Podczas Dżihadu na
straży Rossaka stały moce psychiczne Czarodziejek. Była to potężna, wcielona
broń zdolna do unicestwienia umysłu Cymera, lecz kosztem samounicestwienia. Ale
te dni minęły! Do dziś przeżyło mniej niż sto czarodziejek czystej krwi, a te
żyjące nie dorównują mocą swoim poprzedniczkom.
wstęp do Tajemnic
Rossaka, podręcznika zgromadzenia żeńskiego
Gdy wiele akolitek i sióstr ćwiczyło w mieście na klifie,
a młode opiekunki udzielały pierwszych lekcji w pomieszczeniach żłobka, Valya
zeszła w dół, do gęstej dżungli, aby wykonać swoje codzienne obowiązki. Ważne
obowiązki.
Skrzypiący,
drewniany wagonik opuścił się poniżej zwartych koron drzew i zanurzył w
wilgotnym, okrytym wiecznym półcieniem świecie. Wychodząc z drewnianej klatki
na wilgotny grunt Valya wdychała powietrze przesycone silnym zapachem gleby,
roślin i zwierząt. Dalej poszła ścieżką prowadzącą pomiędzy gęstym,
srebrno-purpurowym listowiem. Gigantyczne paprocie zwijały i rozwijały się
wokół niej, niczym prężące mięśnie ramiona. Wysoko ponad nią cienkie kolumny przefiltrowanego
przez liście światła słonecznego zmieniały się bezustannie, gdy wiatr poruszał
wysokimi gałęziami. Liście szumiały. Coś zachrobotało w poszyciu; drapieżna
winorośl strzeliła pędem niczym biczem ogłuszając włochatego gryzonia, a potem
owinęła się wokół jego nieruchomego ciałka. Kolejne przypomnienie, że tu – na
dole – nie można było nigdy tracić czujności.
Dotarła
do wykonanych z czarnego metalu drzwi osadzonych w pniu ogromnego drzewa. Jak
codziennie od wielu miesięcy, Valya kluczem kodowym otworzyła drzwi, za którymi
ukazało się przejście, którego mrok rozjaśniały świecące żółtawym światłem
lumisfery. Zeszła kręconymi schodami poniżej system korzeniowy drzewa. W tym
miejscu przejście otwierało się na zespół pomieszczeń wykutych w skale
macierzystej. W największym z nich stara czarodziejka Karee Marques
przeprowadzała eksperymenty farmaceutyczne, do których wykorzystywała
elektroskopy, słoje proszków, cylindry płynów, wirówki.
Loch
przypominał Valii tajemnicze laboratorium parającego się alchemią pustelnika,
pełne bulgoczących w zlewkach płynów i systemów destylujących esencje z
tajemniczych stworzeń, grzybów, roślin i korzeni pochodzących z dżungli.
Siostra Karee była osobą w sposób widomy wiekową. Wiekiem dorównywała niemal
Wielebnej Matce Raquelli, lecz nie miała równie precyzyjnej kontroli nad
procesami biochemicznymi zachodzącymi we własnym organizmie, co powodowało, że
lata ciążyły na jej kruchym, starczym szkielecie niby ciężki, futrzany płaszcz.
Jednak zielone oczy Karee były uderzająco piękne i zdawały się być jedyną
częścią jej ciała, która nie poddała się upływowi lat. Miała białe włosy i
wysokie kości policzkowe.
Stara kobieta powitała nowoprzybyłą Valyę nie
odrywając się od swoich chemicznych badań. W jej głosie pobrzmiewała
ekscytacja. „Wpadłam dziś rano na pewien pomysł – myślę, że to przełom. Możemy
zastosować destylat ze śluzu wydzielanego przez ślimaki ziemne. Ma potężne
właściwości paraliżujące, lecz gdyby nam się udało złagodzić to działanie, to
związek ten może stanowić dokładnie to, czego trzeba, aby doprowadzić siostrę na
krawędź śmierci, zatrzymując funkcjonowanie wszystkich jej narządów, a
jednocześnie pozwalając jej zachować jasność umysłu i skupienie aż do ostatniej
chwili.”
Valya
widziała tłuste, segmentowane ślimaki żerujące wśród gnijących resztek runa
leśnego – jeszcze jeden gatunek niebezpiecznych zwierząt rossakańskiej fauny.
„Interesująca możliwość. Być może to właśnie te właściwości, jaki8ch
poszukujemy.” Jednak Valya nie odczuwała oderwanej od realizmu pewności siebie.
Czyż w ciągu minionych dziesięcioleci nie
wypróbowałyśmy wszystkiego? Nie miała ochoty umrzeć w kolejnej
beznadziejnej próbie osiągnięcia celu.
W
naczyniach rozstawionych w laboratorium oczekiwały na badania zebrane liście i
grzyby, porosty zdrapane ze skał, jady pobrane od wielkich pajęczaków, rozgniecione
larwy żyjących w dżungli ciem. „Jak myślisz, kiedy będziemy mogły poddać próbie
kolejną ochotniczkę?” zapytała Valya. Siostra Tiana umarła – nader nieprzyjemną
śmiercią – zaledwie przed tygodniem.
Stara
Czarodziejka uniosła brwi źle zinterpretowawszy jej pytanie. „Chciałabyś się
zgłosić? Czyżbyś wreszcie uwierzyła, że jesteś gotowa, siostro Valyo? Zgadzam
się – według mnie jesteś lepiej przygotowana niż większość wcześniejszych
ochotniczek. Jeśli ktokolwiek ma jakąś szansę…”
„Nie,
nie to miałam na myśli,” powiedziała Valya szybko. „Chciałam tylko zwrócić
uwagę, że musimy postępować z najwyższą ostrożnością, gdyż w przeciwnym wypadku
nasze siostry stracą nadzieję w obliczu tej ilości zgonów… porażek odniesionych
przez cały ten czas.”
„Każda
prawdziwa siostra będzie zawsze wierzyła, że jest nadzieja na realizację
potencjału tkwiącego w człowieku,” powiedziała Karee odstawiając zlewkę z
płytki grzejnej.
Od
pięciu lat Valya uczyła się na Rossaku, postrzegając szkołę zgromadzenia
żeńskiego jako drogę wyrwania się z pułapki, w jakiej ugrzęzła jej skazana na
wygnanie rodzina. W toku nauki przyciągnęła uwagę Wielebnej Matki. Valya zawsze
poszukiwała dróg do awansu wśród sióstr, a teraz, kiedy Wielebna Matka
dopuściła ją do wewnętrznego kręgu ujawniając zadziwiający i przerażający
sekret komputerów opracowujących dane genetyczne, sądziła, że na drodze jej
kariery otwiera się wiele nowych, interesujących drzwi.
Jak
bardzo chciałaby móc powiedzieć o tym Griffinowi!
W
sekrecie, Valya starała się trzymać rękę na pulsie i wypatrywać także innych
możliwości otwierających się w Imperium. W zwykłych okolicznościach jej okryte
niesławą nazwisko powodowałoby, że większość drzwi zatrzaskiwałaby się jej
przed nosem, lecz być może, za pośrednictwem zgromadzenia żeńskiego, będzie
postrzegana w innym świetle. W międzyczasie, skupiając się na studiach na
Rossaku, kontynuowała intensywny trening ciała i umysłu.
Wielebna
Matka miała nadzieję, że Valya pozostanie na macierzystej planecie zgromadzenia
i poświęci mu się bez reszty, lecz młoda kobieta wcale nie miała zamiaru
pozwolić się tu uwięzić. W ten sposób nie mogłaby pomóc rodowi Harkonnenów.
Jedną z rozważanych przez nią opcji było zostanie misjonarką, taką jak siostra
Arlett, która ją tu sprowadziła. Być może Valya mogłaby znaleźć dla siebie
miejsce w którymś ze szlacheckich domów, a być może nawet w pałacu cesarskim na
Salusie Sekundusie – tak jak siostra Dorotea – poprzednia asystentka siostry
Karee.
Pozostając
w laboratoriach Valya widziała szereg ochotniczek, które z zaciśniętymi
szczękami i pełnymi determinacji oczyma kładły się na łóżku zabiegowym. Każda z
nich pielęgnowała w sercu przeklętą pychę, że może to właśnie jej uda się
dokonać niemożliwego i stać się Wielebną Matką, taką jak Raquella, choć
wszystkie jej poprzedniczki zawiodły. Większość z tych nieszczęśniczek zmarła w
męczarniach, a te, którym udało się przeżyć, zapadły w śpiączkę, straciły
pamięć lub doznały innych jeszcze postaci uszkodzenia mózgu. Nie, Valya nie
miała najmniejszego zamiaru dobrowolnie narazić się na coś takiego.
„I
tak mamy więcej kandydatek, niż potrzeba,” powiedziała Karee Marques, „lecz
musimy poczekać. Nie dopuszczę do kolejnej próby, zanim nie upewnię się, że
potencjalny nowy środek zapewnia dostatecznie wysoką szansę na powodzenie.”
Na
szczęście, czarodziejki z Rossaka prowadziły zachowały szczegółowe zapiski z
badań farmaceutycznych przeprowadzanych przez Aureliusza Venporta. W odległych
czasach przed wybuchem dżihadu Venport zbił fortunę na sprzedaży unikalnych
leków i substancji chemicznych pochodzących z egzotycznej flory i fauny
Rossaka. Ponieważ jedyną oczywistą drogą, na której siostra mogła przekroczyć
własne ograniczenia i stać się Wielebną Matką wymagała bezpośredniej
psychicznej konfrontacji z ostatecznymi granicami śmiertelności, Karee Marques
pracowicie realizowała testy najbardziej śmiertelnych substancji, spośród
ujętych w tej farmakopei.
Valya
przyjęła niczego nie wyrażający wyraz twarzy. A ja nie mam zamiaru stać się jedną z ochotniczek.
Zbliżyła
się do Karee pochylonej nad sprzętem laboratoryjnym. „Zrobię wszystko, co w
mojej mocy, aby pomóc. Przecież wiesz,” powiedziała, choć nie było to szczere
wyznanie.
„Gdzieś
tu leży rozwiązanie tajemnicy,” powiedziała Karee. „Musimy tylko kontynuować
badania.”
***
Po upływie tych wszystkich lat Wielebna Matka Raquella
nie czuła się już niezręcznie podejmując zwierzchniczkę szkoły medycznej Suk.
Choć dr Ori Zhoma została w niesławie wydalona ze zgromadzenia żeńskiego, w
okresie minionych czterdziestu lat ta surowa kobieta z całą pewnością dowiodła
swojej wartości, najpierw kończąc szkolenie Suk z wyróżnieniem, a potem pnąc
się w hierarchii lekarzy Suk.
Choć
była sprawną lekarką, prawdziwym talentem Zhoma wykazywała się w dziedzinie
administracji, podejmując trudne decyzje w oparciu o pozbawione sentymentów
oceny. Po dziwnym samobójstwie swojego poprzednika, dr Zhoma przejęła stery
uczelni medycznej w stolicy imperium, a obecnie nadzorowała rozbudowę głównego,
niezależnego kampusu uczelni na Parmentierze, stanowiącego także główną jej
siedzibę.
Raquella
osobiście wyszła na spotkanie administratorki Suk, gdy tylko jej prom wylądował
na spolimeryzowanej platformie podtrzymywanej przez gęstą dżunglę. Jako młoda
kobieta, Zhoma przez dwa lata odbierała nauki na Rossaku. Już wtedy Wielebna
Matka dostrzegła w niej wielki talent i nie mniejszą ambicję. W owym czasie
Zhoma interesowała się przede wszystkim możliwościami farmakologicznego
potęgowania szybkości, wytrzymałości i przenikliwości pod wpływem różnorodnych
leków z Rossaka. Lecz – co wyszło na jaw znacznie później – Zhoma nie
przeoczyła także możliwości zysków i zaczęła zaopatrywać czarny rynek w rzadkie
ekstrakty i leki o wyjątkowej sile działania, żądając astronomicznych cen… aż
do chwili, kiedy została na tym przyłapana.
Postawiona
przed obliczem Wielebnej Matki Zhoma starała się wyjaśnić swoje odbiegające od
programu nauki działania twierdząc, że przynosiły one korzyść Zgromadzeniu.
Lecz głosy w umyśle Raquelli pozostały w tej kwestii sceptyczne. Zhoma
utrzymywała, że całość zysków przekazywała do skarbca szkoły (co było zgodne z
prawdą), lecz nie mogło to stanowić usprawiedliwienia dla ewidentnego złamania
obowiązujących zasad. Nie można było tolerować nielegalnych działań
realizowanych w imieniu Zgromadzenia i bez wiedzy Wielebnej Matki.
Tak
więc, zwierzchniczka szkoły i zgromadzenia nie miała innego wyjścia, jak tylko
wydalić Zhomę. Uczyniła jej jednak tę grzeczność, że powodów relegacji nie
podano do publicznej wiadomości. Widząc jak wielki potencjał miała ta kobieta,
Raquella pozwoliła jej zachować dobrą reputację, dzięki czemu kariera Zhomy nie
została złamana. Złożyła prośbę o przyjęcie do szkoły Suk, w której uzyskała
doskonałe wyniki, co umożliwiło jej stanie się potężną i wpływową osobistością.
Jednakże, pomimo upływu długich lat, Zhoma pragnęła uznania i przebaczenia
Wielebnej Matki, którą tak dotkliwie zawiodła.
Luk
osobowy promu otworzył się i wyszła z niego szorstka, krępa kobieta w wieku
sześćdziesięciu kilku lat. Jako reprezentantka szkoły Suk, Ori Zhoma była osobą
pozbawioną humoru i całkowicie skupioną na interesach; o własne ciało dbała z
dokładnie takich samych powodów, z jakich przedsiębiorca dba o cenną maszynę we
własnym zakładzie. Nigdy nie była próżna i nie widziała najmniejszego sensu w
próbach czynienia się osobą atrakcyjną; Raquella wiedziała, że Zhoma nie umiała
zjednywać sobie przyjaciół, i podejrzewała, że nie tlą się w niej żadne
romantyczne uczucia. Gdyby nie jej własna nieostrożność, Zhoma byłaby wielce
utalentowaną siostrą, co zawdzięczałaby głównie doskonałej kontroli nad
własnymi emocjami.
Zhoma
regularnie odwiedzała Rossaka, aby leczyć (choć może bardziej odpowiednim
byłoby stwierdzenie, że „studiować”) te ochotniczki, które przeżyły nieudane
próby transformacji w wielebne matki. Raquella nie wyrażała zgody, aby siostry,
które doznały uszkodzenia mózgu lub były pogrążone w śpiączce zostały odesłane
na Parmentiera, gdzie lekarze Suk mogliby badać i analizować je jak obiekty
badań naukowych, lecz idąc na pewne ustępstwa pozwalała, aby Zhoma przyjeżdżała
osobiście na Rossaka. Lekarka pobierała próbki i przeprowadzała badania
laboratoryjne, lecz jak do tej pory nie była w stanie uleczyć żadnej z
nieudanych kandydatek na Wielebną Matkę.
Raquella
ciepło powitała nadchodzącą kobietę, „Witamy ponownie na Rossaku, dr Zhoma.
Stan sióstr pozostaje bez zmian, ale doceniamy troskę, jaką je Pani otacza.”
Schodząc
po rampie, lekarka zawahała się, jak gdyby wszystkie z góry starannie ułożone
słowa uleciały nagle z jej pamięci. W końcu odpowiedziała, „Lekarze Suk i Zgromadzenie
żeńskie mają wiele wspólnego.” Zhoma wyciągnęła rękę i z szorstkim formalizmem
uścisnęła dłoń Wielebnej Matki. „I wy i my pracujemy dla dobra ludzkości.”
„Porozumienie
ma sens. Pozostaję zawsze otwarta na propozycje tego, w jaki sposób Zgromadzenie
żeńskie i lekarze mogą osiągać wspólne cele,” powiedziała Raquella. „Moje
związki z Mohandasem Suk sięgają czasów sprzed powołania do istnienia obu
naszych szkół."
Raquella
poprowadziła gościa prowadzącą ku górze ścieżką do skalnego miasta. W
wydzielonej sekcji grot pełniącej rolę szpitala zakonnego, Wielebna Matka
wprowadziła dr Zhomę na prywatny oddział. Pozostawały na nim cztery młode
kobiety w stanie wegetatywnym, oraz pięć kolejnych, z poważnymi zaburzeniami
neurologicznymi, żyjących w różnym stanie świadomości. Dwie z nich mówiły
językami, których nikt nie rozumiał, nawet Raquella mieszcząca w swoim umyśle
niezliczone pokolenia innych pamięci. Dwie dręczyły okropne koszmary. Kolejna,
siostra Lila, trwała przeważnie w kamiennej, pozbawionej uczuć ciszy, choć
każdego dnia, na nie więcej niż dziesięć minut stawała się w pełni świadoma. W
tym czasie starała się z ekscytacją wyjaśnić, co widziała i czego doświadczyła
podczas próby. Jednak, zanim jej wspomnienia mogły się skrystalizować, znów
zapadała w trwający pozostałą część doby stan nieobecności.
Dr
Zhoma przyklękła przy czterech pogrążonych w śpiączce pacjentkach, badając ich
źrenice, puls i odcień skóry. Była kompetentna, skuteczna, lecz nie miała
umiejętności współpracy z chorym; stan wegetatywny pacjentek umożliwiał jej
pracę bez konieczności rozpraszania się. Zhoma pobrała próbki krwi i
kontynuowała pracę, jakby realizując ułożoną w głowie, szczegółową listę zadań.
Tę
sekcję jaskiń wykorzystywano w przeszłości jako miejsce opieki nad dziećmi
czarodziejek z Rossaka urodzonymi z wrodzonymi wadami. W przeszłości urodziny
takie były dość częste, ponieważ mutageny i zanieczyszczenia biologiczne
pochodzące z dżungli wywierały znaczący wpływ na rozwijające się płody.
Raquella uczuła ukłucie żalu na myśl o młodziutkim, zdeformowanym Jimmaku Tero,
dziecku czarodziejki Ticii Cenvy. Dawno temu, kiedy Raquella dotknięta została
chorobą, Jimmak zabrał ją do dżungli, opiekował się nią, i cudem uratował jej
życie. Teraz, od dawna już nie żył – większość ludzi, których Raquella znała w
tamtych czasach niż nie żyło, podobnie jak tak wiele sióstr-ochotniczek, które
starały się przejść tą samą, tajemniczą ścieżką, którą udało jej się pokonać.
Tak
wielu zmarłych… i tak wątła nadzieja na osiągnięcie celu.
Patrząc
na dotknięte chorobą kobiety Wielebna Matka wyraziła na głos dręczącą ją myśl:
„Czy to możliwe, że jestem jedynie anomalią? A co, jeśli nie jest możliwym, aby
ktokolwiek powtórzył moją transformację? Taki bolesny proces, tak wiele śmierci
i nieszczęścia.” Westchnęła. „Czy to wszystko warte jest ryzyka? Może powinnam
położyć temu kres.”
Chłodny
wyraz twarzy Zhomy stwardniał ujawniając nieudawaną determinację.
"Sięganie do granic drzemiących w nas możliwości zawsze związane jest z
ryzykiem, Wielebna Matko. Teraz, gdy nasza rasa wolna jest od opresji ze strony
maszyn, musimy się doskonalić, poszerzać zdolności naszych umysłów i ciał w
każdym możliwym kierunku. W to wierzą lekarze Suk. W to wierzy Zgromadzenie, a
także mentaci na Lampadasie i mistrzowie miecza. A także - jeśli wszystko
dobrze rozumiem - w to wierzą zmutowani
Nawigatorzy, wykorzystywani we flocie kosmicznej VenHold.
Nie możemy się teraz wycofać. Nie możemy dopuścić, aby opuściła nas
determinacja. To nasze wspólne przeznaczenie.”
Słowa
te rozgrzały serce Raquelli. Uśmiechnęła się do krępej kobiety. "Och, Ori,
może mimo wszystko należało pozwolić Ci pozostać w Zgromadzeniu.”
Nawigatorzy, wykorzystywani we flocie
kosmicznej VenHold. Nie możemy się teraz wycofać. Nie możemy dopuścić, aby
opuściła nas determinacja. To nasze wspólne przeznaczenie.”
Słowa
te rozgrzały serce Raquelli. Uśmiechnęła się do krępej kobiety. "Och, Ori,
może mimo wszystko należało pozwolić Ci pozostać w Zgromadzeniu.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz