Rozdział 5
Covent Garden, Londyn
Istnieją pewne znaki rozpoznawcze
wspólne wszystkim zamachowcom-samobójcom. Ich wargi mogą poruszać się
nieświadomie, gdy w myślach recytują ostatnią modlitwę. Oczy mogą mieć taki
wyraz, jakby wpatrzone były w nieskończoność. A twarz może być czasami nienaturalnie
blada, co świadczy o tym, że uprzednio niegolona przez długi czas broda została
w pośpiechu usunięta w ramach przygotowań do ostatniej misji. Trup nie
wykazywał żadnej z tych cech. Jego wargi były zaciśnięcie. Oczy przytomne i
skupione. A twarz równomiernie opalona. Przez dłuższy czas musiał golić się
regularnie.
Tym, co go wyróżniało, był cienki strumyczek potu ściekający z
lewej skroni. Czemu pocił się w chłodne, jesienne popołudnie? Jeśli było mu
gorąco, dlaczego ręce miał wbite głęboko w kieszenie wełnianego płaszcza? I
dlaczego płaszcz – zdaniem Gabriela przynajmniej o jeden rozmiar za duży – był zapięty,
a guziki nieco naciągnięte? No i jeszcze jego chód. Nawet fizycznie sprawny
mężczyzna przed trzydziestką miałby trudności z zachowaniem normalnego kroku
pod obciążeniem pięćdziesięciu funtów materiału wybuchowego, gwoździ i stalowych
kulek z łożysk kulkowych. Gdy trup mijał Gabriela na Wellington Street, wydawał
się być nienaturalnie wyprostowany, tak jakby chciał skompensować dodatkowe obciążenie
rozmieszczone na wysokości nerek wokół brzucha. Materiał jego gabardynowych
spodni wibrował przy każdym kroku, jakby stawy biodrowe i kolana drżały z
wysiłku pod ciężarem bomby. Być może obficie pocący się młody człowiek w zbyt
dużym płaszczu był całkowicie niewinnym obywatelem, zmuszonym do załatwienia
sprawunków w ciągu dnia, lecz Gabriel podejrzewał, że było jednak inaczej. Według
niego, idący o kilka kroków przed nim osobnik był wcieleniem apokalipsy, która
przetaczała się tego dnia przez kontynent europejski. Najpierw Paryż, potem
Kopenhaga, a teraz Londyn.
Gabriel rozkazał Chiarze skryć się w restauracji, a sam szybko
przeciął ulicę i znalazł się na chodniku po jej przeciwnej stronie. Podążał za
trupem przez około sto jardów, a następnie patrzył, jak tamten skręca za róg, znikając
we wnętrzu do hali targowej Covent Garden. Po wschodniej stronie placyku
działały dwie kawiarnie, obie pełne klientów. Była pora lunchu. Pomiędzy nimi,
w plamie słonecznego światła stało trzech umundurowanych funkcjonariuszy
policji miejskiej. Żaden z nich nie zwrócił uwagi na trupa, który właśnie
znalazł się pod arkadą hali.
Teraz Gabriel musiał podjąć decyzję. Najbardziej oczywistym
postępowaniem było poinformowanie policjantów o swoich podejrzeniach — wybór
oczywisty, pomyślał, ale niekoniecznie najbardziej optymalny. Wedle wszelkiego
prawdopodobieństwa reakcją policjantów na informację Gabriela będzie
odciągnięcie go na bok w celu przesłuchania. A to będzie strata cennych sekund.
Co gorsza, mogli także starać się zatrzymać wskazanego człowieka, co niemal na
pewno spowodowałoby detonację umieszczonych na nim ładunków. Choć właściwie
każdy funkcjonariusz policji miejskiej otrzymał podstawowy instruktaż w
zakresie taktyki antyterrorystycznej, tylko niewielu miało doświadczenie i siłę
ognia konieczne do unieszkodliwienia zdecydowanego dżihadysty, pędzącego drogą
ku męczeńskiej śmierci. Z drugiej strony, Gabriel miał obie te rzeczy, i miał
doświadczenie w działaniach przeciw zamachowcom-samobójcom. Minął trzech
funkcjonariuszy i wśliznął się pod arkadę.
Trup wyprzedzał go obecnie o dwadzieścia jardów. Szedł centralną aleją,
wzdłuż znajdujących się na podwyższeniu chodników głównej hali. W ocenie
Gabriela miał na sobie dość materiału wybuchowego i szrapneli, aby zabić wszystkich
w okręgu o promieniu siedemdziesięciu pięciu stóp. Według zasad, Gabriel
powinien był pozostać poza tą sterfą śmierci aż do czasu, kiedy byłby gotowy do
działania. Jednakże w tych okolicznościach musiał trzymać się bliżej i narazić
się na większe niebezpieczeństwo. Strzał w głowę z siedemdziesięciu pięciu stóp
był trudny nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, nawet dla tak
dobrego strzelca, jakim był Gabriel Allon. W zatłoczonej galerii handlowej
strzał taki był niemal niemożliwy.
Gabriel poczuł, że jego telefon wibruje miękko w kieszeni
marynarki. Ignorując go, patrzył jak trup zatrzymuje się przy poręczy chodnika
i spogląda na zegarek. Gabriel zwrócił uwagę na fakt, że zegarek znajdował się
na nadgarstku lewej ręki, co oznaczało, że detonator niemal na pewno znajduje
się w jego prawej dłoni. Lecz po co zamachowiec-samobójca miałby zatrzymywać
się na swojej drodze ku męczeństwu, aby sprawdzać czas? Najbardziej prawdopodobnym
wyjaśnieniem było to, że otrzymał rozkaz, aby zakończyć swoje życie, wraz z
życiem wielu niewinnych ludzi, w bardzo określonym momencie. Gabriel podejrzewał,
że w całą sprawę mógł być wmieszany jakiś rodzaj symbolizmu. Tak zwykle bywało.
Terroryści z Al-Kaidy i organizacji jej podobnych byli wielbicielami symbolizmu
– szczególnie, jeśli w grę wchodziły liczby.
Gabriel był teraz nha tyle blisko, że widział oczy trupa. Były
jasne i skupione, co było dobrym znakiem. Oznaczało bowiem, że mężczyzna w
dalszym ciągu myśli o swojej misji, a nie o cielesnych rozkoszach czekających
go w raju. Gdyby zaczął myśleć o uperfumowanych, ciemnookich hurysach, myśli te
znalazłyby odbicie na jego twarzy. Wtedy Gabriel musiałby natychmiast dokonać
wyboru. Na razie, chciał, aby trup pozostał odrobinę dłużej na tym świecie.
Trup ponownie sprawdził godzinę. Gabriel zerknął szybko na własny
zegarek: 14:34. W myślach dokonał przeglądu bazy danych wartości liczbowych,
poszukując jakiegoś skojarzenia. Dodał liczby, odjął, pomnożył, odwrócił
kolejność cyfr i zmienił ich porządek. Potem pomyślał o dwóch poprzednich
atakach. Pierwszy nastąpił o 11:46, drugi o 12:03. Była możliwość, że godziny
odpowiadały latom w kalendarzu gregoriańskim, lecz Gabrielowi nie przyszło do
głowy żadne skojarzenie.
Mentalnie wymazał godziny ataków i skupił się na samych minutach.
Czterdzieści sześć minut po godzinie, trzy minuty po godzinie. Wtedy zrozumiał.
Godziny te były mu tak samo dobrze znane, jak pociągnięcia pędzla Tycjana. Czterdzieści
sześć minut po, trzy minuty po. Były to dwa z najsłynniejszych momentów w
dziejach terroryzmu — dokładne godziny, o których dwa porwane samoloty
pasażerskie wbiły się w wieże World Trade Center w dniu 11 września. American
Airlines lot nr 11 rozbił się o Wieżę Północną o 8:46. United Airlines lot nr
175 uderzył w Wieżę Południową o 9:03. Trzecim samolotem, który dotarł tamtego
ranka do celu był American Airlines lot nr 77, który wbił się w zachodnią
ścianę Pentagonu. Według czasu miejscowego było to o 9:37, 14:37 czasu
londyńskiego.
Gabriel sprawdził godzinę na swoim cyfrowym zegarku.
Było teraz kilka sekund po 14:35. Spojrzał w górę i zobaczył, że mężczyzna w
szarym płaszczu znów ruszył. Szedł żwawym krokiem, z rękami w kieszeniach, nie
zwracając uwagi na ludzi kłębiących się wokół niego. Gdy Gabriel ruszył za nim,
jego telefon znów zaczął wibrować. Tym razem odebrał i w słuchawce usłyszał
głos Chiary. Powiedział jej, że zamachowiec-samobójca ma zamiar za chwilę
zdetonować się w Covent Garden, i polecił jej, aby skontaktowała się z MI5. Potem
wsunął telefon z powrotem do kieszeni i przyspieszył, skracając dystans
pomiędzy sobą a celem. Obawiał się, że za chwile może zginąć wielu niewinnych
ludzi. Zastanawiał się też, czy jest jakiś sposób, aby do tego nie dopuścić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz