Po trwającym tysiąc
lat zniewoleniu, w końcu pokonaliśmy siły komputerowego wszechumysłu Omniusa,
lecz nasza walka daleka jest jeszcze zakończenia. Dżihad Sereny Butler mógł się
zakończyć, lecz nadal musimy prowadzić walkę z bardziej podstępnym wrogiem –
ludzką słabością do technologii i pokusą powtórzenia błędów z przeszłości.
Manford Torondo,
Jedyna ścieżka
Manford Torondo stracił już rachubę swoich misji. O
niektórych wolałby zapomnieć, jak o tym koszmarnym dniu, kiedy eksplozja
rozdarła jego ciało i pozbawiła go dolnej jego połowy. Jednak ta misja będzie
prostsza i dogłębnie satysfakcjonująca – likwidacja pozostałości po największym
wrogu ludzkości.
Najeżone
zastygłą w mroźnej pustce bronią statki wojenne trwały zawieszone poza układem
słonecznym, gdzie zaledwie najsłabsze odbłyski odległych gwiazd migotały na ich
kadłubach. W wyniku unicestwienia rozproszonych kopii wszechumysłu Omniusa, ta
grupa ofensywna robotów nigdy nie dotarła do swojego miejsca przeznaczenia, a
mieszkańcy pobliskiego układu gwiezdnego Ligi nigdy nie dowiedzieli się, że
byli jej celem. Teraz zwiadowcy Manforda ponownie odnaleźli tę flotę.
Groźne
statki nieprzyjaciela, nietknięte, uzbrojone i w pełni sprawne, wisiały w
martwej pustce, długo po zakończeniu Bitwy pod Korrinem. Choć zastygłe w
bezruchu niczym okręty widma, były jednak obrazą dla ludzkości. Trzeba się było
z nimi odpowiednio rozprawić.
Gdy
sześć małych statków stanowiących jego grupę zbliżyło się do mechanicznych
gigantów, Manford poczuł pierwotny dreszcz lęku. Oddani członkowie jego ruchu
butleriańskiego przysięgli zniszczyć wszelkie pozostałości po zakazanej
obecnie, komputerowej technologii. Teraz, bez wahania, otoczyli flotę robotów
niczym mewy obsiadające korpus wyrzuconego na brzeg wieloryba.
Z komlinii
rozległ się głos mistrza miecza Ellusa przebywającego na sąsiednim statku. W
ramach tej operacji mistrz miecza prowadził grupę butleriańskich myśliwych w
poszukiwaniu statków maszyn, od dziesięcioleci dryfujących niepostrzeżenie w
przestrzeni kosmicznej. „To eskadra ofensywna złożona z dwudziestu pięciu
statków, Manfordzie – dokładnie w miejscu, które przewidział mentat.”
Wsparty
na fotelu, który został zmodyfikowany specjalnie dla potrzeb jego beznogiego
ciała, Manford skinął w zamyśleniu głową. Gilbertus Albans nieustannie
zaskakiwał go swoimi mocami umysłowymi. „Raz jeszcze jego Szkoła mentatów
udowadania wyższość ludzkich mózgów nad myślącymi maszynami.”
„Ludzki
umysł jest świętością”, powiedział Ellus.
„Ludzki
umysł jest świętością.” Były to słowa błogosławieństwa, które Bóg zesłał
Manfordowi w wizji. Obecnie powiedzenie to stało się bardzo popularne wśród
Butlerian. Manford rozłączył się i w dalszym ciągu obserwował postępy operacji
ze swojego niewielkiego statku.
Siedząca
obok niego w kokpicie mistrz miecza Anari Idaho zaznaczyła pozycję bojowych
statków robotów na ekranie i podzieliła się z Manfordem dokonaną przez siebie
oceną. Ubrana była w czarno-szary mundur z emblematem ruchu w klapie,
stylizowaną pieczęcią przedstawiającą krwistoczerwoną pięść zaciśniętą na
symbolicznym kole przekładniowym maszyny.
„Dysponujemy
wystarczającą siłą ognia, aby zniszczyć te statki bez zbliżania się do nich,”
powiedziała, „jeśli mądrze wykorzystamy materiały wybuchowe. Nie ma potrzeby
ryzykowania wchodzenia na ich pokłady. Z pewnością stoją tam na straży meki i
androidy bojowe.”
Patrząc
na swoją pomocnicę i przyjaciółkę Manford nie zmienił swojego kamiennego wyrazu
twarzy, choć jej obecność zawsze zmiękczała mu serce. „Nie ma ryzyka –
wszechumysł nie żyje. A ja chciałbym popatrzeć na te demoniczne maszyny zanim
je unicestwimy.”
Anari,
która całym sercem zgadzała się z poglądami Manforda, a także czuła się z nim
osobiście związana, przyjęła tę decyzję do wiadomości. „Jak sobie życzysz. Będę
cię ubezpieczała.” Wyraz jej szerokiej, niewinnej twarzy przekonał Manforda, że
w jej oczach wszystkie jego decyzje są słuszne, i żadna nie jest błędna –
oddana mu bez reszty Anari będzie go chroniła z całą zaciekłością, na jaką
będzie ją stać.
Manford
wydał rozkazy. „Podzielić moich zwolenników na grupy. Nie ma powodu do
pośpiechu – wolę doskonałe wykonanie zamiast pochopnych działań. Mistrz miecza
Ellus skoordynuje rozmieszczenie ładunków na statkach maszyn. Kiedy z nimi
skończymy, nie pozostanie nawet złom.”
Ze
względu na fizyczne kalectwo, obserwowanie aktów zniszczenia było jedną z
niewielu czynności sprawiających mu przyjemność. Myślące maszyny najechały jego
rodzinną planetę Moroko, uwięziły jej mieszkańców i rozpętały piekło, mordując
każdego napotkanego człowieka. Gdyby jego pra-pradziadkowie nie byli w tym
czasie poza domem, załatwiając sprawy na Salusie Sekundusie, także wpadliby w
łapy maszyn i zostaliby zabici. A Manford nigdy by się nie urodził.
Choć
wydarzenia dotyczące jego przodków miały miejsce całe pokolenia temu, nadal
nienawidził maszyny, i przysiągł kontynuować swoją misję.
Butlerianom
towarzyszyło pięcioro wyszkolonych mistrzów miecza, Paladynów Ludzkości, którzy
walczyli wręcz z myślącymi maszynami podczas Dżihadu Sereny Butler. W ciągu
dziesięcioleci, jakie upłynęły od wielkiego zwycięstwa pod Korrinem, mistrzowie
miecza zajęli się operacjami oczyszczającymi, śledząc i niszcząc wszelkie
pozostałości po imperium robotów rozsiane po układach gwiezdnych. Dzięki ich
wysiłkom, pozostałości takie było coraz trudniej znaleźć.
Gdy
statki Butlerian zbliżały się do jednostek robotów, Anari obserwowała obrazy
przesuwające się na ekranie. Miękkim głosem, którego używała wyłącznie wtedy,
kiedy byli sami, szepnęła, „Jak myślisz, Manford, ile jeszcze takich flot
odnajdziemy?”
Odpowiedź
była jasna. „Wszystkie!”
Gdy
się je odpowiednio sfilmowało, a potem rozpowszechniało, te martwe floty bojowe
maszyn stanowiły łatwe symboliczne zwycięstwa. Jednak ostatnio Manford zaczął
się martwić rozkładem, korupcją i uleganiu łatwym pokusom, jakie obserwował w
nowym Imperium Korrinów. Jak to możliwe, że ludzie tak szybko zapominali o
zagrożeniu? Wkrótce być może będzie musiał ukierunkować zapał swoich
zwolenników w inną stronę, i poprowadzić ich do innych, niezbędnych akcji oczyszczających
w populacji ludzi…
Mistrz
miecza Ellus zajął się szczegółami administracyjnymi, dokonując przydziału
poszczególnych celów dla zespołów. Pozostałe pięć statków rozproszyło się wśród
martwych kolosów i każdy zacumował do jednego z nich. Wyznaczone zespoły
wysadziły płyty poszycia i otworzyły drogę do abordażu.
Zespół
Manforda ubrany w kombinezony kosmiczne przygotował się do wejścia na
największy statek maszyn. Manford uparł się, że musi zobaczyć wcielone zło na
swoje własne oczy, niezależnie od wysiłku jaki pociągnie za sobą ta operacja.
Nie mógłby zostać w swojej jednostce i zadowolić się oglądaniem akcji na
ekranie; przywykł do tego, że Anari była jego nogami i mieczem. Solidna
skórzana uprząż zawsze była pod ręką, jeśli Manford chciał wziąć udział w
bitwie. Anari założyła ją na ramiona, wyregulowała siedzisko na karku, a
następnie zaciągnęła paski pod ramionami, wokół klatki piersiowej i bioder.
Anari
była wysoką i bardzo sprawną kobietą. Poza niezachwianą lojalnością wobec
Manforda darzyła go miłością – widział to za każdym razem, kiedy patrzył w jej
oczy. Ale wszyscy jego zwolennicy go
kochali; uczucie Anari było tylko odrobinę bardziej niewinne i czystsze, niż to
co odczuwali inni.
Jak
wiele razy wcześniej, z łatwością uniosła jego beznogi tułów i umieściła go w
siedzeniu umocowanym za jej karkiem. Manford nie czuł się tam jak dziecko na
ramionach rodzica – czuł się tak, jakby Anari była przedłużeniem jego własnego
ciała. Nogi stracił w eksplozji bomby skonstruowanej przez obłąkanego miłośnika
technologii, w której zginęła także Rayna Butler, święta przywódczyni ruchu
antymaszynowego. Manford otrzymał od niej błogosławieństwo tuż przed tym, kiedy
Rayna zmarła z odniesionych ran.
To,
że w ogóle przeżył, lekarze Suk określili mianem cudu. I tym właśnie był: cudem. Jego przeznaczeniem było żyć
dalej po tym strasznym dniu. Pomimo inwalidztwa Manford uchwycił przywództwo
nad ruchem butleriańskim i energicznie go prowadził. Pół człowieka, przywódca za dwóch. Pozostały mu fragmenty miednicy,
lecz poniżej bioder niewiele ocalało z eksplozji. Jednak, wciąż miał swój umysł
i serce, i nie potrzebował niczego innego. Poza zwolennikami.
Jego
okaleczone ciało wsunęło się gładko w zagłębienie w uprzęży Anari i zalazł się
wysoko na jej ramionach. Delikatnie balansując ciałem kierował nią, jakby
rzeczywiście była przedłużeniem jego własnego organizmu – jego nogami. „Zabierz
mnie do luku. Wejdziemy na pokład jako pierwsi.”
Mimo
wszystko był na łasce jej mięśni i jej decyzji. „Nie. Poślę przodem trzech
innych.” Odmawiając Anari nie chciała poddawać w wątpliwość jego poleceń.
„Dopiero jak oni zameldują o braku zagrożenia, wezmę Cię na statek. Moje
zadanie polegające na konieczności zapewnienia Ci ochrony przeważa nad Twoją
niecierpliwością. Pójdziemy, kiedy będę miała pewność, że jest bezpiecznie, i
ani chwili wcześniej.”
Manford
zgrzytnął zębami. Był świadom jej dobrych intencji, lecz jej nadopiekuńczość
była frustrująca. „Nikt nie będzie ponosił za mnie ryzyka.”
Anari
zerknęła w górę, przez ramię, na jego twarz. Na jej ustach błąkał się uśmiech.
„Oczywiście, że będziemy ponosili za Ciebie ryzyko. Wszyscy oddalibyśmy za
Ciebie życie.”
Podczas
gdy zespół Manforda przeszedł na unieruchomiony statek robotów, przeszukując
metalowe korytarze i wyszukując najlepsze miejsca rozmieszczenia ładunków, on
sam czekał na swojej jednostce, wiercąc się niecierpliwie w uprzęży. „Co
znaleźli?”
Ani
drgnęła. „Zameldują, jeśli znajdą cokolwiek wartego zameldowania.”
W
końcu zespół odmeldował się. „Na pokładzie jest z tuzin meków bojowych, sir –
wszystkie zimne i dezaktywowane. Temperatura strasznie niska, ale uruchomiliśmy
systemy podtrzymywania życia, więc może pan wejść na pokład w miarę wygodnie.”
„Nie
obchodzi mnie wygoda.”
„Ale
musi pan jakoś oddychać. Poinformują nas, gdy wszystko będzie gotowe.”
Choć
robotom nie były potrzebne systemy podtrzymywania życia, wiele z ich statków
było w nie wyposażonych, co umożliwiało przewożenie ludzkich niewolników w
pomieszczeniach ładunkowych. W ostatnich latach dżihadu Omnius zmilitaryzował
wszystkie swoje statki kosmiczne, jednocześnie budując ogromne, zautomatyzowane
stocznie, zdolne do produkcji tysięcy nowych jednostek bojowych.
A
jednak ludzie wygrali, poświęcając wszystko jedynemu zwycięstwu, jakie miało
znaczenie…
Pół godziny
później, atmosfera w jednostce myślących maszyn osiągnęła parametry
umożliwiające Manfordowi funkcjonowanie bez konieczności zakładania skafandra.
„Może Pan wchodzić na statek, sir. Znaleźliśmy kilka dobrych miejsc na ładunki
wybuchowe. A także ludzkie szkielety, sir. W ładowni, co najmniej
pięćdziesięciu jeńców.”
Manford
wyprostował się. „Jeńców?”
„Od
dawna martwi, sir.”
„Idziemy.”
Uspokojona meldunkami, Anari przeszła przez luk łączący jednostki. Siedząc
wysoko na jej barkach Manford czuł się jak zwycięski władca. Na wielkim okręcie
powietrze było nadal mocno rozrzedzone i zimne. Manfordem wstrząsnął dreszcz,
chwycił Anari za ramiona, aby nie spaść.
Spojrzała
na niego czujnie. „Może trzeba było poczekać jeszcze z piętnaście minut?
Powietrze byłoby cieplejsze.”
„Nie
chodzi o chłód, Anari – to ten powiew zła w powietrzu. Nie mogę zapomnieć o
całej tej ludzkiej krwi, jaką przelały te potwory."
W
przyćmionym świetle surowego statku Anari zaniosła go do pomieszczenia ze
śluzą, którą udało się Butlerianom otworzyć. Za nią ich oczom ukazały się
szkielety dziesiątków ludzi, którzy zostali tu porzuceni na śmierć głodową lub umarli
z braku powietrza, prawdopodobnie dlatego, że myślącym maszynom na nich nie
zależało.
Twarz
mistrzyni miecza odzwierciedlała poruszenie i grozę. Pomimo całego swojego
zdobytego w walce doświadczenia Anari Idaho czuła się niezmiennie zaszokowana
aktami zimnego okrucieństwa, których dopuszczały się myślące maszyny. Manford
podziwiał ją i kochał za jej niewinność. „Musieli wieźć jeńców,” powiedziała
Anari.
„Lub
nowy materiał doświadczalny dla potwornego robota Erazma,” powiedział Manford.
„Kiedy flota otrzymała nowy rozkaz ataku na ten system, przestali się
przejmować ludźmi, których mieli na pokładzie.” Odmówił milczącą modlitwę i
błogosławieństwo, mając nadzieję, że dzięki nim ich dusze szybciej znajdą drogę
do nieba.
Gdy
Anari wyniosła go z wypełnionej ludzkimi szczątkami ładowni, minęli bryłę
zdezaktywowanego Meka bojowego, stojącego w korytarzu niczym pomnik. Jego
ramiona zakończone były ostrzami mieczy, sztyletów i bronią miotającą; jego
tępo zakończona głowa i włókna optyczne przypominały karykaturę ludzkiej
twarzy. Patrząc z nienawiścią na maszynę, Manford stłumił kolejny dreszcz. Nie możemy dopuścić, aby coś takiego wydarzyło
się ponownie.
Anari
wyciągnęła długi, tępo zakończony miecz impulsowy. „Tak czy inaczej wysadzimy
te statki, sir… ale pozwoli mi Pan?”
Uśmiechnął
się. „Nie wahaj się.”
Jakby
za popchnięciem zwolnionej nagle sprężyny mistrzyni miecza zaatakowała nieruchomego
robota; jedne cios zniszczył włókna optyczne maszyny, kilka kolejnych odrąbało
jej ramiona, następne zmiażdżyły korpus. Unieruchomiony dziesięciolecia temu
mek nawet nie zaiskrzył. Z jego rozpadającego się korpusu nie wypłynęła nawet
strużka płynu smarującego.
Ciężko
oddychając spojrzała w dół i powiedziała, "W szkole mistrzów miecza na
Ginazie rozwaliłam setki takich. Szkoła nadal ma pozwolenie na posiadanie
funkcjonujących meków bojowych, aby uczniowie mogli ćwiczyć ich niszczenie.”
Sama
ta myśl spowodowała, że Manford stracił dobry humor. "Według mnie Ginaz ma
zbyt wiele funkcjonujących meków – nie podoba mi się to. Myślących maszyn nie
wolno traktować jak zwierzątek domowych. Nie widzę sensu zachowywania
jakichkolwiek skomplikowanych mechanizmów."
Anari
poczuła się dotknięta jego krytyką miłych dla niej wspomnień szkolnych. Cicho
odpowiedziała, „W ten sposób nauczyliśmy się z nimi walczyć, sir.”
„Ludzie
powinni się szkolić w starciu z innymi ludźmi.”
„To
nie to samo.” Anari wyładowała frustrację na zmasakrowanym meku. Walnęła w
niego raz jeszcze i ruszyła w kierunku mostka, Po drodze natknęli się na
kolejne meki, które rozwalała po kolei z całą zaciętością tak bliską sercu
Manforda.
W
pomieszczeniu sterowni statku spotkali pozostałych członków zespołu.
Butlerianie zniszczyli kilka unieruchomionych robotów stanowiących załogę tego
stanowiska. "Wszystkie silniki sprawne, sir." służbiście zameldował
jeden z mężczyzn. "Możemy dodać środki wybuchowe do zbiorników paliwa albo
możemy stąd wywołać przeciążenie reaktorów.”
Manford
pokiwał głową. „Eksplozja musi być na tyle silna, aby zniszczyć wszystkie
jednostki znajdujące się w pobliżu. Te statki są nadal sprawne, ale nie chcę
nawet złomu, jaki z nich pozostanie. To wszystko jest… skażone.”
Zdawał
sobie sprawę, że inni nie mieli takich skrupułów. Tam, gdzie nie sięgała jego
władza, grupy skorumpowanych ludzi przeczesywały drogi gwiezdne w poszukiwaniu
nieuszkodzonych statków, takich jak odkryta przez nich właśnie flota, aby
demontować wyposażenie i remontować kadłuby. Pozbawieni zasad padlinożercy! Z
działań takich słynna była flota kosmiczna VenHold. Ponad połowa ich statków to
przerobione statki myślących maszyn. Manford już kilkukrotnie dyskutował na ten
temat z dyrektorem holdingu, Josefem Venportem, lecz chciwy biznesmen nie
chciał przyznać mu racji. Pewną pociechą dla Manforda była świadomość, że co
najmniej tych dwadzieścia pięć statków bojowych wroga nie zostanie w żaden
sposób wykorzystane ponownie.
Butlerianie
rozumieli, że technologia była wielką pokusą, lecz pełną utajonych zagrożeń. Od
czasu obalenia Omniusa ludzkość stała się miękka i popadała w lenistwo. W mię
wygody starano się czynić wyjątki od narzuconych reguł, coraz dalej przesuwając
granice w obliczu spodziewanych korzyści. Pojawiało się coraz więcej wymówek: tamta maszyna jest być może zła, lecz ta –odrobinę zmodyfikowana technologia –
jest do przyjęcia.
Manford
nie zgadzał się na kreślenie takich sztucznych granic. To była równia pochyła.
Jeden drobiazg może prowadzić do kolejnego, a ten do następnego. Jak tak dalej
pójdzie, pochyłość zamieni się w przepaść. Ludzkość nie może dopuścić do
ponownego zniewolenia przez maszyny!
Obrócił
głowę zwracając się do trzech znajdujących się na mostku Butlerian.
"Idźcie. Moja mistrzyni miecza i ja mamy tu jeszcze jedną rzecz do
zrobienia. Wyślijcie komunikat do Ellusa - odlatujemy za piętnaście
minut."
Anari
dokładnie widziała, o czym myśli Manford; właściwie to była na to przygotowana.
Gdy tylko pozostali załoganci wrócili na swój statek, mistrzyni miecza wyjęła
mały, oprawiony obrazek z kieszonki znajdującej się w uprzęży. Jeden z wielu
podobnych obrazków zamówionych przez Manforda. Ten ujął obrazek z czcią i
spojrzał na życzliwe oblicze Rayny Butler. Już od siedemnastu lat szedł śladem
tej świętej wizjonerki.
Manford
ucałował ikonę, podał ją Anari, która umieściła ją na panelu sterowniczym statu
robotów. Wyszeptał, „Niech Rayna pobłogosławi naszą dzisiejszą pracę i da nam
powodzenie w naszej, jakże ważnej misji. Ludzki umysł jest świętością.”
„Ludzki
umysł jest świętością.” W zimnym powietrzu z ust biegnącej szybkim truchtem
Anari unosiły się obłoczki pary. Szybko dobiegła do macierzystego statku,
załoga uszczelniła luk i połączenie między statkami zostało przerwane.
Jednostka szybko oddalała się od nieruchomej grupy bojowej.
W
przeciągu kolejnej godziny wszystkie statki grupy uderzeniowej spotkały się
ponad pogrążoną w mroku flotą. „Jeszcze minuta, sir," poinformował przez
komlinię mistrz miecza Ellus. Manford skinął głową, wzrok miał utkwiony w
ekranie, lecz nie wypowiedział ani słowa. Żadne słowa nie były tu potrzebne.
Na
jednym ze statków robotów wykwitły płomienie i wokół posypały się odłamki.
Przeciążone reaktory lub bomby podłożone w zbiornikach paliwowych wysadzały
kolejne. Powstające fale uderzeniowe zderzały się ze sobą, rozrzucając szczątki
i zamieniając metal i rozprężające się gwałtownie gazy w chaotyczną zupę. Przez
chwilę mrok kosmosu rozświetliło nowe słońce, przywodzące Manfordowi na myśl
promienny uśmiech Rayny. Ale blask gasł szybko.
W
zapadłej ciszy Manford oznajmił swoim wiernym wyznawcom. „Zakończyliśmy tu
nasze dzieło."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz