Rozdział 4
Covent Garden, Londyn
Policyjne rogatki ustawione w
pobliżu Leicester Square zatrzymały cały ruch kołowy po Charing Cross
Road w gigantycznym korku. Gabriel i Chiara przedarli się przez chmurę dymu z
rur wydechowych i poszli wzdłuży ulicy Cranbourn. Wzdłuż całej ulicy ciągnęły
się puby i kawiarnie zapewniające wikt i napitek stadom turystów, którzy
włóczyli się bez wyraźnego celu po dzielnicy Soho o każdej porze i niezależnie
od pory roku. Tego dnia Gabriel nie zwracał na nich uwagi. Jego wzrok utkwiony
był w ekranie telefonu komórkowego. Żniwo śmierci w Paryżu i Kopenhadze rosło.
- Jak źle? – zapytała Chiara.
- Dwadzieścia osiem na Polach Elizejskich i trzydzieści siedem w Ogrodach
Tivoli.
- Mają jakieś przypuszczenia, kto jest sprawcą? – zapytała Chiara.
- Jest jeszcze zbyt wcześnie – odpowiedział Gabriel, - lecz
Francuzi uważają, że to mogła być Al-Kaida Islamskiego Maghrebu.
- Byliby w stanie zorganizować dwa skoordynowane ataki?
- Mają komórki rozsiane po całej Europie i Ameryce Północnej, ale
analitycy z Bulwaru Króla Saula zawsze sceptycznie wyrażali się o ich
zdolnościach przeprowadzenia akcji na skalę dorównującą Bin Ladenowi.
Bulwar Króla Saula był adresem izraelskiej zagranicznej służby
wywiadowczej. Instytucja ta miała długą i celową mylącą nazwę, która miała
bardzo niewiele wspólnego z tym, czym się rzeczywiście zajmowała. Jej
pracownicy nazywali ją po prostu „Biurem”. Nawet agenci w stanie spoczynku,
tacy jak Gabriel i Chiara nigdy nie wymawiali prawdziwej nazwy tej organizacji.
- Nie wygląda mi to na Bin Ladena – powiedziała Chiara – Już bardziej
na —
- Bagdad, - dokończył Gabriel – Ilość ofiar jest wysoka, jak na
atak przeprowadzony na otwartej przestrzeni. To wskazuje, że konstruktor
ładunków wiedział, co robi. Jeśli mamy szczęście, zostawił tam swój podpis.
- My? – zapytała Chiara.
Gabriel bez słowa schował telefon do kieszeni marynarki. W tym
czasie dotarli do zatłoczonego samochodami ronda u końca ulicy Cranbourn. Były
tam dwie włoskie restauracje — Spaghetti House i Bella Italia. Spojrzał na Chiarę
i poprosił, aby wybrała jedną z nich.
- Nie zamierzam rozpoczynać długiego weekendu w Londynie w Bella
Italia, - powiedziała, krzywiąc się – Obiecałeś mi prawdziwy lunch.
- Według mnie, w Londynie można trafić gorzej, niż do Bella
Italia.
- Chyba, że urodziło się w Wenecji.
Gabriel uśmiechnął się. – Mamy zarezerwowany stolik w uroczym
miejscu o nazwie Orso przy Wellington Street. Bardzo włoskie miejsce. Pomyślałem,
że moglibyśmy się po drodze przejść do Covent Garden.
- Czujesz się na siłach?
- Musimy coś jeść – powiedział, - a spacer dobrze na zrobi.
Pośpieszyli, przecinając rondo, do Garrick Street, gdzie dwóch
policjantów z Metropolitan Police w oliwkowo-zielonych płaszczach przepytywało
wyglądającego na Araba mężczyznę prowadzącego białą furgonetkę. Obawa
przechodniów była niemal wyczuwalna. Na niektórych twarzach Gabriel dojrzał
prawdziwy strach; na innych, ponure postanowienie by zachowywać się jak co
dzień. Chiara mocno uchwyciła jego dłoń. Mijali rząd sklepowych wystaw. Od
dawna nie mogła się doczekać tego weekendu, a teraz powzięła mocne
postanowienie, że nie pozwoli, aby wiadomości z Paryża i Kopenhagi go
zniszczyły.
- Byłeś dziś odrobinę brutalny wobec Juliana, - powiedziała. – Dwieście
tysięcy to dwukrotnie więcej, niż twoja zwykła stawka.
- To Tycjan, Chiaro. Julian i tak dobrze na tym wyjdzie.
- Mogłeś przynajmniej przyjąć zaproszenie na uroczysty lunch z
tej okazji.
- Nie miałem ochoty na lunch z Julianem. Chcę zjeść lunch z Tobą.
- On ma pewien pomysł, o którym chciał porozmawiać.
- Jaki pomysł?
- Partnerstwo, - odpowiedziała Chiara. – Chce, abyśmy zostali wspólnikami
jego galerii.
Gabriel zwolnił marsz, a potem stanął. – Pozwól, że spróbuję
postawić sprawę możliwie jak najjaśniej, - powiedział . – W najmniejszym
stopniu nie interesuje mnie zostanie wspólnikiem w miewającej kłopoty finansowe
firmie Isherwood Fine Arts.
- Czemu nie?
- Z jednego powodu – odpowiedział, znów idąc, - nie mamy pojęcia o
prowadzeniu interesów.
- W przeszłości zrealizowałeś kilka kwitnących przedsięwzięć.
- To łatwe, mając wsparcie ze strony służb wywiadu.
- Nie doceniasz samego siebie, Gabrielu. Jak skomplikowane może
być prowadzenie galerii?
- Zdumiewająco. I, czego Julian jest wystarczającym przykładem,
łatwo jest popaść w tarapaty. Nawet najlepsza galeria może pójść na dno, jeśli
popełni jeden błąd. - Gabriel zerknął na nią z ukosa i zapytał – Kiedy miałaś
okazję uknuć z Julianem ten mały spisek?
- W Twoich ustach brzmi to, jakbym spiskowała przeciw Tobie za
Twoimi plecami.
- Bo tak było.
Z uśmiechem, Chiara uznała celność riposty. – To było podczas
naszego pobytu w Waszyngtonie, gdy prezentowaliśmy Rembrandta. Julian odciągnął
mnie na bok i powiedział, że zaczyna rozważać możliwość przejścia na emeryturę.
Chciał, aby jego galeria przeszłą w ręce kogoś, komu może zaufać.
- Julian nigdy nie przejdzie na emeryturę.
- Nie byłabym tego taka pewna.
- A gdzie byłem ja, kiedy wykluwało się to porozumienie?
- Myślę, że wtedy wyślizgnąłeś się na zewnątrz, aby porozmawiać
na uboczu z brytyjskim reporterem śledczym.
- Dlaczego zatrzymałaś to dla sienie aż do teraz?
- Ponieważ Julian mnie o to prosił.
Przedłużając milczenie Gabriel jasno dał Chiarze do zrozumienia,
że – w jego opinii – naruszyła jedną z fundamentalnych zasad ich małżeństwa. Sekrety,
nawet te niezaprzeczalnie trywialne, były zakazane.
- Przepraszam, Gabrielu. Powinnam była coś powiedzieć, lecz Julian
nalegał. Wiedział, że w pierwszym odruchu odmówisz.
- Mógłby w mgnieniu oka sprzedać galerię Oliverowi Dimbleby i
spędzić resztę swoich dni emeryta na którejś z karaibskich wysp.
- A pomyślałeś, co by to mogło oznaczać dla nas? Czyżbyś naprawdę
chciał czyścić obrazy dla Olivera Dimbleby? Albo Gilesa Pittaway’a? Czy może
uważasz, że udałoby Ci się zapałać jakąś fuchę jako zewnętrzny usługodawca dla Tate
albo National Gallery?
- Zdaje się, że dość dokładnie omówiliście to z Julianem.
- Owszem.
- Więc, być może to Ty powinnaś zostać wspólniczką Juliana.
- Tylko, jeśli będziesz dla mnie czyścił obrazy.
Gabriel zorientował się, że Chiara mówi poważnie. – Prowadzenie galerii
nie ogranicza się do uczestnictwa w szykownych aukcjach i odbywania długiego
biesiadowania w modnych restauracjach przy Jermyn Street. I w żadnym razie, nie
jest to coś, co można by uznać za hobby.
- Dzięki, że w Twoich oczach jestem najwyraźniej dyletantką.
- Nie o to mi chodziło, i doskonale o tym wiesz.
- Nie tylko Ty odszedłeś z Biura, Gabrielu. Ja także. Lecz, w
przeciwieństwie do Ciebie, nie mam Starych Mistrzów, którzy zajęliby mój czas.
- Więc chcesz zająć się handlem dziełami sztuki? Będziesz
spędzała całe dnie na przekopywanie się przez sterty miernych obrazków,
poszukując kolejnego zaginionego Tycjana. A jest też taka możliwość, że nigdy
żadnego nie znajdziesz.
- To wcale nie brzmi tak strasznie. - Chiara rozejrzała się po
ulicy. – I oznacza, że moglibyśmy tu mieszkać.
- Myślałem, że podoba Ci się w Kornwalii.
- Uwielbiam ją, - odpowiedziała. – Tylko nie w zimie.
Gabriel zamilkł. Już od pewnego czasu zmagał się z sobą, aby
odbyć tego rodzaju rozmowę. – Myślałem, że zdecydujemy się na dziecko” -
powiedział.
- Ja także – powiedziała Chiara. – Lecz zaczynam sądzić, że to
może się okazać niemożliwe. Nic, za co się biorę nie działa jak należy.
W jej głosie słyszalna była nuta rezygnacji, której nigdy
wcześniej u niej nie zauważył. – Więc, będziemy dalej próbować - powiedział.
- Po prostu nie chcę, abyś poczuł się zawiedziony. To przez to
poronienie. Teraz będzie mi znacznie trudniej zajść w ciążę. Ale, kto wie? Może
zmiana otoczenia okaże się zbawienna. Tylko pomyśl o tym przez chwilę –
powiedziała ściskając jego dłoń. – Tylko o to proszę, kochanie. Mogłoby nam się
tu podobać.
Na szerokim, przypominającym włoskie pizza, placu Covent Garden
Market, uliczny komediant ustawiał parę niczego nie podejrzewających
niemieckich turystów w pozie sugerującej niejednoznacznie podtekst seksualny.
Chiara oparła się o słup, by obejrzeć przedstawienie, podczas gdy Gabriel stał
nadąsany, a jego oczy przesuwały się po tłumie zgromadzonym na placu i na
balkonie baru Punch and Judy. Nie był zły na Chiarę, lecz na siebie samego. Przez
całe lata ich związek obracał się wokół Gabriela i jego pracy. Nawet mu do
głowy nie przyszło, że Chiara mogłaby mieć własne aspiracje zawodowe. Gdyby
byli normalną parą, mógłby rozważać taką możliwość. Lecz oni nie byli normalną
parą. Oboje byli byłymi agentami jednej z najbardziej na świecie poważanych
służb wywiadowczych. A ich przeszłość była o wiele zbyt krwawa, aby mogli
prowadzić teraz życie tak bardzo publiczne.
Kiedy skierowali się ku rozłożystej szklanej arkadzie hali,
napięcie, jakie pozostawiła pomiędzy nimi niedawna sprzeczka szybko się
ulotniło. Nawet Gabriel, który nienawidził chodzenia po sklepach w
jakiejkolwiek formie, poczuł przyjemność oglądając barwne sklepy i stragany,
mając Chiarę u swojego boku. Odurzony zapachem jej włosów, wyobraził sobie
nadchodzące popołudnie – cichy lunch, a potem spokojny spacer do hotelu. Tam, w
chłodzie cieni ich pokoju, Gabriel powoli rozbierze Chiarę i będą się kochać na
wielkim, wygodnym łożu. Przez moment Gabriel był niemal w stanie wyobrazić
sobie, że ich przeszłość została wymazana, że ich przeszłe są zaledwie zbiorem
opowieści spisanych na zbierających kurz kartach przechowywanych w przepastnych
pomieszczeniach budynku przy Bulwarze Króla Saula. Pozostała jedynie czujność –
instynktowne, ciągłe napięcie, które nie pozwalało mu całkowicie odprężyć się w
miejscu publicznym. Czuł się zmuszony do zapamiętywania twarzy osób mijanych w
zatłoczonej hali targowej, jakby każdą z nich w myślach szkicował węglem. A
przy Wellington Street, gdy zbliżali się do restauracji, czujność ta kazała mu
się nagle zatrzymać. Chiara pociągnęła go żartobliwie za ramię. Potem
popatrzyła mu prosto w oczy i zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Nie ducha. Trupa.
- Gdzie?
Gabriel wskazał ruchem głowy w kierunku postaci w szarym,
wełnianym płaszczu.
- Tam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz