Jeśli postawiono by przede mną zadanie zachęcenia kogokolwiek do lektury (przez oczy, czy przez uszy) "Trzech stygmatów Palmera Eldritcha" Philipa K. Dicka, to uznałbym, że jest to zadanie albo banalnie proste, albo karkołomnie trudne.
Może należy zacząć od tego, że proza Philipa K. Dicka w ogóle nie należy do łatwych i przyjemnych. Tu nie ma akcji w stylu "zabili go i uciekł", nie ma także iskrzących się nieziemską technologią gadżetów. Jest za to mnóstwo nas - ludzi. Z bebechami - tymi jak najbardziej fizycznymi (czy fizjologicznymi) i tymi umysłowymi (a może raczej duchowymi).
Jeśli więc "Matrix" był i jest dla Ciebie filmem z genialnymi efektami wizualnymi i rewelacyjną rozpierduchą, i niczym więcej, nie sięgaj po Dicka w ogóle, a po "Trzy stygmaty" w szczególności.
Ale jeśli po obejrzeniu pierwszego filmu o Neo autorstwa braci Wachowskich (i tylko pierwszego) długie godziny zajęło Ci rozmyślanie, czym jest matrix, czy jest matrix, co lepiej - wziąć czerwoną, czy niebieską pigułkę, i dlaczego umierając w matrixie umiera się definitywnie, a odbywając stosunek z kobietą w czerwonej sukni nie kończy się w realu z francuską chorobą, to rozważania o tym, kim jest Palmer Eldritch, czym jest świat po zażyciu Chew-Z, i co w ogóle wiemy o rzeczywistości, Bogu i innych ludziach, będą Ci bliskie i nie pozostawią Cię obojętnym.
A jeśli w dodatku jakimś przypadkiem jesteś miłośnikiem "Solaris" Lema, będziesz wniebowzięty.
Na koniec jedna uwaga na poły techniczna: Philip K. Dick pisał, aby ludzie czytali, a nie słuchali. W dodatku, aby czytali po angielsku. Dlatego dwóm substancjom wokół których kręci się powieść nadał bardzo wymowne nazwy, których znaczenie może umknąć przy nieznajomości angielskiego (a nawet przy znajomości angielskiego, lecz bez uświadomienia sobie zapisu tych nazw). Pierwszą substancją jest Can-D (w tym wypadku angielska wymowa tak pisanej nazwy nie jest myląca). Can-D to homofon (słowo tak samo wymawiane) jak "candy" (cukierek). W drugim wypadku - Chew-Z sytuacja dla słuchacza jest bardziej nieczytelna, bo - siłą rzeczy - wymowa musi brzmieć "cziu-zed" (lub ewentualnie "cziu-zii"). Ale gdyby "Z" potraktować nie jako stojącą osobno i po myślniku literę alfabetu ("zed" lub "zee"), lecz jako "z" kończące słowo, wymowa byłaby zbieżna z "choose" (cziuz). A "choose" to "wybierz".
I o dokonywaniu wyborów jest w tej powieści bardzo wiele mowy.
Aha, no i oczekuję teraz kilkuset podziękowań ;-)
Może należy zacząć od tego, że proza Philipa K. Dicka w ogóle nie należy do łatwych i przyjemnych. Tu nie ma akcji w stylu "zabili go i uciekł", nie ma także iskrzących się nieziemską technologią gadżetów. Jest za to mnóstwo nas - ludzi. Z bebechami - tymi jak najbardziej fizycznymi (czy fizjologicznymi) i tymi umysłowymi (a może raczej duchowymi).
Jeśli więc "Matrix" był i jest dla Ciebie filmem z genialnymi efektami wizualnymi i rewelacyjną rozpierduchą, i niczym więcej, nie sięgaj po Dicka w ogóle, a po "Trzy stygmaty" w szczególności.
Ale jeśli po obejrzeniu pierwszego filmu o Neo autorstwa braci Wachowskich (i tylko pierwszego) długie godziny zajęło Ci rozmyślanie, czym jest matrix, czy jest matrix, co lepiej - wziąć czerwoną, czy niebieską pigułkę, i dlaczego umierając w matrixie umiera się definitywnie, a odbywając stosunek z kobietą w czerwonej sukni nie kończy się w realu z francuską chorobą, to rozważania o tym, kim jest Palmer Eldritch, czym jest świat po zażyciu Chew-Z, i co w ogóle wiemy o rzeczywistości, Bogu i innych ludziach, będą Ci bliskie i nie pozostawią Cię obojętnym.
A jeśli w dodatku jakimś przypadkiem jesteś miłośnikiem "Solaris" Lema, będziesz wniebowzięty.
Na koniec jedna uwaga na poły techniczna: Philip K. Dick pisał, aby ludzie czytali, a nie słuchali. W dodatku, aby czytali po angielsku. Dlatego dwóm substancjom wokół których kręci się powieść nadał bardzo wymowne nazwy, których znaczenie może umknąć przy nieznajomości angielskiego (a nawet przy znajomości angielskiego, lecz bez uświadomienia sobie zapisu tych nazw). Pierwszą substancją jest Can-D (w tym wypadku angielska wymowa tak pisanej nazwy nie jest myląca). Can-D to homofon (słowo tak samo wymawiane) jak "candy" (cukierek). W drugim wypadku - Chew-Z sytuacja dla słuchacza jest bardziej nieczytelna, bo - siłą rzeczy - wymowa musi brzmieć "cziu-zed" (lub ewentualnie "cziu-zii"). Ale gdyby "Z" potraktować nie jako stojącą osobno i po myślniku literę alfabetu ("zed" lub "zee"), lecz jako "z" kończące słowo, wymowa byłaby zbieżna z "choose" (cziuz). A "choose" to "wybierz".
I o dokonywaniu wyborów jest w tej powieści bardzo wiele mowy.
Aha, no i oczekuję teraz kilkuset podziękowań ;-)
Przeczytałem w swoim czasie sporo Dicka, ale to mnie ominęło. Będzie okazja nadrobić! Dzięki! :)
OdpowiedzUsuńKilkaset jednobrzmiących podziękowań sprawi Ci radochę? Nie ściemniasz? ;)
OdpowiedzUsuńJuż raz Ci to napisałam, ale się powtórzę, bo nie wiem, czy przeczytałeś :
OdpowiedzUsuńMako - wielkie dzięki!!! Za to, że czytasz mi książki, na które brak mi czasu. Towarzyszysz mi w drodze do i z pracy, w czasie sprzątania, gotowania, robienia stu innych rzeczy, a często nawet i w łóżku. Natrafiłam na cykl "Roboty" w Twojej interpretacji - i trudno mi przyciskać "stop". Dziękuję!!
A teraz jeszcze dziękuje za Dicka! No i czekam na więcej...
Nie powinnaś pisać takich rzeczy przy mojej żonie ;-)
UsuńDzięki :-)
Ze zrozumieniem Dicka jest trochę tak jak z moim rozumieniem Ziemi jałowej T.S. Eliota. Dostałem ją w prezencie będąc w liceum ( to taki przeintelektualizowany epizod w życiu człowieka) czyli dawno dawno temu ;). Pamiętam, że jak próbowałem to czytać to ni cholery nic nie rozumiałem. I pewnego wieczora wróciłem z jakiejś imprezy dość mocno wstawiony. Rodzice mnie nie zabili więc zabrałem się za Eliota i przyszło olśnienie zrozumiałem wszystko. Uradowany poszedłem spać. Następnego dnia nic nie pamiętałem z przeczytanego tekstu więc zaczęłam czytać ponownie i niestety znów nic nie rozumiałem.
OdpowiedzUsuńChociaż w tym samym czasie przeczytałem "Trzy stygmaty..." i to na szczęście zrozumiałem więc może jednak Dick nie jest taki trudny w odbiorze
dziękuje...
OdpowiedzUsuńMako, a wogole to skad ta Twoja "dobra i szeroka" pisownia ? Oczywiscie ksiazki .. ale jakies wyksztalcenie, wyjatkowy dobry nauczyciel ? A, moze zawod jak uprawiasz ?
OdpowiedzUsuńWszystko po trochu. :-)
UsuńRewelacja! Średnio raz na 2 lata przypominam sobie tę książkę Dicka. Tym razem chętnie to zrobię w wersji audio.
OdpowiedzUsuńZelazny, Dick.. Gibson!;) Ciesze sie niezwykle ze czytasz ostatnio same smaczne rzeczy:) LU
OdpowiedzUsuńKapitalna robota,jestem wiernym słuchaczem ,i czekałem aż zabierzesz się za Dicka,oby więcej takich pozycji tego autora.
OdpowiedzUsuńdziękuje, chętnie sobie przypomnę.
OdpowiedzUsuńDzięki razy 1000 :)
OdpowiedzUsuńDziekuje
OdpowiedzUsuńDzięki! Lubię Twoją wymowę angielszczyzny :).
OdpowiedzUsuń