Weronika

środa, 27 czerwca 2012

Zgromadzenie żeńskie z Diuny - rozdział 18


Burza na pustyni pozostawia wiele blizn, ale usuwa wiele innych.
- powiedzenie Fremenów z Arrakis

Po uzyskaniu wszystkich informacji, jakie można było wyciągnąć od pracującego na czarnym rynku pilota, Ishanti spędziła dwa tygodnie dyskretnie badając to, co działo się na pustyni. Wkrótce odkryła nielegalną operację zbierania przyprawy.
                Szef kłusowników, Dol Orianto, przechwalał się w barach miasta Arrakis. Zdawał się uważać, że nie ma się czego obawiać. „Ta planeta jest wystarczająco duża dla konkurentów – podczas gorączki przyprawowej odbywało się tu mnóstwo niezależnych operacji zbierania przyprawy. Ten cały świat nie jest prywatnym poletkiem Venporta!” Orianto śmiał się, a jego pracownicy śmiali się wraz z nim.
                Mała placówka przemysłowa w górach nad Kartagą nie była ani ukryta, ani broniona. Zespoły VenHold ruszyły do akcji. Atak był błyskawiczny. Ishanti i jej czterdzieści śmigaczy myśliwskich wkrótce było w drodze powrotnej, w miejscu przemysłowej placówki pozostawiając dymiące ruiny budynków mieszkalnych i zwęglone ciała rozciągnięte na skałach. Silos, w którym gromadzona była przyprawa pozostał nienaruszony – Dyrektor Venport nieugięcie wpajał im, że nielegalnie pozyskiwana przyprawa jest zbyt cenna, aby łatwo z niej zrezygnować.
                Z początku Ishanti zastanawiała się nad pozostawieniem jednego lub dwóch kłusowników przy życiu, aby mogli przesłać raport do Arjena Gatesa i firmy Celestial Transport. Jednak później, zdecydowała, że zamiast tego nagra cały atak – prosta wiadomość powinna zadziałać równie skutecznie. A w ten sposób mogła zachować kontrolę nad jej treścią.
                Teraz, w hałaśliwym przedziale pasażerskim śmigacza Ishanti zwróciła się do swoich towarzyszy – w tym kliku Fremenek wojowniczek – przekrzykując szum przegubowych skrzydeł. „Jak już z tym skończymy, zajmiemy się zebraniem wyposażenia i odzyskaniem przyprawy. To będzie specjalny prezent.” W tajemnicy wyśle także wiadomość do Naiba Sharnaka, do jego położonej w głębokiej pustyni siczy, informując swoich współplemieńców, że jeśli się pospieszą, będą mogli zabrać ciała i odzyskać z nich wodę, zanim ktokolwiek się w tym wszystkim zorientuje.
                Ishanti dołożyła starań, aby pojmać Dola Orianto żywcem, by przerażony mógł patrzeć na rzeź swojej załogi. Związany i ciśnięty na pokład jak worek ziemniaków, Orianto wił się i szarpał więzy, lecz im więcej wysiłku wkładał w te próby uwolnienia, tym mocniej szigastruny zaciskały się wokół jego nadgarstków, nóg i gardła, wżynając się w ciało.
                „Nie ma nic, co mógłbyś powiedzieć, aby się ocalić,” powiedziała zimnym głosem Ishanti klękając przy więźniu. „Teraz zastanów się nad jedyną decyzją, jaka ci jeszcze w życiu pozostała, najważniejszą decyzją: Jak umrzesz – odważnie, czy jak tchórz?”
                Nie odpowiedział. Z jego oczu płynęły łzy… strata wody, pomyślała, ale całe jego ciało było jedną wielką stratą wody. Jednak, konieczne było rozesłanie pewnych komunikatów, i – patrząc z szerszej perspektywy – miały one większe znaczenie niż kilka litrów wody.
                Przekazała już pilotowi kurs. Jednostka leciała wysoko ponad wzbijającymi się chmurami pyłu. Ishanti zapoznała się z prognozami, aby zlokalizować najbliższą kurzawę Koriolisa. Do tego miejsca pozostało już mniej niż godzina drogi.
                Gdy Dol Orianto nie odpowiedział na zadane mu pytanie, usiadła na powrót na swoim miejscu i dalej lecieli w milczeniu. Przywódca kłusowników płakał, ale nie żebrał o życie. To musiała mu przyznać.
                Pilot – ekspert w zakresie wzorców pogodowych na Arrakis – naprowadził statek na wirujący lej obłoków i pyłu. Spoza szczelnych, pokrytych rysami bulajów, pasażerowie mogli oglądać z góry przerażające widowisko. Wir wyjących wiatrów budził lęk u wszystkich ludzi pustyni. Oglądając gigantyczną burzę z góry, nawet z tej, bezpiecznej wysokości, Ishanti stwierdziła, że jest onieśmielająca, przerażająca i na swój sposób piękna.
                Piękna tego nie dostrzegał Dol Orianto.
                Gdy znajdowali się wprost nad piaskową kurzawą, pilot zatoczył krąg i zasygnalizował osiągnięcie celu. Ishanti podniosła się z metalowej ławki, na której zajmowała miejsce, chwyciła kłusownika za ramiona i siłą postawiła go na nogi. Drżał.
                „Są rzeczy, które muszą się stać,” powiedziała przepraszająco. Josef Venport jasno określił swoje życzenia. „Inni nazwaliby to chwalebną śmiercią.”
                Zarówno ona, jak i jej towarzysze przypięli uprzęże do uchwytów umieszczonych na ścianie statku, zabezpieczając się przed wyssaniem na zewnątrz, kiedy luk zostanie otwarty. Orianto szarpnął się mocniej próbując się wyrwać; zaciskające się szigastrunowe więzy przecięły nadgarstki i z żył trysnęła krew.
                Ishanti zamknęła oczy, odmówiła krótką modlitwę i wypchnęła więźnia przez otwarty luk.
                Mężczyzna runął głową w dół ku otwartej paszczy kurzawy Koriolisa. Długo przed tym, nim ogromny wirujący lej pochłonął go, zamienił się w niewielką kropkę. Tak, niektórzy nazwaliby to chwalebną śmiercią.
                Zamknęła luk śmigacza i dała sygnał pilotowi. „Mamy to nagrane. Wracamy do miasta Arrakis – muszę złożyć raport.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz