżby
nie wiedzieli, że mo„e słowa mają najwyższe znaczenie?”
Marszałek
nie krył zniecierpliwienia. "W posiedzeniach nigdy nie uczestniczą wszyscy
uprawnieni, przewodniczący Torondo. Jednak mamy kworum."
Manford
wziął głęboki wdech i wypuścił powietrze z głośnym westchnieniem. "Z
przykrością widzę, że nie ma kompletu słuchaczy. Czy mogę otrzymać listę tych,
którzy są na sali?" Tak naprawdę znacznie bardziej interesowało go to, kto
postanowił nie przybyć.
„Te
informacje znajdują się w publicznie dostępnych protokołach. Proszę rozpocząć
przedstawianie swojej sprawy.”
Manforda
oburzyła nieprzychylna oschłość Marszałka, lecz zaczerpnął sił z
najmroczniejszych zakątków swego serca i postanowił dać temu spokój. Na razie.”
Przemówił
tak, jakby zwracał się do równych sobie. „Dobrze więc. Przybyłem złożyć
sprawozdanie z godnych dzieł moich zwolenników i zwrócić się o deklarację
jedności. Butlerianie w dalszym ciągu odkrywają i niszczą placówki i statki
robotów. Choć jest to część zadania nam powierzonego, te statki stanowią
zaledwie symbol tego, co wyrządziły nam myślące maszyny, przypomnienie
przeszłości. Rzeczywiste zagrożenie jest bardziej podstępne… i świadomie
ściągacie je na siebie.”
Obrócił
się w palankinie, aby móc gestem ramienia objąć całą salę posiedzeń. Tragarze
pozostali nieruchomi, niczym posągi. Anari wpatrywała się uważnie w słuchaczy.
„Głównym
powodem mojego tu przybycia jest to, że konieczne jest przypomnienie. Moi ludzie rozsiani są po całym imperium i otrzymuję
od nich raporty, mówiące o tym, że wasze planety stają się miękkie, że
znajdujecie wymówki i usprawiedliwienia dla czynienia wyjątków, że pozwalacie
na to, aby stulecia ucisku odchodziły w niepamięć po upływie zaledwie kilku
dziesięcioleci.”
Od
strony ław przedstawicieli usłyszał pomruk głosów. Cesarz Salvador siedział
teraz wyprostowany w swojej loży i dokładnie mu się przysłuchiwał. Roderick
Korrino wydawał się być głęboko zamyślony.
Manford
ciągnął dalej, „Pozwalacie na to, aby maszyny ponownie pojawiały się w waszych
miastach i w waszych domach. Mówicie sobie, że są nieszkodliwe, że taka
odrobina technologii nie może nikomu wyrządzić krzywdy, albo że należy zezwolić
na użytkowanie przydatnych maszyn,
albo tego konkretnego urządzenia,
jako wyjątku. Czyżbyście wszystko zapomnieli?” Wzniósł głos do krzyku.
"Czy zapomnieliście? Ile małych kroczków trzeba zrobić, aby znaleźć się za
krawędzią przepaści? Zniewolenie ludzkości nie nastąpiło jednego dnia, lecz w
wyniku kolejnych złych decyzji, wraz z pokładaniem przez ludzi coraz większej
ufności w myślących maszynach."
Beznogi
mężczyzna zrobił głęboki wdech. „Pomimo tych błędów, pokonaliśmy myślące
maszyny i znów zyskaliśmy możliwość dumnego podążania ścieżką prawości. Jedyną ścieżką. Nie ważcie się zmarnować
tej szansy, więc wzywam was, byście szli za nami! Butlerianie odkryli ścieżkę
prawości. Podążając nią nie narazimy się na niebezpieczeństwo. Podążając nią
pozostaniemy ludźmi."
„Ludzki
umysł jest świętością,” wyszeptała Anari z uwielbieniem.
Wskazał
na jeden z foteli przeznaczonych dla zaproszonych gości. „Gilbertus Albans
przybył tu ze szkoły mentatów na mojej planecie. On i jego uczniowie dowiedli,
że nie potrzebujemy komputerów. Prawdą jest, że ludzki umysł jest świętością!”
Wyraźnie
zakłopotany tym bezpośrednim wskazaniem, poprawiając okulary na nosie dyrektor szkoły
mentatów wstał z ociąganiem i przemówił. "Tak, szacowni przedstawiciele.
Dzięki ostrożnym wysiłkom, poprzez ćwiczenia i doświadczenia umysłowe,
niektórzy kandydaci zyskują umiejętność porządkowania swoich umysłów w
odpowiedni sposób. Są w stanie wykonywać obliczenia i przedstawiać prognozy
drugiego i trzeciego rzędu. W pełni wyszkolony i wykwalifikowany mentat może
pełnić rolę komputera. Wielu z absolwentów mojej szkoły rozpoczęło już służbę
na dworach szlachetnie urodzonych."
Manford
zwrócił się ku loży cesarskiej. „Siostra Dorotea z Rossaka jest jedną z kilku
członkiń Zgromadzenia żeńskiego, doradzających dworowi cesarskiemu. Może
zaświadczyć prawdziwości tych słów.”
Ubrana
w czarną szatę kobieta zajmująca miejsce w pobliżu Cesarza Salvadora skłoniła
głowę, gdy zebrani zwrócili się w jej kierunku. Zaskoczony Salvador spojrzał na
Doroteę; najwyraźniej nie spodziewał się obecności zwolenniczki butlerian na
swoim własnym dworze. Ta kobieta doskonale wywiązywała się ze swoich
obowiązków, lecz ten właśnie szczegółu ukryła przed nim.
Chuda
Dorotea wstała, ponownie się skłoniła i oznajmiła, „Celem naszego Zgromadzenia
żeńskiego jest maksymalizacja potencjału drzemiącego w ludziach. Nasze ciała są
najwspanialszymi maszynami, jakie kiedykolwiek zostały stworzone. Dzięki
nabywaniu umiejętności fizycznych i psychicznych możemy nadać naszemu
człowieczeństwu wyższy poziom i polegać na nim. Maszyny są nam niepotrzebne.”
W
sali rozległ się nieprzyjemny głos. „Więc wy, barbarzyńscy, macie zamiar pozbyć
się wszystkiego? Cofnąć nas wszystkich do epoki kamiennej?”
Wszystkie
oczy zwróciły się ku galerii dla gości, a Manford skrzywił się z niesmakiem.
Dzieki swoim włosom koloru cynamonu i sumiastemu wąsowi, dyrektor Josef Venport
był rozpoznawalny na pierwszy rzut oka. Ambitny biznesmen był gotów wykorzystać
każdą formę technologii, jeśli jej użcie mogło przynieść zyski.
Venport
wciągnął głośno powietrze przez nos. „Chcielibyście, abyśmy odrzucili cały
postęp poczyniony w medycynie? W transporcie? Chcecie usunięcia wszystkich
kamieni milowych wyznaczających rozwój naszej cywilizacji? Popatrzcie na siebie
samych – przecież korzystacie z pola wzmacniającego, które przekazuje wasze
słowa! To co Pan mówi jest niespójne i pełne hipokryzji, Torondo - nie
wspominając już o Pańskiej ignorancji."
„Ależ
proszę Państwa, czy wszystko musimy doprowadzać do absurdu?" zawołał inny
mężczyzna z ław przeznaczonych dla delegatów. Torondo szybko go rozpoznał - był
to Ptolemeusz, przedstawiciel planety Zenith, niewielki człowieczek o profesorskich
zapędach. "Na moim świecie panuje nastawienie kolegialne. Wdrożyliśmy
wiele przedsięwzięć, w ramach których nauka służy dobru ludzkości. Technologia,
podobnie jak ludzie, może być dobra lub zła."
„Technologia
nie jest jak ludzie.” Głos Manforda był zimny jak głaz. "Znamy zło czające
się w nauce. Pamiętamy o odkryciach, które nigdy nie powinny były zostać
dokonane. Znamy ból i ogrom cierpienia, które technologia ściągnęła na nasz
gatunek. Popatrzcie na radioaktywne ruiny Ziemi i zniszczenia na Korrinie,
popatrzcie na tysiące lat zniewolenia pod rządami cymeków i Omniusa.” Zniżył
głos, przybierając bardziej ojcowskie tony, ale jednocześnie przesycając swoje
słowa groźbą. "Czy niczego się nie nauczyliście? Igracie z ogniem."
Dyrektor
Venport wykrzyknął sarkastycznie, „A Pan stara się nas przekonać, abyśmy
ponownie zapomnieli o ujarzmieniu ognia!” Po sali poniosły się stłumione
chichoty.
Anari
Idaho poczuła się osobiście obrażona, lecz Manford zapanował nad swoim gniewem.
Zignorował wybuch Venporta i ciągnął dalej, „Wielu z was złożyło puste
obietnice wyrzeczenia się technologii, ale gdy tylko spuściliśmy was z oka,
znów wygoda wzięła górę. Weźcie sobie do serca taką przestrogę: Moi Butlerianie
nie przestają was obserwować."
Z
wyrazem zniecierpliwienia w głosie Cesarz Salvador przemówił przez swój własny
wzmacniacz. „To stary spór, przewodniczący Torondo, i nie uda nam się go dziś
rozstrzygnąć. Landsraad ma ważne sprawy do załatwienia. O co konkretnie Panu
chodzi?"
„O
głosowanie,” odpowiedział. Gdyby był to jeden z organizowanych przez niego
wieców, do tej chwili ludzie wrzeszczeliby w ekstazie i szlochali. "Domagam
się głosowania. Każdy przedstawiciel musi określić się publicznie, i z
adnotacją w protokole, czy podejmuje się przestrzegać zasad, jakich nauczała
nas Rayna Butler. Czy będzie przestrzegać wytycznych ruchu butleriańskiego i na
zawsze odrzuci pokusę zaawansowanej technologii?"
Oczekiwał
aplauzu. Zamiast niego, z ław delegatów podniósł się szmer niezadowolenia.
Manford nie mógł pojąć, na co oni czekają. Czemu opierają się temu, co jest
prawe? Ale ci bogaci, utuczeni ludzie tak łatwo nie zrezygnują z rzeczy
czyniących ich życie łatwiejszym.
W
loży cesarskiej, zatroskany Roderick Korrino szeptał coś na ucho swojemu bratu,
który także wyglądał na podenerwowanego. Zebrawszy się w sobie, Salvador
ogłosił, "Jest to kwestia, która zasługuje na bardziej dogłębną dyskusję.
Każdy przedstawiciel planety lub grupy planet ma prawo się wypowiedzieć, i
każdy powinien powrócić na ojczysty świat i przekonać się, jakie w tym zakresie
są życzenia jego mieszkańców.”
Manford
powiedział, „Jednym słowem mogę wezwać dziesiątki tysięcy moich zwolenników,
wypełnić nimi ulice Zimii i rozkazać im, aby unicestwili każdy przejaw
technologii, aż do poziomu kieszonkowych zegarków. Radziłbym Ci Panie nie
przeciągać tej sprawy." Pomiędzy delegatami przebiegły pełne lęku szepty.
Jego groźba była dla nich obrazą, lecz doskonale zdawali sobie sprawę, że nie
jest gołosłowna. "Nie możemy pozwolić na kiełkowanie nowej ery myślących maszyn."
„A
ja nie dam się zastraszyć neandertalskiemu osiłkowi,” wykrzyczał Venport,
„nawet jeśli grozi wezwaniem motłochu prymitywnych głupców.”
„Proszę,
Panowie, to nonsens! To pozorny spór. Możemy to omówić- ” nalegał Ptolemeusz z
Zenitha, w dalszym ciągu starając się zachować negocjacyjny ton głosu.
Zakrzyczano go.
Roderick
Korrino wyśliznął się z loży cesarskiej. Salvador wydawał się ulegać panice.
„Żądam
głosowania," powtórzył Manford. "Każdy obecny tu przedstawiciel musi
oświadczyć, czy jego planeta stoi po stronie ludzkiej wolności, czy bierze
stronę ostatecznego zniewolenia.”
„W
kwestii formalnej,” powiedział jeden z delegatów, nie przedstawiając się.
„Manford Torondo jest jedynie zaproszonym gościem. Nie ma prawa stawiać żądań
na posiedzeniu Landsraadu. Nie ma prawa żądać głosowania.”
Pięcioro
delegatów planet kontrolowanych przez Butlerian wstało ze swoich miejsc i
głośno zaczęło domagać się formalnego głosowania (postępując co do joty zgodnie
z otrzymanymi poleceniami). Manford miał wielu sprzymierzeńców, i umiał
planować z wyprzedzeniem. "Mam wrażenie, że Pańśki wniosek formalny został
odrzucony. Jeśli będzie taka potrzeba, pozostanę tu cały dzień. Więc jak,
cesarzu Salvadorze? Zarządzi Pan głosowanie?"
Łysiejąca
głowa Imperium najwyraźniej nie czuła się komfortowo w sytuacji zagonienia w
kozi róg. Jego twarz pałała czerwienią. Rozglądał się na boki poszukując rady,
lecz Rodericka przy nim nie było. Siostra Dorotea coś mu szepnęła do ucha, lecz
pokręcił odmownie głową.
Przenikliwe
sygnały alarmowe przebiły się ponad zgiełk w Sali posiedzeń i spowodowały falę
paniki. Roderick Korrino znów pojawił się w cesarskiej loży, przekazał bratu
jakąś pilną wiadomość, a następnie chwycił za cesarski wzmacniacz. „Panie i
Panowie, właśnie otrzymaliśmy wiarygodne ostrzeżenie o podłożeniu bomby. Sala
posiedzeń Landsraadu może być zagrożona. Proszę o możliwie jak najsprawniejsze
ewakuowanie się.”
Poruszenie
i zgiełk głosów jeszcze się nasiliły. Delegaci zaczęli przepychać się ku
wyjściom. Na drogach ewakuacyjnych rozpętało się pandemonium. Anari rzuciła
szybkie komendy do tragarzy Manforda, a ci ruszyli biegiem przez salę, niosąc
beznogiego mężczyznę ku bezpiecznemu schronieniu.
Manford
wykrzyczał, „Ale musi się odbyć głosowanie!”
Mistrzyni
miecza podążała za nim truchtem, cały czas zachowując pełną czujność. „Jeśli
jest choćby cień możliwości, że wybuchnie tu bomba, muszę wydostać go
bezpiecznie z tego miejsca. Natychmiast.”
Manford
zacisnął pięści. Kto mógłby zagrozić Landsraadowi podczas jego przemówienia?
Wiele lat temu, wywołana przez zabójcę eksplozja zabiła Raynę Butler i odebrała
Manfordowi nogi. Wiedział, że ma wrogów, lecz to wszystko nie przypominało ich
taktyki.
„Zwołają
posiedzenie ponownie,” powiedziała Anari, gdy wybiegali przez drzwi. „Zwrócisz
się do nich kiedy indziej.”
„Będę
nalegał, aby tak się stało.” Manford był tak wściekły, że całe jego ciało
drżało. Był przekonany, że moment tego „zagrożenia bombowego” był aż nadto
dogodny dla jego oponentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz