Jesteśmy tu w gronie ludzi, którzy - mam mniemam - lubią słuchać książki :)
Chcę więc się z Wami podzielić refleksją bardziej z pozycji słuchacza niż lektora, i ciekaw jestem Waszych opinii.
Rzecz dotyczy tzw. superprodukcji, czyli audiobooków czytanych przez zespoły aktorów, i nierzadko opatrzone dodatkowymi efektami dźwiękowymi oraz oprawą muzyczną.
Otóż - będąc nieodrodnym dzieckiem Tej Ziemi - jestem za, a nawet przeciw. A właściwie przeciw, a nawet za (czasami).
I niniejszym spróbuję ową moją ambiwalencję wyjaśnić.
W zdecydowanej większości, autorzy książek pisali je i piszą z myślą o czytelniku: pojedynczym Kowalskim płci tej lub owej, który czytając literki składa je w słowa i śliniąc palec przewraca kolejne kartki owymi słowami zapisane, dając się porwać narracji. Aby do tego "porwania" narracją mogło dojść, autor musi uciekać się do różnych środków: od czasu do czasu funduje opis tego, co widzi i słyszy bohater, a jeśli bohater ów z kimś rozmawia, to autor identyfikuje poszczególnych uczestników rozmowy dodatkami "powiedział Robert", "odpowiedziała Kasia", czy "wyjąkał Piotrek". I kiedy w naszym umózgowieniu odbywa się magiczny proces transformacji słów zapisanych na papierze na rzeczywistość w indywidualnej wyobraźni czytelnika, te "dodatkowe informacje" gładko wtapiają się w bieg narracji. Więc rzucając okiem na słowa "wyjąkał Piotrek" tworzymy sobie gdzieś w korze mózgowej charakterystyczny głos owego wcześniej już wyobrażonego Piotrka i jego jąkania.
I tu wkracza producent audiobooka, który chce: po pierwsze - zachować wiernie treść nagrywanej książki, a po drugie - każdej postaci przypisać odrębny i charakterystyczny głos. W rezultacie Piotrek jąka swoją kwestię głosem Roberta Więckiewicza lub Tomasza Kota, a kiedy tylko skończy narrator - głosem Rocha Siemianowskiego lub Danuty Stenki, informuje nas, że "wyjąkał Piotrek". Do jeszcze głupszej sytuacji dochodzi, jeśli "superprodukcja" opatrzona jest efektami dźwiękowymi, i narrator (czyim głosem, to już sobie sami wymyślcie) mówi: "na żwirowej ścieżce rozległy się kroki" i jednocześnie efekt dźwiękowy kroków owych trafia do uszu słuchacza.
I właśnie po to, aby uniknąć takich "zgrzytów" poznawczych, zarówno w dawniejszych, jak i zupełnie nowych czasach tworzy się adaptacje, a ich nagrany efekt nazywa się nie audiobookiem, ale słuchowiskiem. I nikt nie powiedział, że adaptacje słuchowiskowe muszą stanowić jakieś skróty i wybór z oryginalnego tekstu książki. Adaptacja może być bardzo wierna, i ograniczać się do pominięcia tych "didaskaliów", których obecność w wersji audio jest zbędna dzięki obsadzie aktorskiej i efektom dźwiękowym.
Osobiście podejrzewam, że "superprodukcje" są przedsięwzięciem skazanym na klęskę z punktu widzenia opłacalności. Tworzy się je z powodów raczej prestiżowych, niż marketingowych. Ale jeśli już powstają, i mają być wizytówką tej czy innej firmy nagraniowej, to marzy mi się, aby w budżecie obok pieniędzy dla autora i wykonawcy muzyki, aktorów i realizatorów nagrań przewidziano także działkę dla dobrego adaptatora.
A jak Wy odbieracie nasze rodzime "superprodukcje"?
Chcę więc się z Wami podzielić refleksją bardziej z pozycji słuchacza niż lektora, i ciekaw jestem Waszych opinii.
Rzecz dotyczy tzw. superprodukcji, czyli audiobooków czytanych przez zespoły aktorów, i nierzadko opatrzone dodatkowymi efektami dźwiękowymi oraz oprawą muzyczną.
Otóż - będąc nieodrodnym dzieckiem Tej Ziemi - jestem za, a nawet przeciw. A właściwie przeciw, a nawet za (czasami).
I niniejszym spróbuję ową moją ambiwalencję wyjaśnić.
W zdecydowanej większości, autorzy książek pisali je i piszą z myślą o czytelniku: pojedynczym Kowalskim płci tej lub owej, który czytając literki składa je w słowa i śliniąc palec przewraca kolejne kartki owymi słowami zapisane, dając się porwać narracji. Aby do tego "porwania" narracją mogło dojść, autor musi uciekać się do różnych środków: od czasu do czasu funduje opis tego, co widzi i słyszy bohater, a jeśli bohater ów z kimś rozmawia, to autor identyfikuje poszczególnych uczestników rozmowy dodatkami "powiedział Robert", "odpowiedziała Kasia", czy "wyjąkał Piotrek". I kiedy w naszym umózgowieniu odbywa się magiczny proces transformacji słów zapisanych na papierze na rzeczywistość w indywidualnej wyobraźni czytelnika, te "dodatkowe informacje" gładko wtapiają się w bieg narracji. Więc rzucając okiem na słowa "wyjąkał Piotrek" tworzymy sobie gdzieś w korze mózgowej charakterystyczny głos owego wcześniej już wyobrażonego Piotrka i jego jąkania.
I tu wkracza producent audiobooka, który chce: po pierwsze - zachować wiernie treść nagrywanej książki, a po drugie - każdej postaci przypisać odrębny i charakterystyczny głos. W rezultacie Piotrek jąka swoją kwestię głosem Roberta Więckiewicza lub Tomasza Kota, a kiedy tylko skończy narrator - głosem Rocha Siemianowskiego lub Danuty Stenki, informuje nas, że "wyjąkał Piotrek". Do jeszcze głupszej sytuacji dochodzi, jeśli "superprodukcja" opatrzona jest efektami dźwiękowymi, i narrator (czyim głosem, to już sobie sami wymyślcie) mówi: "na żwirowej ścieżce rozległy się kroki" i jednocześnie efekt dźwiękowy kroków owych trafia do uszu słuchacza.
I właśnie po to, aby uniknąć takich "zgrzytów" poznawczych, zarówno w dawniejszych, jak i zupełnie nowych czasach tworzy się adaptacje, a ich nagrany efekt nazywa się nie audiobookiem, ale słuchowiskiem. I nikt nie powiedział, że adaptacje słuchowiskowe muszą stanowić jakieś skróty i wybór z oryginalnego tekstu książki. Adaptacja może być bardzo wierna, i ograniczać się do pominięcia tych "didaskaliów", których obecność w wersji audio jest zbędna dzięki obsadzie aktorskiej i efektom dźwiękowym.
Osobiście podejrzewam, że "superprodukcje" są przedsięwzięciem skazanym na klęskę z punktu widzenia opłacalności. Tworzy się je z powodów raczej prestiżowych, niż marketingowych. Ale jeśli już powstają, i mają być wizytówką tej czy innej firmy nagraniowej, to marzy mi się, aby w budżecie obok pieniędzy dla autora i wykonawcy muzyki, aktorów i realizatorów nagrań przewidziano także działkę dla dobrego adaptatora.
A jak Wy odbieracie nasze rodzime "superprodukcje"?
Raczej negatywnie. Aktualnie jakoś męczę Blade Runnera w którym sporo kawałków muzycznych jest itp.. Sapkowskiego poza przeczytaniem, sluchalem w 2 wersjach.. czytanej i superprodukcja.. i ta druga zupelnie mi sie nie podobala. Moze w formie sluchowiska na zasadzie spektaklu teatralnego, jakies pol godzinne sluchowisko z zamknieta fabula i podzialem na glosy bylo by zjadliwe, ale bite kilkanascie godzin ksiazki.. dla mnie jest meczace. W PRLu chyba byly tego typu sluchowiska, a przynajmniej cos kojarze, ze dzieckiem bedac, sluchalem czegos takiego w radiu. Wybacz malo spojna forme, ale sennym:) //Ash
OdpowiedzUsuńBlade Runner bitych kilkunastu godzin nie ma, bo ledwie przekracza 6h ;)
UsuńJako rozległe adaptacje od lat 70-tych zrealizowany spory kawałek kanonu lektur szkolnych. Z tymi współczesnymi "superprodukcjami" mają wspólny rozmach i kilkugodzinną długość (chociaż nie całkowicie równą książce), pod tym względem obecnie realizowany słuchowiska Teatru Polskiego Radia są znacznie skromniejsze. Tutaj (chyba bawet nie pełna) lista: http://sluchowiska.ugu.pl/index.php?c=katalog&o=tytul&kategoria=PWD
Większość niestety nie znalazła swojej drogi do internetu (gorzej - znacznej ich części w ogóle nie ma w archiwach Polskiego Radia), z niektórych tylko pojedyncze minuty, ale też sporo zachowało się w całości - cały Sienkiewicz, Nędznicy, Srebrne Orły, Mistrz i Małgorzata itd...
Uwielbiam - choć nie traktuje tego jako audiobooka a jak słuchowisko, grę wyobraźni.
OdpowiedzUsuń"Gra o tron" i "Trylogia husycka" - jak dla mnie rewelacyjna. Twoi "Amerykańscy Bogowie" z oprawą muzyczną również. Mimo wszystko preferuję audiobooki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Bogdan
słuchanie audiobooków zacząłem właśnie od słuchowiska, a dokładnie od "Gry o tron" i byłem w szoku że to jest taki efekt, i zacząłem słuchać Trylogii Husyckiej, Ojca Chrzestnego, Karaluchy i pewnie jeszcze coś tam było, ale szybko się skończyło. Więc z braku laku zostały wersje jednoosobowe. Bałem się że to już nie będzie aż taki efekt wow jaki był z superprodukcjami. Jednak jak się okazało niepotrzebnie. Szybko przesłuchałem 2 tom Pieśni Lodu i Ognia i chciałem kolejne...jednak ich nie było ( do czasu ). No i słuchałem wielu różnych książek z różnych gatunków. i Przy dobrej interpretacji wcale nie trzeba wielu aktorów a jeden lektor. Oczywiście super mi się słuchało słuchowisk, jednak tak jak piszesz jest ich bardzo mało, szybko się nie pojawiają nowe. I jeszcze jeden minus jak dla mnie jeśli czyta dana kwestie Więckiewicz jako Ned Stark, to ja juz widzę Lorda Winterfel jako Więckiewicza. Tutaj to może aż tak bardzo nie razi, ale w przypadku Tyriona to nie umiałem sobie wyobrazić pana Braciaka jako krasnala, i ten głos juz mi do niego tak utkwił że nawet słuchając Twojej Nawalnicy mieczy słysze głos Braciaka i jego obraz przed oczami. I nic nie pomogło obejrzenie serialu w sumie 1 sezonu tylko :P
OdpowiedzUsuńp.s. Wielkie dzięki za Nawałnice Mieczy, jest teraz dla mnie jak powietrze. i boję się że pewnie za tydzień skończy się... Liczę bardzo na dalszą część i Pozdrawiam to co robisz jest świetne, i dodatkowo pomagasz czekam na wypłate i dołączam się do pomocy dla Weroniki
A wiesz, że na bardzo podobne w przekazie zarzuty natrafiam często w odniesieniu do audiobooków jako takich? "Nie będzie mi tutaj żaden lektor narzucał tego jak mam sobie wyobrażać jak jakaś postać mówi, to ogranicza moją wyobraźnie; książki są do czytania a nie do słuchania" ;)
OdpowiedzUsuńKsiążki są predysponowane do usłuchowienia tylko jeden poziom niżej niż czyste skrypty dialogowe. Trochę więcej treści której trzeba się trzymać i narzucającej przez to ograniczenia na aktorstwo, mnogość sposób możliwej ekspresji jest ograniczona przez opisy autora książki (których w suchych skryptach dialogowych nie ma albo są szczątkowe). Można to traktować jako niewidzialną rękę dodatkowe reżysera ;)
No właśnie - słuchowiska to aktorstwo. Można zagrać tak albo inaczej. Czy z tego można robić zarzut, że jest to forma wymuszająca jakąś ekspresję artystyczną? Pojedynczy lektor też gra, przypominam. Formalnie tu i tam mamy to samo aktorstwo interpretację.
Zbędne wyjaśnianie kto mówił albo nie rzuca mi się w, nomen omen, oko... albo w tych naszych rodzimych superprodukcjach (swoją drogą nazwa może efektowna i nawet na swój sposób celna, ale jakoś tak mało schludna i szlachetna) ich zwyczajnie nie ma, tzn. są eliminowane ze skryptu z dialogami tak jak po drugiej stronie mikrofonu wycina są mlaski.
Sprawdziłem na szybko - fonopolis w swoich produkcjach nie usuwa nic. Z kolei w Grze o Tron te wstawki wyjaśniające kto co powiedział były wyrzucane.
Całość wywodu można wlaściwiel podsumować krótko i kanonicznie - wszystko to kwestia gustu, komuś się może podobać mniej, bardziej, albo nawet w ogóle... czyli co kto lubi :)
------
Ja samemu aktorskie audiobooki, z efektami dźwiękowymi i muzyką, uwielbiam. Od tego zaczęła się moja przygoda z książką czytaną i nadal podchodzę do takowych jak do największego dobro. Oczywiście są wykonane lepiej i gorzej (a z czasem mój próg wymagań poszedł mocno w górę) a i tak na pierwszym miejscu jest wartość samej książki, trudno zrobić dobre słuchowisko na bazie słabej literatury. Dlatego do takiego Świętego Chaosu albo więszkości komiksów Sound Tropez podchodzę z małym entuzjazmem, chociaż doceniam kunszt realizatorski.
Zresztą są książki na udźwiękowienie nadające się mniej i nadające się bardziej. Zrobienie słuchowiska z takiej Korony Śniegu i Krwi Cherezińskiej w moim odczuciu uwypukla słabość warsztatu pisarskiego w dialogach, kiedy czyta je Roch nie rzuca się tak bardzo w oczy to jak słabo są napisane. Z kolei w przypadku Karaluchów fantastyczne udźwiękowienie podniosło pod niebiosa frajdę z tej książki, która literacko jest może nie jest słaba, ale przeciętna.
No i Sapkowski... mistrz pióra, do którego dobrano mistrza mowa (Gosztyła), dobrych aktorów i ogólnie realizację dającą klimat tych słuchowisk pasujący do tej prozy.
Lubię jedną i drugą formę lecz podstawa to wysoki poziom lektorów osobiście uważam że lektor jedno osobowy bardziej działa na wyobraźnie tak jak bym sam czytał książkę
OdpowiedzUsuńPOzdrawiam
Superprodukcje jak najbardziej przypadły mi do gustu i chętnie po takowe sięgam :) oczywiście każdy ma swój gust.
OdpowiedzUsuńJa jestem zachwycony słuchowiskami na podstawie komiksów "Thorgal" i "Walking Dead", ale podobały mi się też (przynajmniej w warstwie technicznej) "Sezon Burz" i "Długa ziemia". Więc generalnie jestem za, jeżeli to jest dobrze i z głową zrobione
OdpowiedzUsuńSuperprodukcje sa re we la cyj ne. Osoba nie do konca przekonanym do tego typu odbioru ksiazek sa w stanie pomoc z decyzja. A to za sprawa ulubionego aktora czy tez rozglosu. Natomiast superprodukcje skazane sa tylko i wylacznie na bardzo poczytne pozycje i dlatego jako zaprawiony w bojach audiobookowiec cenie wyzej maka_new bo pozwala mi odkrywac cos czego nigdy by nie nagrano Lem, Diuna, Asimov. Superprodukcje sa dostepne w formie "fizycznej". Mozna komus zrobic z tego np. prezent.
OdpowiedzUsuńLem, Diuna i Asimov to autorzy niszowi? ;) Polski rynek audiobooków jest nadal płytki, o tym co jest realizowane decyduje często przypadek i prywatne gusta wydawcy. Do nagrania została cała masa najpoczytniejszych książek. Jednak kiedy już wyjdzie z wieku dziecięcego kanon dla każdego gatunku zostanie pewnie nagrany. Mako jest znany, bo zajmuje się właśnie nim, co oczywiście w żaden sposób nie umniejsza wagi tej pracy pro publico bono.
UsuńTo samo dotyczy superprodukcji, ale w drugą stronę, tzn. do realizacji trafiają też książki przeciętne i przypadkowe (Cherezińska, Harasimowicz, niedługo Kossakowska).
No i to, z czym się zgadzam - to superprodukcje przekonują do książki mówionej. Bezapelacyjnie jest to najlepszy sposób na przekabacenie nowego słuchacza, czego jestem przykładem ;)
Przyznaję bez bicia, że uwielbiam superprodukcje / słuchowiska. Żałuję, że tak mało ich się obecnie nagrywa. Wolę dobre sluchowisko niż niejeden film. Ostatnio słuchałem Niezwyciężonego Lema i nie sądzę, żeby dało się na tej podstawie nakręcić lepszy film. Efekty dźwiękowe pozwalają głębiej zapuścić się w świat książki. A to, że jest jest to interpretacja? Cóż samo czytanie też jest już formą interpretacji. Zapewne autor przeczytałby inaczej :)
OdpowiedzUsuńNie jestem pewien czy robienie przedstawienia to dobry pomysł.
OdpowiedzUsuńSłuchałem "Narrenturm" w wersji aktorskiej i tej czytanej przez Rocha Siemianowskiego. Dobry lektor jest wstanie lepiej oddać dramatyzm czytanego tekstu niż ma to miejsce w słuchowisku. Wadą jest też dobór aktorów, do superprodukcji zaprasza się znanych aktorów i często ich dobór roli jest raczej podyktowany marketingiem niż dopasowaniem do czytanej roli.
Kolejną wadą słuchowisk są "efekty specjalne" które raczej rozpraszają niż pomagają we wczuciu się w klimat książki.
Największą wadą jest cena, superprodukcje są drogie i wpływa to na cenę okładkową, a co za tym idzie na sprzedaż. Za te same pieniądze można by nagrać kilka książek i mogły by być one tańsze.
Dla mnie superprodukcje są świetne. Najlepsze z jakimi się spotkałem to "Karaluchy" i "Niezwyciężony". Przy czym ten drugi czytany przez Krystynę Czubówną to po prostu rewelacja.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony np. Sapkowskiego wolałem słuchać w wersji lektora Rocha Siemianowskiego. Myślę że superprodukcję mają przyszłość.
Co do zarzutów - osobiście nie przeszkadza mi gdy Piotrek sie jaka a narrator jeszcze to zaznaczy. To w końcu książka mówiona a nie spektakl. Chociaż w teatrze też przecież niejednokrotnie jest narrator który zaznacza, że Piotrek sie wyjąkał.
Byłbym daleki od ingerencji w treść książek. Pozdrawiam!