Weronika

środa, 18 lipca 2012

Portret Szpiega - rozdział 1

Daniel Silva

Portret szpiega


Dedykacja
Dla moich wspaniałych dzieci, Nicholasa i Lily, których kocham i podziwiam bardziej, niż
zdają sobie z tego sprawę. I – jak zawsze – dla mojej żony, Jamie, dzięki której wszystko jest
możliwe.

Motto
Dżihad staje się równie amerykański jak szarlotka i równie brytyjski, jak popołudniowa
herbatka.
Anwar Al-Awlaki, Al-kaida. Duchowny i werbownik
Jeden prawy człowiek może stanowić różnicę, różnicę między życiem a śmiercią.
Elie Wiesel


CZĘŚĆ 1
ŚMIERĆ W OGRODZIE


Rozdział 1
Półwysep Lizard, Kornwalia

Tym, który w końcu i na dobre rozwikłał zagadkę był Rembrandt. Później, w przytulnych
sklepikach, w których robili swoje interesy oraz w małych, ciemnych pubach, w których pili,
besztali się za przegapienie tak wyraźnych znaków i wybuchali szczerym śmiechem na myśl o
co bardziej dziwacznych teoriach, które snuli na temat prawdziwej natury jego pracy.
Ponieważ nawet w najśmielszych marzeniach nie było wśród nich nikogo, kto wziąłby choćby
pod rozwagę przypuszczenie, że milczkowaty facet żyjący na samym końcu Gunwalloe Cove
był historykiem i renowatorem sztuki, i to w dodatku światowej sławy.
Nie był pierwszym outsiderem błąkającym się po Kornwalii z sekretem do ukrycia, lecz
niewielu strzegło swoich sekretów bardziej zazdrośnie, albo w sposób dorównujący mu
stylem. Szczególnie intrygujący był szczególny sposób, w jaki załatwił zakwaterowanie dla
siebie i swojej pięknej i znacznie od niego młodszej żony. Po dokonaniu wyboru
malowniczego domku przyklejonego do krawędzi klifu – wszystko zdalnie, bez rozglądania
się na miejscu – zapłacił cały, 12-miesięczny czynsz z góry, a wszystkie sprawy papierowe
załatwiał za niego dyskretnie anonimowy prawnik z Hamburga. Wprowadził się do domku
dwa tygodnie później, jakby przeprowadzał wypad na odległy przyczółek armii
nieprzyjaciela. Tych, którzy spotkali go podczas jego pierwszych wypadów do wioski uderzył
jego zauważalny brak szczerości. Robił wrażenie, jakby nie miał imienia - a przynajmniej nie
miał najmniejszego zamiaru go ujawniać - ani miejsca na Ziemi, z którego by pochodził. Duncan
Reynolds, który trzydzieści lat temu przeszedł na emeryturę po całym życiu pracy na kolei, i
który uważany był za najbardziej bywałego spośród mieszkańców Gunwalloe, określił go
jako „człowieka – zagadkę”, podczas gdy pozostałe recenzje zebrane przez przybysza
mieściły się w zakresie od „gburowaty” do „potwornie chamski”. Niemniej jednak, wszyscy
zgodzili się, że mała wieś Gunwalloe położona w zachodniej Kornwalii stała się bardziej
interesującym miejscem – i to niezależnie od tego, czy była to zmiana na lepsze, czy na
gorsze.
Z czasem udało im się ustalić, że nazywał się Giovanni Rossi i, podobnie jak jego piękna
żona, był z pochodzenia Włochem. Wszystko to stało się jeszcze bardziej intrygujące, kiedy
mieszkańcy zaczęli zauważać urzędowo wyglądające limuzyny wypełnione urzędowo
wyglądającymi mężczyznami, pełznące ulicami wioski po zapadnięciu zmroku. A potem
pojawiło się tych dwóch facetów, którzy czasami łowili ryby w zatoczce. Co do nich, panowała
całkowita zgoda, że są najgorszymi rybakami, jakich kiedykolwiek tu widziano. Właściwie to
większość uznała, że w ogóle nie są rybakami. Oczywiście, zgodnie z tym, co musiało się
stać w każdej małej wiosce, takiej jak Gunwalloe, wybuchła intensywna debata na temat
prawdziwej tożsamości przybysza i natury jego pracy — debata, którą ostatecznie
rozstrzygnął Portret młodej kobiety – olej na płótnie, 104 na 86 centymetrów, pędzla
Rembrandta van Rijna.
Moment jego przybycia pozostanie niejasny. Uznali, że musiało to być jakoś w połowie
stycznia, ponieważ to wtedy zauważyli dramatyczną zmianę w jego codziennej rutynie.
Poprzedniego dnia maszerował wzdłuż poszarpanych krawędzi klifów półwyspu Lizard,
jakby brał się za bary z obciążoną poczuciem winy świadomością, a następnego dnia stał
przed sztalugą rozstawioną w salonie, z pędzlem w jednej dłoni, paletą w drugiej, i muzyką
operową buchającą z głośników z takim natężeniem, że z pewnością można jej było słuchać
po drugiej stronie zatoki, w Marazion. Dzięki temu, że domek stał tak blisko turystycznego
szlaku podążającego wzdłuż wybrzeża, jeśli stanęło się w dobrym miejscu i wyciągnęło szyję
pod odpowiednim kątem, można było dojrzeć go w jego pracowni. Z początku założyli, że
pracuje nad własnymi obrazami. Lecz z powolnym upływem tygodni stało się jasnym, że był
zaangażowany w rzemiosło znane jako „konserwacja”, czy też bardziej potocznie
„renowacja”.
- Co to, u diabła znaczy? – zapytał pewnego wieczora w pubie „Jagnię i Flaga” Malcolm
Braithwaite, emerytowany poławiacz homarów, niezmiennie śmierdzący rybami i morzem.
- To znaczy, że naprawia to draństwo, - odpowiedział Duncan Reynolds – Obraz jest jak
żyjące i oddychające stworzenie. Kiedy się starzeje, zaczyna się łuszczyć i uginać – zupełnie
jak ty, Malcolm.
- Mówią, że to młoda dziewucha.
- Ładna – powiedział Duncan kiwając potakująco głową. "Policzki jak jabłuszka". Wygląda
apetycznie.
- Wiemy już, kto go namalował?
- Dalej to rozgryzamy.
I rozgryzali. Przejrzeli wiele książek, przeszukali wiele stron w Internecie, pytali ludzi, którzy
wiedzieli o sztuce więcej, niż oni sami — a kategoria ta obejmowała większą część populacji
Zachodniej Kornwalii. W końcu, na początku kwietnia, Dottie Cox z wioskowego sklepu
przełamała się i po prostu spytała o to młodą włoszkę, kiedy ta pojawiła się w miasteczku po
sprawunki. Kobieta uchyliła się od odpowiedzi z niejednoznacznym uśmiechem. Potem, ze
słomkową torbą przerzuconą przez ramię poszła powoli ku zatoczce. Jej niesforne, czarne
włosy rozwiewał wiosenny wiatr. Po kilku minutach od jej powrotu, huk muzyki operowej
ustał a rolety w oknach domku opadły, jak powieki na zmorzone snem oczy.
Dom pozostał zamknięty na głucho przez następny tydzień, po czym renowator i jego piękna
żona zniknęli bez uprzedzenia. Przez kilka dni mieszkańcy Gunwalloe obawiali się, że nie
mieli w planach pojawić się ponownie, a niektórzy zaczęli nawet obwiniać się za wtykanie
nosa w prywatne sprawy przybyszów. Wtedy, kartkując pewnego ranka świeże wydanie
Timesa w wioskowym sklepie, Dottie Cox zwróciła uwagę na historię z Waszyngtonu,
dotyczącą odsłonięcia tajemnicy od dawna zaginionego portretu namalowanego przez
Rembrandta — portretu, który wyglądał dokładnie tak, jak obraz, który znajdował się w
wiejskim domku na samym końcu zatoki. I w ten sposób zagadka została rozwiązana.
Przez przypadek, to samo wydanie Timesa otwierał artykuł opisujący serię tajemniczych
eksplozji w czterech tajnych irańskich instalacjach jądrowych. Nikomu w Gunwalloe nawet
przez myśl nie przeszło, że pomiędzy obydwoma artykułami może być jakikolwiek związek.
Przynajmniej, jeszcze nie.
Gdy wrócił z Ameryki, renowator był innym człowiekiem; to rzucało się w oczy. Choć w
dalszym ciągu był skryty – i nadal należał do tego typu ludzi, których nikt nie chce spotkać w
ciemnym zaułku – oczywistym było, że z jego barków zdjęto wielki ciężar. Od czasu do czasu
na jego kanciastej twarzy pojawiał się uśmiech, a nienaturalnie zielone oczy lśniły mu jakby
trochę jaśniej, odzwierciedlając o ton lżejszą postawę defensywną. Nawet jego długie,
codzienne spacery nabrały nowej jakości. Ścieżki, które poprzednio przemierzał krokiem
opętanego, teraz zdawały się go unosić szczytami pokrytych mgłą klifów niczym ducha z
arturiańskiej legendy, który powrócił wreszcie po domu po latach tułaczki na obczyźnie.
- Mnie to się zdaje, że ktoś zdjął ciążący na nim święty ślub – zauważyła Vera Hobbs,
właścicielka miejscowej piekarni. Lecz zapytana o domysły co do tego, czego mogła dotyczyć
ta przysięga, czy też przed kim została złożona, sznurowała usta. Podobnie, jak wszyscy
pozostali mieszkańcy, dostatecznie się wygłupiła starając odgadnąć jego profesję. – Poza
tym, - mówiła – lepiej zostawić go w spokoju. Bo następnym razem gotowy jest zabrać się ze
swoją piękną żoną z Lizard, i tym razem na dobre.
W samej rzeczy, gdy wspaniałe lato chyliło się powoli ku jesieni, przyszłe plany renowatora
stały się głównym tematem rozmów wszystkich mieszkańców wioski. Wiedząc, że czas
wynajmu domku kończył się we wrześniu, i pod nieobecność jakichkolwiek kroków, aby go
przedłużyć, tubylcy podjęli wszelkie, acz dyskretne, wysiłki, aby przekonać go do pozostania.
To czego potrzebuje renowator, zadecydowali, to coś, co zwiąże go z kornwalijskim
wybrzeżem – jakieś zadanie, w którym mógłby wykorzystać swoje niepowtarzalne zdolności,
i co mógłby robić poza spacerami po klifach. Nie mieli pojęcia, co to miałoby być za zajęcie,
i kto miałby mu je zaproponować, lecz nie osłabiło to ich mocnego postanowienia, aby je
jednak znaleźć.
Po wielu sporach, to właśnie Dottie Cox wpadła w końcu na pomysł Pierwszego Dorocznego
Festiwalu Sztuk Pięknych w Gunwalloe, którego znany renowator i historyk sztuki Giovanni
Rossi byłby honorowym przewodniczącym. Swoim pomysłem podzieliła się z żoną
renowatora, kiedy ta o zwykłej porze wpadła po zakupy do wioskowego sklepu. Kobieta
zareagowała kilkuminutowym, szczerym śmiechem. Jak powiedziała chwilę później,
odzyskując należną powagę, oferta była zaszczytem, lecz – o ile wie – tego typu
przedsięwzięcie nie jest czymś, na co Signor Rossi wyraziłby zgodę. Jego oficjalna odmowa
nadeszła wkrótce potem, i Festiwal Sztuk Pięknych w Gunwalloe rozwiał się w niebycie, z
którego ledwie się wyłonił. Nie miało to znaczenia, bo kilka dni później dowiedzieli się, że
renowator wynajął domek na kolejny rok. Ponownie, czynsz został zapłacony w całości z
góry, a formalnościami zajął się ten sam, nieznany nikomu prawnik z Hamburga.
W ten sposób życie powróciło do czegoś w rodzaju normy. Mogli codziennie późnym
rankiem widywać renowatora, gdy towarzyszył swojej żonie w zakupach w wiosce, a potem,
późnym popołudniem, mogli obserwować go wędrującego po klifach w płaszczu od Barboura
i czapce naciśniętej głęboko na czoło. I nawet jeśli w dalszym ciągu nie potrafił się porządnie
przywitać, nie mieli mu tego za złe. Jeśli coś zdawało się go krępować, zostawiali mu
odpowiednio dużo swobody, aby mógł sobie z tym poradzić. A jeśli do wioski przybywał ktoś
obcy, śledzili każdy jego ruch, aż do chwili, kiedy opuszczał okolicę. Renowator i jego żona
mogli sobie pochodzić z Włoch, lecz teraz ich miejscem była Kornwalia, i niech Bóg ma w
opiece każdego, kto spróbuje kiedykolwiek ich stąd zabrać.
Byli jednak w Lizard tacy, którzy uważali, że historia się na tym nie kończy – a jeden
człowiek, w szczególności, sądził, że wie jak ona w całości wygląda. Nazywał się Teddy
Sinclair i był właścicielem dość dobrej pizzerii w Helston oraz miłośnikiem teorii spiskowych
wszelkiej maści – dużych i małych. Teddy uważał, że lądowanie na księżycu było oszustwem.
Teddy wierzył, że zamach z 11 września był robotą wewnętrzną. I Teddy był przekonany, że
mężczyzna z Gunwalloe Cove ukrywa więcej, niż tylko tajemnice przywracania blasku
starym malowidłom.
Aby udowodnić wszystkim i raz na zawsze, że ma rację, wezwał wszystkich mieszkańców
wioski do stawienia się w pubie „Jagnię i Flaga” w drugi czwartek listopada i rozwinął przed
ich oczami plakat, który wyglądem przypominał trochę układ okresowy pierwiastków. Celem
tego dzieła było wykazanie, bez cienia wątpliwości, że eksplozje w irańskich instalacjach
nuklearnych były dziełem legendarnego oficera izraelskiego wywiadu, noszącego miano
Gabriela Allona — i że sam Gabriel Allon mieszka obecnie spokojnie w Gunwalloe
ukrywając się pod nazwiskiem Giovanniego Rossiego. Kiedy fala śmiechu wreszcie opadła,
Duncan Reynolds nazwał cały ten wywód najgłupszą rzeczą, jaką słyszał od chwili, kiedy
jakiś francuz zadecydował, że cała Europa powinna mieć wspólną walutę. Lecz tym razem
Teddy nie dał się zepchnąć do defensywy, co – z perspektywy czasu – okazało się postawą
słuszną. Ponieważ Teddy mógł się mylić w sprawie lądowania na księżycu, mógł nie mieć
racji w sprawie zamachów z 11 września, lecz jeśli chodziło o człowieka z Gunwalloe Cove,
jego teoria była jak najbardziej zgodna z prawdą.
Następnego ranka, a był to Dzień Pamięci, wioskę obudziła wieść, że renowator i jego żona
zniknęli. W panice, Vera Hobbs pobiegła w dół ku zatoce i zajrzała przez okna domku.
Rzeczy renowatora leżały w nieładzie na stole, a na sztalugach tkwił obraz nagiej kobiety
rozciągniętej na sofie. Minęła dobra chwila, zanim Vera uzmysłowiła sobie, że sofa z obrazu
była identyczna, jak mebel stojący w saloniku, a kobietą była ta sama osoba, którą każdego
ranka widywała w swojej piekarni. Pomimo zażenowania, Vera nie mogła się jakoś zmusić do
odwrócenia wzroku, ponieważ tak się złożyło, że był to jeden z najpiękniejszych obrazów,
jakie kiedykolwiek widziała na własne oczy. Jak sądziła śpiesząc z powrotem do wioski, był
to także bardzo dobry znak. Obraz tego rodzaju nie był czymś, co zostawia się odchodząc. W
końcu, renowator i jego żona wrócą. I niech się Bóg zlituje nad tym cholernym Teddym
Sinclair’em, jeśli stanie się inaczej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz