Weronika

niedziela, 12 sierpnia 2012

Daniel Silva - Portret szpiega - rozdział 12


Rozdział 12
Georgetown, Washington, D.C.

Przeszli na taras zlokalizowany na tyłach budynku i zajęli dwa kute, żelazne krzesła przy balustradzie. Carter balansował filiżanką kawy na kolanie i utkwił wzrok w szarych, strzelistych wieżach wznoszących się z gracją nad Uniwersytetem Georgetown. Paradoksalnie, mówił teraz o podłej dzielnicy San Diego, gdzie pewnego letniego dnia roku 1999 zjawił się młody jemeński duchowny o nazwisku Rashid al-Husseini. Dzięki pieniądzom zapewnionym przez saudyjską organizację charytatywną Jemeńczyk nabył podupadającą nieruchomość, dawniej dom handlowy, założył meczet i ruszył na poszukiwanie wiernych. Większość swoich wysiłków skupił na miasteczku uniwersyteckim Uniwersytetu Stanowego w San Diego, gdzie pozyskał oddanych zwolenników pośród arabskich studentów, którzy przybyli do Ameryki, aby uciec od krępujących ograniczeń społecznych swoich ojczyzn, tylko po to aby znaleźć się w izolacji na ziemi należącej do obcych. Rashid miał wyjątkowe kwalifikacje, aby stać się ich przewodnikiem. Był jedynym synem byłego ministra w rządzie Jemenu, urodził się w Ameryce, mówił potocznym amerykańskim angielskim i był – nie tak znowu dumnym – posiadaczem amerykańskiego paszportu.
- Meczet Rashida zaczął gromadzić wszelkich przybłędów i pięknoduchów, a pośród nich znaleźli się także dwaj Saudyjczycy o nazwiskach Khalid al-Mihdhar i Nawaf al-Hazmi. - Carter spojrzał na Gabriela i dodał, - Mam nadzieję, że nazwiska te nie są ci obce.
- To dwaj porywacze samolotu American Airlines lot 77, osobiście wybrani przez samego Osamę Bin Ladena. W styczniu 2000 byli obecni na spotkaniu planistycznym w Kuala Lumpur, po czym jednostka CIA zajmująca się Bin Ladenem zdołała ich zgubić. Później okazało się, że obaj przylecieli do Los Angeles i cały czas znajdowali się na terenie USA – o czym nie zechcieliście poinformować FBI.
- Ku mojemu wiecznemu wstydowi, - powiedział Carter. – Ale to nie jest opowieść o al-Mihdharze i al-Hazmim.
Opowieść, którą podjął Carter była historią Rashida al-Husseini, który wkrótce zyskał sobie w islamskim świecie reputację magnetycznego kaznodziei, kogoś, kogo Allach obdarował pięknym i kuszącym językiem. Jego kazania stały się obowiązkowym źródłem wiedzy nie tylko w San Diego, ale także na Bliskim Wschodzie, gdzie rozprowadzano je w postaci nagrań na kasetach. Wiosną 2001 r., zaproponowano mu stanowisko duchownego we wpływowym islamskim ośrodku pod Waszyngtonem, w podmiejskim rejonie Falls Church, w Wirginii. Niedługo potem, Nawaf al-Hazmi modlił się tam wraz z młodym Saudyjczykiem z Taif, nazywającym się Hani Hanjour.
- Tak przez przypadek, - powiedział Carter, - meczet zlokalizowany jest przy Leesburg Pike. Jeśli skręcisz stamtąd w lewo w Columbia Pike i przejedziesz parę mil prosto, natkniesz się na zachodnią fasadę Pentagonu – i to dokładnie zrobił Hani Hanjour rankiem 11 września. Rashid był w tym czasie w swoim biurze. Słyszał samolot przelatujący mu nad głową na kilka sekund przed uderzeniem.
FBI nie potrzebowało długiego czasu, aby powiązać al-Hazmiego i Hanjoura z meczetem w Falls Church – kontynuował Carter – Także media szybko wydeptały ścieżkę prowadzącą do drzwi Rashida. Odkryły tam elokwentnego i oświeconego młodego duchownego, uosobienie umiarkowania, który jednoznacznie potępił ataki z 11 września i wezwał swoich muzułmańskich braci do odrzucenia drogi przemocy i terroryzmu w jakiejkolwiek formie. Biały Dom był pod takim wrażeniem charyzmatycznego imama, że zaprosił go, wraz z kilkoma innymi naukowcami i duchownymi muzułmańskimi, na prywatne spotkanie z prezydentem. Departament Stanu stwierdził, że Rashid może być doskonałym kandydatem na osobę, która zbuduje most pomiędzy Ameryką a 500 milionami sceptycznie nastawionych muzułmanów. Agencja miała jednak odrobinę inny pomysł.
- Pomyśleliśmy, że Rashid może pomóc nam spenetrować obóz naszego nowego wroga, - mówił Carter. – Lecz zanim podjęliśmy próbę podejścia, musieliśmy odpowiedzieć na kilka pytań. Przede wszystkim, czy był on w jakikolwiek sposób zaangażowany w spisek 11 września, i czy jego kontakty z porywaczami miały charakter czysto przypadkowy? Przyglądaliśmy mu się pod każdym kątem, jaki przyszedł nam do głowy, począwszy od założenia, że na jego rękach jest całe mnóstwo amerykańskiej krwi. Analizowaliśmy wykresy czasowe. Sprawdzaliśmy, kto gdzie był. Na zakończenie stwierdziliśmy, że Imam Rashid al-Husseini był czysty.
- A potem?
- Wysłaliśmy emisariusza do Falls Church, aby sprawdził, czy Rashid będzie zainteresowany przekuciem słów w czyn. Jego reakcja była pozytywna. Przejęliśmy go następnego dnia i zabraliśmy w bezpieczne miejsce w pobliżu granicy z Pensylwanią. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa.
- Rozpoczęliście proces oceny od nowa.
Carter przytaknął. – Ale tym razem obiekt siedział po przeciwnej stronie stołu, przypięty do poligrafu. Badaliśmy go przez trzy dni, rozbierając na części pierwsze całą jego przeszłość i związki.
- I jego historia się utrzymała.
- Zdał śpiewająco. Więc wyłożyliśmy kawę na ławę, a obok kawy stertę pieniędzy. To była porta operacja. Rashid miał odbyć tourne po islamskim świecie, głosząc tolerancję i umiarkowanie, a jednocześnie dostarczając nam nazwiska innych potencjalnych rekrutów, gotowych do służenia naszej sprawie. Dodatkowo, miał obserwować młodych gniewnych, którzy zdawaliby się być podatnymi na syreni śpiew dżihadystów. Wyprawiliśmy go najpierw w testową trasę po Stanach, w ścisłej współpracy z FBI, a potem rozpoczęła się praca międzynarodowa.
Bazując w zdominowanej przez muzułmanów okolicy we Wschodnim Londynie, Rashid spędził kolejne trzy lata przemierzając Europę i Bliski Wschód wzdłuż i wszerz. Przemawiał na konferencjach, modlił się w meczetach i udzielał wywiadów płaszczącym się przed nim dziennikarzom. Ogłosił Bin Ladena mordercą, który złamał prawa Allacha i sponiewierał nauki Proroka. Uznał prawo Izraela do istnienia i wezwał do negocjacji pokojowych z Palestyńczykami. Potępił Saddama Husseina jako dyktatora nie mającego nic wspólnego z Islamem, choć – zgodnie z radami otrzymanymi przez prowadzących go oficerów CIA – nie poparł amerykańskiej inwazji. Jego nauki nie zawsze były dobrze przyjmowane przez słuchaczy, ani też jego działania nie ograniczały się do fizycznego świata. Z pomocą CIA, Rashid zaznaczył swoją obecność w Internecie, gdzie starał się konkurować z pro-dżihadyjską propagandą Al-Kaidy. Goście odwiedzający jego stronę byli identyfikowani i ich dalsze kroki w cyberprzestrzeni śledzone.
-Operację tę uznano za jeden z najbardziej udanych wysiłków na rzecz penetracji świata, który w większości był nam całkowicie obcy i nieznany. Rashid zapewniał swoim prowadzącym nieprzerwany potok nazwisk, zarówno tych dobrych, jak i tych potencjalnie złych, a nawet dostarczał wskazówek na temat pewnych przygotowywanych działań. W Langley nie mogliśmy wyjść z podziwu nad naszym własnym sprytem i przenikliwością. Myśleliśmy, że ten raj będzie trwał wiecznie. Ale skończył się i to raczej gwałtownie.
Miejscem w którym się to stało była - odpowiednio do sytuacji - Mekka. Rashid został zaproszony do wygłoszenia wykładu na tamtejszym uniwersytecie – wielki zaszczyt dla duchownego, na którym spoczywało przekleństwo posiadania amerykańskiego paszportu. Mając na względzie fakt, że Mekka jest niedostępna dla niewiernych, CIA nie miała innego wyboru, jak tylko wypuścić go tam samego. Poleciał z Ammanu do Rijadu, gdzie po raz ostatni spotkał się ze swoimi prowadzącymi z CIA, potem wszedł na pokład samolotu wewnątrzkrajowych saudyjskich linii lotniczych lecącego do Mekki. Jego wystąpienie było zaplanowane na ósmą tamtego wieczoru. Rashid nigdy się tam nie pojawił. Zniknął bez śladu.
- Początkowo baliśmy się, że został porwany i zabity przez lokalne odgałęzienie Al-Kaidy. Niestety, okazało się, że stało się inaczej. Nasza wielce wielbiona własność pojawiła się kilka tygodni później w Internecie. Elokwentny, oświecony młody człowiek nawołujący do umiarkowania odszedł w przeszłość. Zastąpił go drapieżny fanatyk, głoszący, że jedyną metodą, jaką można postępować z Zachodem jest zniszczenie go.
- Oszukał was.
- Najwyraźniej.
- Od jak dawna?
- To pytanie pozostaje otwarte, - powiedział Carter. – W Langley są tacy, którzy uważają, że Rashid był zły od początku. Inni snują teorie, że na krawędź załamania doprowadziło go poczucie winy związane z pełnieniem roli szpiega dla niewiernych. Jakkolwiek było, jedno pozostaje bezsporne. W czasie, kiedy podróżował po świecie Islamu za nasze pieniądze, zorganizował imponującą siatkę współpracowników, i to tuż pod naszym nosem. To człowiek obdarzony wielkim talentem obserwacji i posiadający ogromne umiejętności zwodzenia i odwracania uwagi. Mieliśmy nadzieję, że pozostanie przy nauczaniu i rekrutacji, lecz nasze nadzieje okazały się płonne. Ataki w Europie były popisem grupy Rashida. On chce zastąpić Osamę Bin Ladena na tronie przywódcy globalnego ruchu dżihadyjskiego. Chce także zrobić coś, co się nigdy Bin Ladenowi nie udało po 11 września.
- Uderzyć w odległego wroga w jego własnym kraju, - dokończył Gabriel. – Rozlać amerykańską krew na amerykańskiej ziemi.
- Mając do dyspozycji siatkę kupioną i opłacaną przez Centralną Agencję Wywiadowczą, - dodał ponuro Carter. – Chciałbyś mieć coś takiego wyryte na własnym nagrobku? Jeśli kiedykolwiek wyjdzie na jaw, że Rashid al-Husseini był kiedyś na naszej liście płac ... – głos Cartera ścichł do szeptu. – Popioły, popioły, wszyscy upadniemy.
- Czego ode mnie oczekujesz, Adrian?
- Chcę, żebyś upewnił się, że zamach bombowy w Covent Garden był ostatnim atakiem, jaki kiedykolwiek przeprowadził Rashid al-Husseini. Chcę, żebyś rozbił jego siatkę zanim ktoś jeszcze zginie z powodu mojego szaleństwa.
- To wszystko?
- Nie, - powiedział Carter. – Chcę, aby cała operacja pozostała tajna i żeby nawet słówko o niej nie dotarło do uszu prezydenta, Jamesa McKenny, i całej reszty amerykańskich służb wywiadowczych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz