Weronika

środa, 19 listopada 2014

O wyborach raz jeszcze i po raz ostatni

Nie jestem typem społecznika. Na myśl o tym, że miałbym walczyć o plac zabaw, oświetlenie ulicy, naprawę chodnika, położenie kanalizacji, organizację gminnej pomocy dla osób starszych, etc. owijam się szczelniej kocykiem i czekam pokornie, aż myśl ta zechce sobie łaskawie pójść w cholerę.
Mieszczę się więc chyba w średniej krajowej.

Mieszkam (od niedawna) w małym mieście. Miasto podzielono na kilka jednomandatowych okręgów wyborczych. Mój okręg obejmuje wszystkiego z 10 ulic. Przy większości z nich stoją domki jednorodzinne, a nieliczne bloki nie przekraczają czterech pięter i trzech klatek. Do czego zmierzam - ilość wyborców w okręgu jest porównywalna z ilością gości na hucznym góralskim weselu.

Żaden z kandydatów z mojego okręgu nie pofatygował się do mnie - gnuśnego i biernego wyborcy - aby zachęcić do oddania głosu właśnie na niego. Żaden nie pochwalił się tym, co już w naszym okręgu i dla naszego okręgu zrobił. Natomiast każdy pofatygował się do fotografa w celu wykonania adekwatnego zdjęcia (z ang. "headshot", czyli "strzał w głowę"), które po poddaniu obróbce w photoshopie wyglądało jakby kandydat został świeżo wyjęty z opakowania lalki Barbie, Sindy, Kena, czy innego G.I.Joe, następnie do grafika komputerowego, który zfotoszopowaną mordkę umieścił na białym tle z niebieskimi akcentami i czarnymi literkami, a potem do drukarni, która powstałe dzieło graficzne wydrukowała na wysokiej klasy i drogim papierze kredowym z połyskiem. Efekt w formacie A4 złożonym na trzy trafiał za pośrednictwem listonosza lub innego doręczyciela do mojej skrzynki pocztowej, a stamtąd - bez czytania - prosto do pojemnika na sortowane odpady, za których wywóz muszę płacić 8 zł miesięcznie.

Czy to norma, czy tylko u mnie, w Polsce powiatowej, tak jest?

Absurd tej sytuacji powala na kolana. Osoba, która chce mnie reprezentować w samorządzie nie ma chęci albo odwagi, aby spotkać się ze mną? Przecież przez ostatni miesiąc każdy kandydat dałby radę odwiedzić osobiście każdego wyborcę w okręgu, i to nawet zakładając, że po swoich godzinach pracy zapukałby dziennie jedynie do 10 czy 20 mieszkań/domów. Skąd on będzie wiedział, czego ja, jako gnuśny i bierny wyborca, od niego oczekuję, skoro bał się mnie o to zapytać? W najgorszym wypadku dowiedziałby się, że "w dupie mam, czym się będzie zajmował", i byłby zwolniony z przejmowania się moim zdaniem na temat jego działalności. A po osobistym spotkaniu z wyborcą może nie musiałby zostawiać lakierowanej mordki na kartce A4, tylko wystarczyłaby wizytówka, albo makulaturowa kartka z najważniejszymi danymi?

Dziś w pobliskim sklepie, stanowiącym - ze względu na godziny i dni otwarcia (7 dni w tygodniu, włącznie ze świętami, 6 - 23) oraz asortyment - ośrodek informacyjno-kulturalny mojego okręgu wyborczego, zadałem pytanie o to, kto w naszym okręgu wygrał wybory. Nikt nie wiedział. Sklepowa natomiast poinformowała mnie (z pewnym smutkiem w głosie), że to bez znaczenia, bo żaden z kandydatów nie był mieszkańcem naszego okręgu wyborczego, więc i tak sprawy chodnika tu, a oświetlenia ówdzie będą mu wisiały jak kilo kitu na agrafce.

Aha, no i wszyscy w swoich materiałach wyborczych podrzucanych cichcem do skrzynki pocztowej uważali, że najważniejszą sprawą jest budowa akwaparku.

Przepraszam, uniosłem się. Obiecuję, że już więcej nie będę. W swojej gnuśności i bierności spokojnie poczekam na następne wybory samorządowe. Z pewnością znów dostanę dużo trudno palnego papieru do skrzynki pocztowej.

6 komentarzy:

  1. hah, wiesz Mako, często odwiedzam Twój profil, lubię słuchać Twojego głosu, ale Twoja naiwność czasami mnie powala (zakładając, że to naiwność, a nie czysty sarkazm, bo i na to mi to patrzy). wybory? władze? Jeden wielki "bullshit" jak by to anglo-sasi ujęli. W Polsze nie masz demokracyij. ich nie specjalnie interesuje Twój głos. Oni, idąc za "batiuszką" Stalinem, wyznają zasadę że: "nie ważne kto głosuje, ważne, kto te głosy liczy." Szczerze powiedziawszy u mnie, mimo iż jestem mieszkańcem miasta, poza stoiskiem w centrum nie widziałem ani razu żeby kandydaci (cały tabunik) interesował się miejscowymi sprawami. Szczerze radząc: Ty nagrywaj kniżki, ja będę jeździł na kolei i niech się toczy hehehe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciężko się nie zgodzić z przedmówcą. To trochę jak na uczelniach. Stare doktory głupot uczą bo ich nikt nie zwolni a w kupię im raźniej. Marek Kondrat w Pułkowniku Kwiatkowskim mówił, że połowę trzeba zwolnić albo rozstrzelać. Jakby tej niby naszej władzy było mniej, to i koszty mniejsze i upilnować nierobów łatwiej :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. W takim razie ja żyję w innym miejscu. Kandydaci łazili po domach niczym Świadkowie... słuchali, słuchali. A co z tym zrobią to już czas pokaże.

    Neri

    OdpowiedzUsuń
  4. LoL lepiej nie władza niszczy ludzi i to szybko ... nie czytał by już od nas postów a jedyne nagrania to były by te z Brukseli z jego wystąpieniami :3

    OdpowiedzUsuń