Życie jest
skomplikowane, niezależnie od okoliczności w których przychodzi nam żyć.
Haditha Korrino, list do męża, księcia Rodericka
Ciągnięta przez cztery złote lwy królewska kareta wiosła
uroczysty pochód przez ulice stołecznego miasta Salusy, Zimii. Było to miasto
pomników ufundowanych na cześć licznych bohaterów długiego dżihadu. Gdzie tylko
spojrzał, Cesarz Salvador Korrino widział podobizny Sereny Butler, jej dziecka
– męczennika – Maniona, oraz Wielkiego Patriarchy Iblisa Ginjo. Ich twarze
patrzyły na niego z powiewających flag, plakatów pokrywających całe elewacje
budynków, posągów i udekorowanych okien wystawowych. Celem pochodu była złota
kopuła Parlamentu, sama będąca pamiątką epickich, historycznych wydarzeń.
Pod
brzemiennym chmurami niebem kareta toczyła się mijając dostojnie gigantyczną
formę Cymera – ukruszony zębem czasu i dotknięty rdzą pomnik dorównujący
wysokością najwyższym budynkom. Tę przerażającą maszynę poruszał kiedyś ludzki
mózg. Obecnie, pamiątka po ataku wrogów w czasie pierwszej Bitwy o Zimię była
pozbawiona życia. Był to jedynie relikt, którego zadaniem było przypominać o
dawno minionych, mrocznych dniach. Po ponad stuleciu Dżihadu Sereny Butler siły
myślących maszyn zostały ostatecznie pokonane w Bitwie pod Korrinem. Po tym
wydarzeniu ludzie nie byli już niewolnikami.
Zimia
dwukrotnie w czasie dżihadu była celem ataku. Dwa razy dotknęły ją poważne
zniszczenia i dwukrotnie ja odbudowywano – jako wyraz niezłomności ludzkiego
ducha. Z rzezi i zgliszcz Bitwy pod Korrinem rodzina Butlerów wyniosła swoje
nowe imię – Korrino – oraz władzę nad nowym Imperium. Pierwszym cesarzem był
dziad Salvadora, Faykan, po którym na tron wstąpił jego syn, Jules. Okres
rządów dwóch pierwszych cesarzy wyniósł siedemdziesiąt jeden lat, po czym
przyszła kolej na Salvadora.
Jadący
monarszą karetą Cesarz czuł irytację na myśl, że plan uzgodniony na dzisiejszy
poranek został tak niespodziewanie zakłócony, lecz nie mógł nie zareagować na wieść
o ponurym odkryciu. Z pewnym pośpiechem wyjechał z pałacu otoczony świtą
strażników, doradców oraz dyskretną służbą ochrony (niespokojny lud zawsze
potrafił znaleźć sobie jakiś powód do niezadowolenia). Lekarz ze szkoły Suk
jechał w następnej karecie – na wypadek, gdyby coś poszło niezgodnie z planem.
Salvador martwił się o wiele spraw. Rój obaw otaczał jego osobę jak źle
skrojona szata.
Cesarz
nie czuł ochoty, aby oglądać ponure widowisko, ku któremu zmierzała cała
kolumna, lecz był to jego obowiązek. Zaprzężony w lwy pojazd parł ku centrum
miasta mijając inne karety, pojazdy ziemne i ciężarówki, których ruch został
zatrzymany, aby zrobić miejsce cesarskiej kawalkadzie.
Bogato
zdobiona kareta zatrzymała się wreszcie na dużym placu centralnym. Ku jej
drzwiom podbiegli odziani w liberie słudzy. Już gdy korzystał z ich pomocy przy
wysiadaniu czuł w powietrzu smród palonego ciała.
Podszedł
do niego wysoki mężczyzna w szkarłatnej tunice i złotych spodniach –
oficjalnych barwach rodu Korrino. Roderick był przyrodnim bratem Cesarza, mieli
tego samego ojca, lecz urodzili się z różnych matek. Bracia mieli także
przyrodnią siostrę, Annę, urodzoną przez jeszcze inną kobietę. (Cesarz Jules
nie tracił czasu, choć nie znalazł go dość, aby dać dziecko własnej żonie.)
„Tutaj,”
powiedział cichym głosem Roderick. Jego głowa otoczona była gęstą czupryną
blond – w przeciwieństwie do Salvadora, który – będąc zaledwie dwa lata
starszym i mając czterdzieści siedem lat – zachował tylko kępkę wątłych
brązowych włosów na szczycie czaszki. Obaj mężczyźni nosili aktywne tarcze
osobiste, stanowiące właściwie nieodłączny element ich garderoby, otaczając ich
postacie ledwie widocznym drganiem pola ochronnego. Ich stosowanie było tak
powszechne, że nikt już właściwie nie zwracał na nie uwagi.
Roderick
wskazał palcem w kierunku posągu Iblisa Ginjo, charyzmatycznego lecz
skomplikowanego przywódcy Dżihadu, który zainspirował miliardy ludzi do walki z
ciemiężącymi ludzkość maszynami. Salwador poczuł wstrząs dostrzegając spalone,
okaleczone ludzkie ciało zwisające z posągu. Do zwęglonego poza granice
rozpoznawalności ciała przyczepiona była tabliczka identyfikująca ofiarę jako
„Toure Bomoko – Zdrajcę Boga i Wiary.”
Salwador
doskonale znał to nazwisko. Dwadzieścia lat temu, w czasach rządów jego ojca,
Ekumeniczna Komisja Tłumaczy (EKT) spowodowała gigantyczne poruszenie
publikując nową świętą księgę, mającą stać się wspólnym mianownikiem wszystkich
religii - Biblię Protestancko-Katolicką.
Toure Bomoko był przewodniczącym delegatów zasiadających w EKT. Komisja
spędziła siedem lat w izolacji na zniszczonej przez nuklearny kataklizm Starej
Ziemi. Owocem jej pracy była kompromisowa kompilacja podstawowych założeń
religijnych, zaprezentowana tryumfalnie jako arcydzieło. Połatany w jedną
całość święty tekst miał, wedle założeń, zlikwidować wszelkie rozbieżności
między religiami. Jednak w rzeczywistości doprowadził do skutków dokładnie
odwrotnych.
Zamiast
stać się ukoronowaniem unifikacji i kamieniem węgielnym szerokiego
porozumienia, książka i pycha, której owocem była, wywołała gwałtowny sprzeciw
w całym Imperium. Bomoko i podlegli mu delegaci musieli ukrywać się przed
rozwścieczonym tłumem; wielu z nich zlinczowano, podczas gdy inni gorliwie
wypierali się zakończonej właśnie pracy, aby ocalić skórę. Niektórzy popełnili
samobójstwo - często w podejrzanych okolicznościach - podczas gdy inni, pośród
których był także Bomoko, ukrywali się.
Później,
z łaski cesarza Julesa uzyskawszy schronienie i azyl w pałacu cesarskim,
Przewodniczący Bomoko przyznał publicznie, że jego komisja popełniła błąd
starając się stworzyć nowe symbole religijne, których celem było „wprowadzenia
wątpliwości do przyjętych wierzeń” oraz „wzbudzenie dyskusji na temat Boga.” Po
skandalu pałacowym, którego głównymi aktorami byli Przewodniczący i żona
cesarza, Bomoko ponownie zmuszony został do ucieczki i urywania się. Nigdy nie
udało się wpaść na jego ślad.
Teraz,
Roderick stojąc u boku brata i przypatrując się zwęglonym, pozbawionym oznak
tożsamości zwłokom zapytał: „Sądzisz, że tym razem naprawdę udało im się go
dopaść?”
Patrzący
bez emocji na zmasakrowane ciało Salvador przewrócił oczami. „Wątpię. To jest
siódmy domniemany Bomoko, którego zabili. Ale i tak dopilnuj wykonania badań
genetycznych. Musimy mieć pewność.”
„Zajmę
się tym.”
Salvador
wiedział, że nie musi się martwić. Roderick zawsze był tym chłodniejszym i
spokojniejszym z braci. Cesarz wydał powolne westchnienie. „Gdybym wiedział,
gdzie jest Bomoko, sam bym im go oddał. Tylko po to, aby ucieszyć gawiedź.”
Usta
Rodericka ułożyły się w grymas złości. Poważnie popatrzył na brata. „Zakładam,
że najpierw omówiłbyś tę kwestię ze mną.”
W
minionych latach protesty nasilały się i słabły niczym fale przypływu. Jednak
od ponad dziesięciu lat, od czasu kiedy Salvador zasiadł na tronie, nie
wybuchły żadne poważne zamieszki. Wkrótce miał zamiar ogłosić zmienioną (i
cokolwiek złagodzoną) wersję Biblii PK, a to
będzie musiało wzburzyć niektórych. Nowe wydanie będzie nosiło imię Salvadora,
co z początku zdawało się być dobrym pomysłem. Działając za pośrednictwem
teologów Salvador starał się uładzić niektóre problematyczne fragmenty tekstu,
lecz ekstremiści oczekiwali spalenia na stosie całej tej księgi, a nie jej
modyfikacji. Nie można było nie doceniać roli gorliwców religijnych.
Roderick
wydał krótkie rozkazy dwóm oficerom z gwardii pałacowej. „Usuńcie ciało i
posprzątajcie tu.”
Gdy
spalone ciało było opuszczane na poziom placu, płaty czerwonego mięsa zsunęły
się z barków i tułowia, co funkcjonariusze powitali okrzykami niesmaku. Jeden z
mężczyzn przyniósł Salvadorowi tabliczkę, która wisiała na nieszczęśniku, i
podając ją wytężał wzrok starając się odczytać drobne litery napisu
znajdującego się na odwrocie. Autorzy linczu czuli się w obowiązku wyjaśnić, że
ciało ich ofiary zostało okaleczone w dokładnie taki sam sposób, w jaki myślące
maszyny potraktowały Serenę Butler - miało to stanowić ich uzasadnienie
dokonanej potworności.
Wracając
do królewskiej karety z bratem przy boku, Cesarz wymamrotał, „Po tysiącu lat
zniewolenia przez maszyny, i po ponad stuleciu krwawego dżihadu, można by się
spodziewać, że ludziom powinno się to znudzić."
Roderick
przytaknął ze zrozumieniem. „Wydają się być uzależnieni od konfliktów i szału.
Nastroje panujące wśród ludzi są nadal gorące.”
„Ludzkość
jest tak cholernie niecierpliwa.” Cesarz wsiadł do karety. „Czy oni naprawdę
spodziewali się, że po upadku Omniusa wszystkie problemy rozwiążą się same? W
osiemdziesiąt lat po Bitwie pod Korrinem całe to zamieszanie powinno się w
końcu uspokoić! Chciałbym , abyś mógł to wszystko po prostu naprawić,
Rodericku."
Brat
obdarzył go słabym uśmiechem. "Zrobię co w mojej mocy."
„Wiem.”
Salvador zatrzasnął drzwiczki karety, a woźnica pogonił lwy do możliwie jak
najszybszego biegu, za którym mogłaby nadążyć reszta orszaku.
***
Tego wieczoru, w posiadłości wiejskiej Roderick
dostarczył bratu wyniki badań genetycznych. Salvador i Cesarzowa Tabrina byli
akurat w środku głośnej sprzeczki. Tym razem jej powodem była chęć Cesarzowej
odgrywania jakiejś pomniejszej roli w rządzie, zamiast obowiązków czysto
reprezentacyjnych.
Salvador
uparcie sprzeciwiał się jej prośbie. „To niezgodne z tradycją, a Imperium
potrzebuje nade wszystko stabilności i niezmienności." Królewska para
toczyła swoją kłótnię w sali myśliwskiej, otoczona zamrożonymi trofeami ryb i
dzikich zwierząt rozmieszczonymi na ścianach.
Na
szczęcie, słysząc podniesione głosy już z daleka, do sali wmaszerował książę
Roderick. Nie zwracając uwagi na toczący się spór oznajmił, "Bracie,
przyniosłem wyniki. Sądziłem, że będziesz chciał się z nimi zapoznać
osobiście."
Udając
rozdrażnienie tym, że im przerwano, lecz jednocześnie przesyłając bratu skryty,
pełen wdzięczności uśmiech, Salvador porwał papier z rąk Rodericka. Gdy wrząca
gniewem Tabrina przysiadła przed kominkiem z kieliszkiem wina - zbyt dbając o
etykietę, aby kontynuować kłótnię przy gościu – Salvador przeczytał
jednostronicowy raport. Usatysfakcjonowany, zmiął go w kulę i wrzucił do ognia.
„Tak jak myślałem – nie prawdziwy Bomoko. Gawiedź rozprawi się z każdym, kto
zaledwie wzbudzi jej podejrzenia."
„Mogliby
rozprawić się z Tobą,” wymamrotała Cesarzowa półgębkiem. Była uderzająco piękną
kobietą o ciemnych oczach kształtem przypominających migdały, wysokich kościach
policzkowych, i małym ciele odzianym w długą, podkreślającą sylwetkę suknię.
Jej kasztanowate włosy upięte były w wymyślną koafiurę.
Salvador
poczuł pokusę, by się jej odgryźć mówiąc, że z przyjemnością by się na to
zgodził, byle tylko się od niej uwolnić, ale nie był w nastroju na złośliwe
żarty. Odwrócił się do niej plecami i powoli wyszedł z Sali. „Chodź, Rodericku.
Jest nowa, popularna gra karciana, którą chciałbym Ci pokazać. Nauczyłem się w
nią grać od mojej najnowszej konkubiny."
Słysząc
wzmiankę o konkubinie, Tabrina wydała rozdrażnione prychnięcie, które Salvador
postanowił puścić mimo uszu.
Roderick
ukłonił się formalnie. „Jeśli tak rozkażesz."
Salvador
uniósł brwi. „A muszę rozkazywać?”
„Nie.”
Obaj wyszli kierując się do gabinetu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz