Rozdział 6
Covent Garden, Londyn
Była oczywiście jeszcze jedna
możliwość – taka, że mężczyzna idący o kilka kroków przed nim nie miał nic pod
płaszczem poza kilkoma dodatkowymi funtami nadwagi. Nieuchronnie, w
pamięci Gabriela przebudziło się wspomnienie o przypadku Jean'a Charles'a de
Menezes, elektryka brazylijskiego pochodzenia, który został śmiertelnie
postrzelony przez brytyjskie służby policyjne na londyńskiej stacji metra Stockwell,
w wyniku mylnej identyfikacji jako poszukiwanego bojownika islamskiego. Brytyjska
prokuratura odmówiła wniesienia aktu oskarżenia wobec funkcjonariuszy
zaangażowanych w śmiertelną pomyłkę. Decyzja ta wywołała oburzenie wśród
aktywistów działających na rzecz praw człowieka oraz libertarian na całym
świecie. Gabriel zdawał sobie sprawę, że w podobnych okolicznościach nie mógłby
spodziewać się podobnej pobłażliwości. Oznaczało to, że zanim zacznie działać,
musi być pewny. Co do jednego nie miał wątpliwości. Uważał, że zamachowiec,
podobnie jak malarz, sygnuje swoje dzieło zanim naciśnie przycisk detonatora. Będzie
chciał, aby jego ofiary zdały sobie sprawę, że ich nieuchronna śmierć nie jest
bezcelowa, że staną się za chwilę ofiarą składaną w imię Allacha na ołtarzu
świętego dżihadu.
Jednak tymczasem Gabriel nie miał innego wyboru. Mógł tylko
śledzić mężczyznę i czekać. Powoli, ostrożnie skracał dystans, wprowadzając
niewielkie poprawki swojego toru ruchu tak, aby zachować czyste pole ostrzału. Jego
oczy utkwione były w dolnej części czaszki mężczyzny. Kilka centymetrów niżej
znajdował się pień mózgu – organ zarządzający sterowaniem układów ruchowych i
czuciowych całego ciała. Zniszczenie pnia mózgu kilkoma pociskami uniemożliwi zamachowcowi
wciśnięcie przycisku detonatora. Chybienie tego celu może umożliwić
męczennikowi zrealizowanie zadania w ostatnim, przedśmiertnym skurczu. Gabriel był
jednym z niewielu ludzi na świecie, którzy rzeczywiście zabili terrorystę tuż
przed tym, kiedy zamierzał on zaatakować. Miał świadomość, że różnica pomiędzy
powodzeniem a porażką sprowadza się do ułamka sekundy. Sukces oznacza śmierć
jednego człowieka. Porażka pociągnie za sobą śmierć wielu niewinnych osób, a
być może także Gabriela.
Trup przeszedł przez przejście prowadzące na skwer. Teraz kłębił się
tu znacznie większy tłum. Skrzypek grał suitę Bacha. Facet udający Jimmiego
Hendrixa zmagał się z podłączoną do wzmacniacza gitarą elektryczną. Dobrze
ubrany mężczyzna stojąc na drewnianej kratownicy krzyczał coś o Bogu i wojnie w
Iraku. Trup kierował się bezpośrednio ku środkowi placyku, gdzie przedstawienie
dawane przez komika sięgało nowych głębi demoralizacji, ku uciesze pokaźnego tłumku
widzów. Wykorzystując techniki, jakich nauczył się w młodości, Gabriel wyciszył
w swoim umyśle wszystkie dźwięki po kolei, poczynając od słabych akordów suity
Bacha, a kończąc na bezwstydnym rżeniu tłumu. Spojrzał po raz ostatni na swój
zegarek i czekał na chwilę, kiedy trup złoży swój podpis.
Była 14:36. Trup osiągnął zewnętrzną krawędź sporego zgromadzenia.
Zatrzymał się na chwilkę, jakby szukając miejsca, w którym łatwiej będzie mu
przecisnąć się ku przodowi, a potem ruszył rozpychając się pomiędzy dwiema
zaskoczonymi kobietami. Gabriel wszedł w tłum w innym miejscu, o kilka jardów
na prawo względem mężczyzny, przeciskając się niemal niezauważalnie pomiędzy
członkami rodziny amerykańskich turystów. W większości miejsc ludzie tworzyli mocno
ściśnięty, poczwórny szereg. To dla Gabriela stanowiło źródło jeszcze jednego
dylematu. Idealną w takich okolicznościach amunicją byłyby pociski z wydrążonym
czubkiem, powodujące znacznie większe uszkodzenia tkanek celu i znacząco
ograniczające ryzyko przypadkowego zranienia osób stojących w pobliżu pociskiem
przechodzącym na wylot. Lecz Beretta Gabriela była załadowana zwykłymi
9-milimetrowymi pociskami typu Parabellum. W rezultacie, będzie musiał ustawić
się w pozycji umożliwiającej strzał po trajektorii możliwie jak najbardziej
skierowanej ku dołowi. W przeciwnym wypadku, starając się ocalić życie
niewinnych mógł przypadkowo uśmiercić jednego z nich.
Trup przebił się przez poczwórną ścianę gapiów i teraz zmierzał
bezpośrednio w stronę ulicznego komika. Jego oczy przybrały ten
charakterystyczny wyraz zapatrzenia w wieczność. Usta poruszały się. Ostatnia
modlitwa . . . Komik mylnie założył, że
trup chce wziąć udział w przedstawieniu. Uśmiechając się, zrobił dwa kroki ku
niemu, lecz zamarł w bezruchu widząc ręce wyłaniające się z kieszeni płaszcza. Lewa
dłoń była lekko rozchylona. Prawa zaciśnięta w pięść, z kciukiem wygiętym pod
kątem prostym. Jednak Gabriel w dalszym ciągu się wahał. A jeśli nie było tam
detonatora? A jeśli spoczywał tam długopis, albo walcowata pomadka do ust? Musiał
mieć pewność. Powiedz mi co zamierzasz, pomyślał. Złóż swój podpis.
Trup zwrócił się twarzą ku hali targowej. Klienci spoglądający w
dół z balkonu pubu Punch and Judy zaśmieli się nerwowo, podobnie jak widzowie
zebrani na skwerze. W zaciszu swojego umysłu, Gabriel wyciszył śmiech i zatrzymał
obraz w stopklatce. Scena stała przed jego oczami niczym obraz pędzla Canaletta.
Postacie zatrzymane w ruchu; tylko on , Gabriel, renowator, mógł się pomiędzy
nimi poruszać. Prześliznął się przez pierwszy rząd widzów i skupił spojrzenie w
punkcie u podstawy czaszki mężczyzny. Strzał skierowany w dół nie był możliwy. Lecz
było inne możliwe rozwiązanie umożliwiające uniknięcia przypadkowych ofiar: strzał
skierowany ku górze wyprowadziłby bezpiecznie pocisk Gabriela ponad głowami
widzów, ku fasadzie najbliższego budynku. Wyobraził sobie sekwencje ruchów –
wyciągnięcie broni, podparcie dłoni trzymającej broń, przyklęk, strzał, zmiana
pozycji – i czekał, by trup złożył swój podpis.
Ciszę panującą w głowie Gabriela przerwał pijany krzyk dochodzący
z balkonu Punch and Judy — polecenie, aby męczennik zjeżdżał stamtąd i nie
przerywał przedstawienia. Trup odpowiedział unosząc oba ramiona ponad głowę,
niczym długodystansowiec przerywający taśmę mety. Na wewnętrznej stronie jego
prawego nadgarstka widoczny był cienki przewód prowadzący od detonatora do
ładunku. Gabriel nie potrzebował więcej dowodów. Sięgnął do marynarki i chwycił
kolbę Beretty. Następnie, kiedy trup wykrzykiwał swoje „Allahu
Akbar,” Gabriel opadł na jedno kolano i wycelował broń. Zadziwiająco,
strzał był czysty, bez ryzyka postronnych ofiar. Lecz w chwili, kiedy Gabriel
miał nacisnąć spust, dwie silne ręce pociągnęły pistolet ku dołowi, i masa
dwóch mężczyzn pociągnęła go ku dołowi, na bruk placyku.
W chwili, w której uderzył o ziemie usłyszał dźwięk
grzmotu i poczuł falę przetaczającą się nad nim. Przez kilka sekund Gabriel nie
słyszał niczego innego. Potem rozległ się krzyk, pojedynczy wrzask, a potem
aria lamentów. Gabriel uniósł głowę i zobaczył scenę rodem z koszmarów sennych.
Strzępy ciał i krew. To był Bagdad nad Tamizą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz