Weronika

niedziela, 16 marca 2014

My Bonnie went over the ocean...

Być może zauważyliście, że w ostatnich dniach nagrania idą trochę szybciej. Zawdzięczacie to temu, że zostałem sam, nie muszę sprzątać sprzętu, i mogę usiąść do nagrań w różnych porach dnia, kiedy mam sposobność i ochotę.
Moje słoneczko jest teraz jakieś drobne kilka tysięcy kilometrów ode mnie. W ramach wolontariatu leczy Nepalczyków w Kathmandu. Jestem z niej dumny. Zresztą nie tylko dlatego. Jest jednym z bardzo nielicznych znanych mi lekarzy, którzy leczą, bo taka jest ich pasja, a nie sposób zarabiania pieniędzy. Aby zrozumieć, musielibyście kiedyś zobaczyć, jak opowiada, co udało się osiągnąć, jak ten czy ów pacjent zareagował na leczenie. Jestem pewien, że kiedy wróci będę musiał wysłuchać wielu podobnych historii. I w sumie, nie dziwi mnie, że ludzie przyjeżdżają do niej czasami z daleka.
Przy okazji - napadła mnie refleksja dotycząca pomagania w ogóle. Kiedyś złapałem się na tym, że mnogość obszarów, na których pomoc jest potrzebna jest tak przytłaczająca, że w końcu działa demotywująco. Są dzieci w hospicjach, sieroty, samotne osoby starsze, cierpiący chorzy, bezdomne zwierzęta, ginące lasy, etc., etc. Stojąc w obliczu takiej masy niedoli każdy chyba czuje, że jego możliwości, siły i zasoby są po prostu niczym. W rezultacie łatwiej (choć niekoniecznie wygodniej dla własnego samopoczucia) jest machnąć na to wszystko ręką. "No bo co ja mogę na to wszystko poradzić?"
Odpowiedź jest prosta - nic. Jak to mówi przecudne swojskie tłumaczenie łacińskiego przysłowia "Nec Hercules contra plures", czyli "I Herkules dupa, kiedy ludzi kupa", nie da się pomagać wszystkim. I nie można mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. Trzeba pomagać konkretnie: jednemu dziecku, pani Kowalskiej z sąsiedztwa, panu Nowakowi w domu starców, albo schronisku dla zwierząt w swoim mieście, albo fundacji robiącej coś dobrego, albo księdzu prowadzącemu stołówkę dla bezdomnych. I nie dać sobie wcisnąć moralnej odpowiedzialności za całą resztę. Bo jeśli dasz złotówkę na Owsiaka, drugą na Caritas, trzecią na hospicjum dla dzieci, czwartą na schronisko dla zwierząt, a piątą na WWF, to może poczujesz się lepiej, ale w rezultacie całe pięć złotych na konkretną Weronikę, działa mocniej. Nie rozdrabniaj się - pomagaj tym, czym możesz i w sposób jaki możesz (pieniędzmi, czasem) i miej świadomość, że ktoś inny też da całe pięć złotych na inny cel. Podejście takie ma jeszcze jeden "skutek uboczny". Dając "po złotówce" tu i tam, poświęcamy swoje pięć złotych. Angażując swoje siły i środki na jeden tylko cel potrafimy zmobilizować się, aby dać od siebie i z siebie więcej.
Ale mi się zrobiła niedziela moralizatorska ;) To wszystko przez to, że tęsknię za żoną :)

1 komentarz:

  1. Takie słowo na niedzielę! :-)
    No i szacunek dla małżonki!

    OdpowiedzUsuń