Weronika

piątek, 20 lipca 2012

Portret szpiega - rozdział 4


Rozdział 4
Covent Garden, Londyn

Policyjne rogatki ustawione w pobliżu Leicester Square zatrzymały cały ruch kołowy po Charing Cross Road w gigantycznym korku. Gabriel i Chiara przedarli się przez chmurę dymu z rur wydechowych i poszli wzdłuży ulicy Cranbourn. Wzdłuż całej ulicy ciągnęły się puby i kawiarnie zapewniające wikt i napitek stadom turystów, którzy włóczyli się bez wyraźnego celu po dzielnicy Soho o każdej porze i niezależnie od pory roku. Tego dnia Gabriel nie zwracał na nich uwagi. Jego wzrok utkwiony był w ekranie telefonu komórkowego. Żniwo śmierci w Paryżu i Kopenhadze rosło.
- Jak źle? – zapytała Chiara.
- Dwadzieścia osiem na Polach Elizejskich i trzydzieści siedem w Ogrodach Tivoli.
- Mają jakieś przypuszczenia, kto jest sprawcą? – zapytała Chiara.
- Jest jeszcze zbyt wcześnie – odpowiedział Gabriel, - lecz Francuzi uważają, że to mogła być Al-Kaida Islamskiego Maghrebu.
- Byliby w stanie zorganizować dwa skoordynowane ataki?
- Mają komórki rozsiane po całej Europie i Ameryce Północnej, ale analitycy z Bulwaru Króla Saula zawsze sceptycznie wyrażali się o ich zdolnościach przeprowadzenia akcji na skalę dorównującą Bin Ladenowi.
Bulwar Króla Saula był adresem izraelskiej zagranicznej służby wywiadowczej. Instytucja ta miała długą i celową mylącą nazwę, która miała bardzo niewiele wspólnego z tym, czym się rzeczywiście zajmowała. Jej pracownicy nazywali ją po prostu „Biurem”. Nawet agenci w stanie spoczynku, tacy jak Gabriel i Chiara nigdy nie wymawiali prawdziwej nazwy tej organizacji.
- Nie wygląda mi to na Bin Ladena – powiedziała Chiara – Już bardziej na —
- Bagdad, - dokończył Gabriel – Ilość ofiar jest wysoka, jak na atak przeprowadzony na otwartej przestrzeni. To wskazuje, że konstruktor ładunków wiedział, co robi. Jeśli mamy szczęście, zostawił tam swój podpis.
- My? – zapytała Chiara.
Gabriel bez słowa schował telefon do kieszeni marynarki. W tym czasie dotarli do zatłoczonego samochodami ronda u końca ulicy Cranbourn. Były tam dwie włoskie restauracje — Spaghetti House i Bella Italia. Spojrzał na Chiarę i poprosił, aby wybrała jedną z nich.
- Nie zamierzam rozpoczynać długiego weekendu w Londynie w Bella Italia, - powiedziała, krzywiąc się – Obiecałeś mi prawdziwy lunch.
- Według mnie, w Londynie można trafić gorzej, niż do Bella Italia.
- Chyba, że urodziło się w Wenecji.
Gabriel uśmiechnął się. – Mamy zarezerwowany stolik w uroczym miejscu o nazwie Orso przy Wellington Street. Bardzo włoskie miejsce. Pomyślałem, że moglibyśmy się po drodze przejść do Covent Garden.
- Czujesz się na siłach?
- Musimy coś jeść – powiedział, - a spacer dobrze na zrobi.
Pośpieszyli, przecinając rondo, do Garrick Street, gdzie dwóch policjantów z Metropolitan Police w oliwkowo-zielonych płaszczach przepytywało wyglądającego na Araba mężczyznę prowadzącego białą furgonetkę. Obawa przechodniów była niemal wyczuwalna. Na niektórych twarzach Gabriel dojrzał prawdziwy strach; na innych, ponure postanowienie by zachowywać się jak co dzień. Chiara mocno uchwyciła jego dłoń. Mijali rząd sklepowych wystaw. Od dawna nie mogła się doczekać tego weekendu, a teraz powzięła mocne postanowienie, że nie pozwoli, aby wiadomości z Paryża i Kopenhagi go zniszczyły.
- Byłeś dziś odrobinę brutalny wobec Juliana, - powiedziała. – Dwieście tysięcy to dwukrotnie więcej, niż twoja zwykła stawka.
- To Tycjan, Chiaro. Julian i tak dobrze na tym wyjdzie.
- Mogłeś przynajmniej przyjąć zaproszenie na uroczysty lunch z tej okazji.
- Nie miałem ochoty na lunch z Julianem. Chcę zjeść lunch z Tobą.
- On ma pewien pomysł, o którym chciał porozmawiać.
- Jaki pomysł?
- Partnerstwo, - odpowiedziała Chiara. – Chce, abyśmy zostali wspólnikami jego galerii.
Gabriel zwolnił marsz, a potem stanął. – Pozwól, że spróbuję postawić sprawę możliwie jak najjaśniej, - powiedział . – W najmniejszym stopniu nie interesuje mnie zostanie wspólnikiem w miewającej kłopoty finansowe firmie Isherwood Fine Arts.
- Czemu nie?
- Z jednego powodu – odpowiedział, znów idąc, - nie mamy pojęcia o prowadzeniu interesów.
- W przeszłości zrealizowałeś kilka kwitnących przedsięwzięć.
- To łatwe, mając wsparcie ze strony służb wywiadu.
- Nie doceniasz samego siebie, Gabrielu. Jak skomplikowane może być prowadzenie galerii?
- Zdumiewająco. I, czego Julian jest wystarczającym przykładem, łatwo jest popaść w tarapaty. Nawet najlepsza galeria może pójść na dno, jeśli popełni jeden błąd. - Gabriel zerknął na nią z ukosa i zapytał – Kiedy miałaś okazję uknuć z Julianem ten mały spisek?
- W Twoich ustach brzmi to, jakbym spiskowała przeciw Tobie za Twoimi plecami.
- Bo tak było.
Z uśmiechem, Chiara uznała celność riposty. – To było podczas naszego pobytu w Waszyngtonie, gdy prezentowaliśmy Rembrandta. Julian odciągnął mnie na bok i powiedział, że zaczyna rozważać możliwość przejścia na emeryturę. Chciał, aby jego galeria przeszłą w ręce kogoś, komu może zaufać.
- Julian nigdy nie przejdzie na emeryturę.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- A gdzie byłem ja, kiedy wykluwało się to porozumienie?
- Myślę, że wtedy wyślizgnąłeś się na zewnątrz, aby porozmawiać na uboczu z brytyjskim reporterem śledczym.
- Dlaczego zatrzymałaś to dla sienie aż do teraz?
- Ponieważ Julian mnie o to prosił.
Przedłużając milczenie Gabriel jasno dał Chiarze do zrozumienia, że – w jego opinii – naruszyła jedną z fundamentalnych zasad ich małżeństwa. Sekrety, nawet te niezaprzeczalnie trywialne, były zakazane.
- Przepraszam, Gabrielu. Powinnam była coś powiedzieć, lecz Julian nalegał. Wiedział, że w pierwszym odruchu odmówisz.
- Mógłby w mgnieniu oka sprzedać galerię Oliverowi Dimbleby i spędzić resztę swoich dni emeryta na którejś z karaibskich wysp.
- A pomyślałeś, co by to mogło oznaczać dla nas? Czyżbyś naprawdę chciał czyścić obrazy dla Olivera Dimbleby? Albo Gilesa Pittaway’a? Czy może uważasz, że udałoby Ci się zapałać jakąś fuchę jako zewnętrzny usługodawca dla Tate albo National Gallery?
- Zdaje się, że dość dokładnie omówiliście to z Julianem.
- Owszem.
- Więc, być może to Ty powinnaś zostać wspólniczką Juliana.
- Tylko, jeśli będziesz dla mnie czyścił obrazy.
Gabriel zorientował się, że Chiara mówi poważnie. – Prowadzenie galerii nie ogranicza się do uczestnictwa w szykownych aukcjach i odbywania długiego biesiadowania w modnych restauracjach przy Jermyn Street. I w żadnym razie, nie jest to coś, co można by uznać za hobby.
- Dzięki, że w Twoich oczach jestem najwyraźniej dyletantką.
- Nie o to mi chodziło, i doskonale o tym wiesz.
- Nie tylko Ty odszedłeś z Biura, Gabrielu. Ja także. Lecz, w przeciwieństwie do Ciebie, nie mam Starych Mistrzów, którzy zajęliby mój czas.
- Więc chcesz zająć się handlem dziełami sztuki? Będziesz spędzała całe dnie na przekopywanie się przez sterty miernych obrazków, poszukując kolejnego zaginionego Tycjana. A jest też taka możliwość, że nigdy żadnego nie znajdziesz.
- To wcale nie brzmi tak strasznie. - Chiara rozejrzała się po ulicy. – I oznacza, że moglibyśmy tu mieszkać.
- Myślałem, że podoba Ci się w Kornwalii.
- Uwielbiam ją, - odpowiedziała. – Tylko nie w zimie.
Gabriel zamilkł. Już od pewnego czasu zmagał się z sobą, aby odbyć tego rodzaju rozmowę. – Myślałem, że zdecydujemy się na dziecko” - powiedział.
- Ja także – powiedziała Chiara. – Lecz zaczynam sądzić, że to może się okazać niemożliwe. Nic, za co się biorę nie działa jak należy.
W jej głosie słyszalna była nuta rezygnacji, której nigdy wcześniej u niej nie zauważył. – Więc, będziemy dalej próbować - powiedział.
- Po prostu nie chcę, abyś poczuł się zawiedziony. To przez to poronienie. Teraz będzie mi znacznie trudniej zajść w ciążę. Ale, kto wie? Może zmiana otoczenia okaże się zbawienna. Tylko pomyśl o tym przez chwilę – powiedziała ściskając jego dłoń. – Tylko o to proszę, kochanie. Mogłoby nam się tu podobać.
Na szerokim, przypominającym włoskie pizza, placu Covent Garden Market, uliczny komediant ustawiał parę niczego nie podejrzewających niemieckich turystów w pozie sugerującej niejednoznacznie podtekst seksualny. Chiara oparła się o słup, by obejrzeć przedstawienie, podczas gdy Gabriel stał nadąsany, a jego oczy przesuwały się po tłumie zgromadzonym na placu i na balkonie baru Punch and Judy. Nie był zły na Chiarę, lecz na siebie samego. Przez całe lata ich związek obracał się wokół Gabriela i jego pracy. Nawet mu do głowy nie przyszło, że Chiara mogłaby mieć własne aspiracje zawodowe. Gdyby byli normalną parą, mógłby rozważać taką możliwość. Lecz oni nie byli normalną parą. Oboje byli byłymi agentami jednej z najbardziej na świecie poważanych służb wywiadowczych. A ich przeszłość była o wiele zbyt krwawa, aby mogli prowadzić teraz życie tak bardzo publiczne.
Kiedy skierowali się ku rozłożystej szklanej arkadzie hali, napięcie, jakie pozostawiła pomiędzy nimi niedawna sprzeczka szybko się ulotniło. Nawet Gabriel, który nienawidził chodzenia po sklepach w jakiejkolwiek formie, poczuł przyjemność oglądając barwne sklepy i stragany, mając Chiarę u swojego boku. Odurzony zapachem jej włosów, wyobraził sobie nadchodzące popołudnie – cichy lunch, a potem spokojny spacer do hotelu. Tam, w chłodzie cieni ich pokoju, Gabriel powoli rozbierze Chiarę i będą się kochać na wielkim, wygodnym łożu. Przez moment Gabriel był niemal w stanie wyobrazić sobie, że ich przeszłość została wymazana, że ich przeszłe są zaledwie zbiorem opowieści spisanych na zbierających kurz kartach przechowywanych w przepastnych pomieszczeniach budynku przy Bulwarze Króla Saula. Pozostała jedynie czujność – instynktowne, ciągłe napięcie, które nie pozwalało mu całkowicie odprężyć się w miejscu publicznym. Czuł się zmuszony do zapamiętywania twarzy osób mijanych w zatłoczonej hali targowej, jakby każdą z nich w myślach szkicował węglem. A przy Wellington Street, gdy zbliżali się do restauracji, czujność ta kazała mu się nagle zatrzymać. Chiara pociągnęła go żartobliwie za ramię. Potem popatrzyła mu prosto w oczy i zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Nie ducha. Trupa.
- Gdzie?
Gabriel wskazał ruchem głowy w kierunku postaci w szarym, wełnianym płaszczu.
- Tam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz