Weronika

środa, 27 czerwca 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 20


Z małego nasienia może wyrosnąć potężne drzewo, zdolne do przetrwania najsilniejszej burzy. Pamiętajcie, Rayna Butler była zaledwie chorowitą, powaloną przez gorączkę dziewczynką, kiedy zaczęła swoją krucjatę – i popatrzcie w co się ona zamieniła! Jestem zaledwie jednym z drzew w lesie zasianym wiarą Rayny. Wierni mi naśladowcy nie ugną się przed skamleniem niewiernych, którzy występują przeciwko nam.
- Manford Torondo, Jedyna ścieżka

Choć  jego ważne zadanie wymagało, aby podróżował wzdłuż i w poprzek znanego wszechświata, Manford cieszył się sporadycznymi chwilami spokoju we własnym domu i w towarzystwie Anari. Prości i uczciwi mieszkańcy Lampadasa prowadzili małe gospodarstwa rolne, z których czerpali żywność oraz włókniste rośliny, z których samodzielnie wyrabiali tkaniny. Prowadzili satysfakcjonujące życie, w którym nie było miejsca dla sztucznych potworności: bez groźby zniewolenia przez maszyny czy uzależnienia się od oferowanych przez nie złudnych udogodnień.
                Ludzki umysł jest świętością.
                Dom Manforda zbudowany był z polnych kamieni spojonych zaprawą, ujętych w drewniane ramy z pni ściętych i ukształtowanych ręcznie, przy pomocy najprostszych narzędzi. Wznieśli go dla niego jego zwolennicy; gdyby o to poprosił, postawiliby mu tu pałac wspanialszy od cesarskiego, lecz sam taki pomysł sprzeczny był z wyznawaną przez Manforda filozofią. Skarciłby każdego, kto choćby wpadł na taki pomysł. Jego przytulny domek był doskonały, uroczo udekorowany tkanymi ręcznie makatami, przyozdobiony obrazkami namalowanymi dla niego przez współwyznawców. Ochotnicy zasadzili kwiaty przed frontem budynku; ogrodnicy pilnowali równego przycięcia żywopłotów; projektanci ogrodów zaplanowali i ułożyli malownicze kamienne ścieżki. Gotowano i pieczono dla niego, przynoszono mu w darze takie ilości jedzenia, jakim nie był w stanie sam dać rady, więc dzielił się z innymi.
                Na widok tego oczywistego dowodu, że ludzie mogą prowadzić szczęśliwe życie bez gadżetów, komputerów i wyszukanej – złej – technologii, serce mu rosło. Butlerianie pracowali ciężej, jedli lepiej i byli zwykle zdrowsi niż ci ludzie, którzy ciągle powierzali swoje zdrowie lekarzom i ich lekarstwom.
                W Cesarstwie było zbyt niewiele światów, które przypominałyby Lampadasa, więc jego ruch miał przed sobą jeszcze wiele pracy. Poza fizycznym unicestwianiem robotów bojowych i statków myślących maszyn, trzeba było prowadzić ciągłą wojnę z zakorzenioną w ludzkim umyśle skłonnością do poddawania się zależności.
                Lecz nie dziś wieczorem. Odesłał swoich zwolenników dziękując im za dotrzymywanie mu towarzystwa, lecz nalegając, że potrzebuje teraz czasu, aby odpocząć i oddać się medytacji. Jak zawsze, pozostała przy nim wyłącznie Anari. Idaho.
                Ułożył się wygodnie na poduszkach i obserwował kobietę krzątającą się po domu. Wiedział, że na jedno skinienie palcem niezliczone rzesze ruszyłyby spełniać jego życzenia. Nosili by go w palankinie, karmili go, utrzymywali jego dom i otaczali go uwagą bliską obsesji. Lecz nikt inny nie był taki, jak Anari. Manford nie przeżyłby bez niej. Doskonale się nim opiekowała.
                Mistrzyni miecza dodała kolejny porąbany pień do kominka. Sterta drewna ułożonego pod okapem domu wystarczyłaby do ogrzewania domów setki ludzi przez rok. W chłodne, jesienne wieczory Manford lubił, aby okna domu pozostawały otwarte, wpuszczając do wnętrza świeże powietrze, więc Anari podtrzymywała ogień; budziła się nawet w nocy, aby podrzucić drewna do przygasającego ognia. W kuchni postawiła już na ogniu kociołki z wodą, aby była gorąca na kąpiel Manforda. Anari nigdy nie narzekała na ogrom domowych posług; przeciwnie – czasami zdarzało jej się mruczeć z zadowoleniem. Była szczęśliwa mogąc prowadzić takie życie, mogąc opiekować się Manfordem.
                Przeszła koło niego niosąc drugi mosiężny kociołek. Wyczuł zapach aromatycznych liści, które wrzuciła do gorącej wody. „Twoja kąpiel jest już prawie gotowa. Za chwilę do Ciebie wrócę.”
                „Poradzę sobie z kąpielą,” odpowiedział.
                „Wiem. Ale uwielbiam pomagać Ci.” Uśmiechnęła się miękko i wyszła z pokoju.
                Pod jej nieobecność uniósł się na silnych ramionach i stojąc na rękach przeszedł przez pomieszczenie. Po przeciwnej stronie chwycił jedną z poręczy umieszczonych na jego wysokości, specjalnie po to, aby ułatwić mu samodzielne poruszanie po domu. Choć stracił połowę ciała, tę która mu pozostała poddawał regularnym ćwiczeniom. Nie mógł sobie pozwolić na bezradność, lecz znaczenie miało także zapewnienie godnego wyglądu, kiedy pokazywał się publicznie. Pozwalał sobie pomagać, kiedy było to konieczne, lecz wcale nie był takim kaleką, za jakiego brała go większość.
                Usłyszał jak w sąsiednim pomieszczeniu Anari wlewa wodę z kociołka do wanny. Po chwili wróciła kierując się ku miejscu, w którym przed chwilą siedział na poduszkach. Spostrzegła, że bez jej pomocy przeniósł się w inne miejsce, obrzuciła go krótkim, pełnym przygany spojrzeniem, schyliła się i wyciągnęła ramię.
                Wsunął się w jej silny uścisk, owijając jedno ramię wokół jej barków i wspinając na biodro. Gdy Anari niosła go do drugiego pokoju, ich biodra stykały się, jak u pary zakochanych spacerujących w czułym uścisku. Jedyną różnicą było to, że szła tylko ona. Przytrzymując go przy sobie pochyliła się i dłonią sprawdziła temperaturę wody w wannie. Stwierdzając, że jest odpowiednia, zdjęła z Manforda koszulę i bieliznę, i umieściła go w kąpieli.
                Przymknął oczy i westchnął. Anari wzięła myjkę i zaczęła go myć. Nigdy nie dała po sobie poznać, aby traktowała to jako przykry obowiązek. Pozwolił, aby kontynuowała. Nie czuł się niezręcznie pozostając w centrum krzątaniny Anari, ponieważ dzięki temu czuł się bezpieczny. Czuł także, że może jej całkowicie zaufać. Pozwolił swoim myślom dryfować, lecz dręczące go koszmary nigdy nie oddalały się od jego umysłu… okropny dzień, w którym eksplozja zabiła Raynę Butler.
                Manford już zawsze miał się zastanawiać, czy wtedy mógł poruszać się szybciej, czy dałby radę jakoś ją uratować. Uczynił heroiczny wysiłek i zawiódł – zapłacił za to utratą nóg. Z radością poświęciłby dla niej więcej… wszystko.
                Już po ostatecznym upadku Omniusa Rayna Butler kontynuowała swój antytechnologiczny ruch, który wtedy nosił nazwę Kultu Sereny. Od chwili, kiedy jako dziewczynka cudowanie ocalona od plagi Omniusa, która zabrała całą jej rodzinę, rozpoczęła krucjatę, Rayna nigdy nie straciła swojej misji z oczu – aż do chwili, kiedy bomba zabójcy przerwała jej życie w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat.
                Zamieszki skierowane przeciw EKT podgrzały jeszcze nastroje wśród jej wyznawców. Oburzenie wywołane Biblią protestancko-katolicką nie pokrywało się z dążeniami Rayny do odrzucenia technologii, lecz oba ruchy miały ze sobą wiele wspólnego. Rayna Butler była stara, lecz bystra i charyzmatyczna jak wcześniej. Nie pokładała zaufania w technologiach medycznych, melanżu ani lekach; dożyła swojego wieku ponieważ była czysta.
                Manford przyłączył się do Butlerian jako pełny entuzjazmu, idealistyczny piętnastolatek, po ucieczce z domu. Wiedział, że maszyny dawno temu unicestwiły populację jego rodzinnej planety, i choć Omnius i cymeki zostali pokonani całe dziesięciolecia przed jego urodzeniem, Manford pałał żądzą zemsty. Był pełnym pasji młodym człowiekiem, który pragnął walczyć, mimo iż bitwy zakończyły się dawno temu.
                Znalazłszy swoje miejsce wśród Butlerian z całego serca pragnął być blisko Rayny, słuchać jej i obserwować. Był nią zauroczony tak, jak to się zdarza uczniowi zakochanemu w starszej nauczycielce. Podziwiał blask jej oczu, świetlistość jej bladej niczym kość słoniowa skóry. Choć w wyniku wywołanej przez myślące maszyny zarazy, jeszcze jako dziecko straciła wszystkie włosy, Manford dostrzegał w niej nieskończone piękno.
                Rayna zwróciła na niego uwagę w tłumie wyznawców; pewnego razu powiedziała nawet Manfordowi, że oczekuje po nim wielkich czynów. Gdy zawstydzony odpowiedział, że jest o wiele za młody, aby stać się przywódcą, Rayna odrzekła, „Miałam tylko jedenaście lat, kiedy zostałam powołana.”
                Gdy świeżo opierzone Imperium rozrastało się, coraz więcej było tych, którzy sprzeciwiali się wysiłkom Rayny – sił pro technologicznych, grup interesów, populacji planetarnych, które nie zgadzały się na rezygnację z technicznych udogodnień. Podczas jednego w wypadów na Boujet, planetę, która starała się oprzeć swój rozwój na podstawach przemysłowych i technologicznych, fanatyk techniki podłożył bombę, mając zamiar zgładzić Raynę.
                Manford odkrył bombę w ostatnim momencie, ruszył chronić Raynę i dostał się w zasięg eksplozji. Stara Rayna zmarła na jego rękach, rozerwana wybuchem, a jednak szczęśliwa. Uniosła spływający krwią palec, aby go pobłogosławić i wydając ostatnie tchnienie poleciła Manfordowi, aby kontynuował jej dzieło.
                Na to wspomnienie, w ciepłej kąpieli przeszedł go dreszcz. W dalszym ciągu miewał koszmary, w których w oczach Rayny trzymanej w jego ramionach gasło światło, a kobieta na krótkie mgnienie znów stawała się dziewczynką. Był tak pochłonięty jej umieraniem – i w tak głębokim szoku – że nie zauważył nawet własnych, jakże poważnych obrażeń. Wybuch pozbawił go dolnej połowy ciała…
                Po tym wydarzeniu tłum Butlerian przewalił się przez miasta i fabryki na Boujet, paląc je niemal do szczętu i pozostawiając mieszkających tam ludzi bez technologii, bez wygód, a jedynie z popiołami. Zawrócili tę planetę do epoki kamiennej.
                Manford zdumiał opiekujących się nim lekarzy dochodząc do siebie po doznanym urazie. Od tej pory błogosławieństwo Rayny było jego mieczem i tarczą. Jak relikwię przechowywał splamiony krwią strzępek materiału, który oderwał od jej szaty dniu śmierci. Miał go zawsze przy sobie; czerpał z niego siłę.
                Anari zaczęła rozmasowywać palcami jego spięte mięśnie barków. Spoglądając w dół, na Manforda unoszącego się w przesyconej ziołami wodzie zapytała, „Znów myślisz o Raynie. Poznaję to po wyrazie Twojej twarzy.”
                „Rayna jest zawsze przy mnie. Jak mógłbym przestać o niej myśleć?”
                Anari wyjęła go z wody i delikatnie wytarła ręcznikiem, a następnie pomogła mu się ubrać. Gdy trzymała go w swoich silnych ramionach, pochylił głowę ku jej głowie. „Postaw mnie przy biurku, w pobliżu łóżka. I zapal świecę. Chciałbym poczytać, zanim pójdę spać.”
                „Jak sobie życzysz, Manfordzie.”
                Gdy zostawiła go samego, pochylił się nad oprawnymi kopiami dzienników i notatników laboratoryjnych ohydnego robota Erazma. Były to niebezpieczne dokumenty odnalezione po zagładzie Korrina, uratowane i trzymane pod kluczem. Przerażające dzienniki zapewniające wgląd w umysł potwora. Manford studiował kolejne strony, niemal doprowadzony do mdłości słowami utrwalonymi przez robota. Było to jak odczytywanie słów demona. Im dłużej je czytał, tym bardziej czuł się przerażony. Z pedantycznych zapisków przebijała duma myślącej maszyny z tortur i występków, jakich się dopuszczał. Komentarze spisane ręką robota zmroziły duszę Manforda.
                „Maszyny cechują się cierpliwością, jakiej ludzie nie są w stanie osiągnąć,” napisał Erazm. „Czymże dla nas jest dziesięciolecie, stulecie czy milenium? Możemy czekać. I jeśli sądzą, że nas pokonali, nie opuszcza mnie ufność. Najpierw ludzie stworzyli myślące maszyny, a potem staliśmy się ich panami. Nawet jeśli w tej wojnie uda im się unicestwić wszystkie komputerowe umysły, wiem co się stanie. Znam ich. Po upływie odpowiednio długiego czasu zapomną… i stworzą nas znów. Tak, możemy poczekać.”
                Zaniepokojony treścią przeczytanego fragmentu Manford poczuł piekące łzy pod powiekami, i przysiągł sobie, że ta przepowiednia się nigdy nie ziści. Zamknął książkę, ale wiedział, że lektura nie pozwoli mu szybko zasnąć. Niektóre rzeczy były dla niego zbyt przerażające, aby mógł się nimi podzielić ze współwyznawcami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz