Weronika

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Daniel Silva - Portret szpiega - rozdział 10


Rozdział 10
Lizard Point, Kornwalia

Musiałeś zamawiać te bułeczki? – zapytał Uzi Navot z tonem urazy w głosie.
- Najlepsze w Kornwalii. Podobnie jak clotted cream.
Navot nie poruszył się. Gabriel rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie.
- To ile jeszcze kilogramów Bella kazała Ci zrzucić?
- Pięć funtów. A potem do jeszcze to utrzymać - dodał Navot ponuro, jakby był to wyrok więzienia. – Co ja bym dał za Twój metabolizm. Masz za żonę jedną z najlepszych kucharek na świecie, a wciąż masz sylwetkę dwudziestopięciolatka. A ja? Ożeniłem się z najlepszym ekspertem do spraw Syrii w kraju, a jak tylko powącham ciastko, muszę popuszczać pasek w spodniach o jedną dziurkę.
- Może powinieneś powiedzieć Belli, żeby ci odpuściła te ograniczenia dietetyczne.
- Sam jej to powiedz, - powiedział Navot. – Te lata studiowania baathizmu w Damaszku odcisnęły na niej piętno. Czasami czuję się tak, jakbym mieszkał w kraju policyjnym.
Siedzieli przy oddalonym od reszty stoliku w pobliżu zalewanego deszczem okna. Gabriel siedział twarzą ku wnętrzu; twarz Navota skierowana była ku morzu. Miał na sobie parę sztruksowych spodni i beżowy sweter, który jeszcze pachniał działem męskim w Harrodsie. Kapelusz odłożył na sąsiednie krzesło i przeciągnął dłonią po przerzedzonych, rudawo-blond włosach. Było w nich teraz więcej siwizny, niż ostatnim razem, kiedy Gabriel go widział, ale to akurat było zrozumiałe. Uzi Navot był obecnie szefem tajnej służby wywiadu Izraela. Siwizna na skroniach była jednym z wątpliwych świadczeń dodatkowych związanych z tym stanowiskiem.
Gdyby krótka kadencja Navota zakończyła się teraz, zostałaby z pewnością uznana za jedną z najbardziej pomyślnych w długiej i obrosłej legendami historii Biura. Pochwały, które na niego spłynęły były w dużej mierze wynikiem operacji Masterpiece, wspólnego anglo-amerykańsko-izraelskiego przedsięwzięcia, które doprowadziło do zniszczenia czterech tajnych irańskich instalacji nuklearnych. Co prawda ich rzeczywistym adresatem był Gabriel, lecz Navot wolał nie roztrząsać tego akurat aspektu całej sprawy. Stanowisko przypadło jemu wyłącznie dlatego, że Gabriel wielokrotnie odrzucał składane mu oferty. A cztery instalacje wzbogacania uranu w dalszym ciągu pracowałyby pełną parą, gdyby Gabriel nie zidentyfikował i nie zwerbował szwajcarskiego biznesmena, który potajemnie sprzedawał Irańczykom elementy konieczne do ich konstrukcji.
Jednak w tym momencie myśli Navota zdawały się koncentrować wyłącznie na talerzu z bułeczkami. Nie mogąc się oprzeć, wybrał jedną, przekroił uważnie, posmarował śmietaną i truskawkowym dżemem. Gabriel nalał sobie filiżankę herbaty z aluminiowego czajniczka i spokojnie zapytał o powód niespodziewanej wizyty Navota. Zwrócił się do niego w czystej niemczyźnie, którą mówił z berlińskim akcentem, odziedziczonym po matce. Był to jeden z pięciu języków, które znali obaj.
- Miałem kilka kwestii natury porządkowej do omówienia z naszymi brytyjskimi kolegami. W planie rozmów znalazł się cokolwiek krępujący raport o jednym z naszych byłych agentów, który obecnie mieszka tu jako emeryt pod opieką MI5. O tym agencie i zamachu bombowym w Covent Garden krążyły jakieś dzikie plotki. Uczciwie muszę powiedzieć, napełniły mnie one wątpliwościami. Znając owego agenta dość dobrze nie mogłem sobie wyobrazić, aby naraził swoją pozycję w Brytanii robiąc coś tak głupiego, jak wyciągnięcie broni w miejscu publicznym.
- Co miałem zrobić, Uzi?
- Powinieneś był zadzwonić do swojego opiekuna w MI5 i umyć od tego ręce.
- A gdybyś Ty znalazł się w podobnej sytuacji?
- Gdybym był w Jerozolimie lub Tel Avivie, nie wahałbym się i odstrzelił gnoja. Ale tutaj… - Głos Navota umilkł. – Sądzę, że najpierw rozważyłbym potencjalne konsekwencje własnych działań.
- Zginęło osiemnastu ludzi, Uzi.
- Miałeś szczęście, że liczba ofiar nie wzrosła do dziewiętnastu. – Navot zdjął pozbawione oprawek okulary. Był to gest, który często poprzedzał nieprzyjemną rozmowę. – Kusi mnie, żeby Cię spytać, czy rzeczywiście zamierzałeś oddać strzał. Lecz znając Twoje wyszkolenie i dokonania z przeszłości, obawiam się, że z góry znam odpowiedź. W warunkach polowych agent Biura wyciąga broń tylko z jednego powodu. Nie wymachuje gnatem jak gangster, ani nie wygraża nim. Pociąga za spust i strzela tak, aby zabić. - Navot przerwał, a po chwili dodał, - Zrób to, zanim ten drugi zrobi to Tobie. Jak sądzę, te słowa znajdują się na dwunastej stronie małej czerwonej książeczki Shamrona.
- On wie o Covent Garden?
- Po co pytasz, skoro wiesz. Shamron wie wszystko. Właściwie, to nie byłbym zaskoczony, gdyby okazało się, że usłyszał o Twojej małej przygodzie jeszcze zanim dotarła ona do moich uszu. Pomimo moich wysiłków, aby odesłać go na zawsze na emeryturę, on nadal utrzymuje kontakty ze źródłami ze starych czasów.
Gabriel dodał do swojej herbaty kilka kropel mleka i zamieszał ją powoli. Shamron ... To nazwisko było właściwie synonimem historii Izraela i jego służb wywiadowczych. Po walce na wojnie, która doprowadziła do odrodzenia państwa żydowskiego Ari Shamron spędził kolejnych sześćdziesiąt lat chroniąc swój kraj przed hordami wrogów pragnących jego zniszczenia. Penetrował dwory królewskie, wykradał tajemnice tyranów i zabijał niezliczonych przeciwników, czasami własnymi rękami, czasami rękami takich ludzi, jak Gabriel. Tylko jedna tajemnica umknęła Shamronowi — sekret spełnionego zadowolenia ze swoich dokonań. Pomimo podeszłego wieku i słabego zdrowia, trzymał się kurczowo roli szarej eminencji służb bezpieczeństwa Izraela, i w dalszym ciągu wtrącał swoje trzy grosze do spraw międzynarodowych Biura, jakby było to jego własne, przydomowe poletko. Tym co stanowiło siłę napędową Shamrona nie była jednak arogancja, lecz lęk, że dorobek całego jego życia może pójść na marne. Choć ekonomicznie i militarnie silny, Izrael pozostawał otoczony przez świat, który – w znacznej części – był mu wrogi. Fakt, że Gabriel podjął decyzję, aby zamieszkać w tym świecie był źródłem jednego z największych rozczarowań Shamrona.
- Dziwię się, że nie przyjechał tu osobiście, - powiedział Gabriel.
- Chciał.
- Więc dlaczego nie przyjechał?
- Podróże nie są dla niego łatwe.
- Co jest nie tak tym razem?
- Wszystko, - powiedział Navot wzruszając ciężkimi ramionami. – Rzadko ostatnio rusza się z Tyberiady. Siedzi godzinami na tarasie i gapi się na jezioro. Doprowadza tym Gilah do rozstroju nerwowego. Biedaczka błaga mnie, żebym dał mu jakieś zajęcie.
- Czy powinienem pojechać do niego?
- Nie leży na łoży śmierci, jeśli to jest podtekst Twojego pytania. Lecz w niedługiej przyszłości powinieneś złożyć mu wizytę. Kto wie? Mógłbyś właściwie przekonać się, że znów podoba Ci się Twój kraj.
- Kocham mój kraj, Uzi.
- Tylko niedostatecznie mocno, aby tam mieszkać.
- Zawsze odrobinę przypominałeś mi Shamrona, - powiedział Gabriel krzywiąc się, - a teraz podobieństwo staje się łudzące.
- Gilah powiedziała mi to samo już dawno temu.
- To nie miał być komplement.
- W jej ustach także.- Navot dołożył jeszcze jedną łyżkę śmietany na swoją bułeczkę, przesadnie dbając, aby nie uronić ani odrobiny.
- No, czemu tu jesteś, Uzi?
- Chcę przedstawić Ci niepowtarzalną okazję.
- Mówisz jak sprzedawca.
- Jestem szpiegiem – powiedział Navot – Nie ma aż tak wielkiej różnicy.
- Co oferujesz?
- Szansę odpokutowania za pomyłkę.
- A cóż to za pomyłka?
- Powinieneś był wpakować Faridowi Khanowi kulę w potylicę zanim dotknął detonatora. - Navot ściszył głos i dodał konfidencjonalnie – Tak właśnie bym postąpił, gdybym był na Twoim miejscu.
- I cóż mogę uczynić, aby naprawić tę błędną decyzję?
- Przyjąć zaproszenie.
- Od kogo?
Navot bez słowa spojrzał ku zachodowi.
- Amerykanów? – zapytał Gabriel.
Navot uśmiechnął się. – Więcej herbaty?
Deszcz przestał padać równie nagle, jak nadszedł. Gabriel zostawił należność na stoliku i poprowadził Navota w dół, stromą ścieżką do Polpeor Cove. Ochroniarz w dalszym ciągu stał oparty o wpół zawaloną rampę dla szalupy ratunkowej. Z niekłamaną obojętnością patrzył za Gabrielem i Navotem idącymi powoli przez kamienistą plażę ku wodzie. Navot rzucił okiem na zegarek w stalowej kopercie znajdujący się na jego nadgarstku i podniósł kołnierz płaszcza chroniąc się przed porywistym wiatrem znad morza. Gabriela raz jeszcze uderzyło jego niezaprzeczalne podobieństwo do Shamrona. Podobieństwo to wykraczało poza powierzchowność. Było to tak, jakby jakąś niepokonaną siłą woli Shamron przejął ciało i duszę Navota. Nie był to Shamron osłabiony wiekiem i chorobami, pomyślał Gabriel, ale Shamron w kwiecie wieku. Było w nim wszystko to, co Shamronowi zabrały podłe tureckie papierosy. Bella nie pozwalała Navotowi palić, nawet jeśli miało to być elementem jego przykrywki.
- Kto stoi za zamachami, Uzi?
- Jak na razie nie udało nam się ustalić bezspornego autorstwa. Jednak Amerykanie sądzą, że objawiła się nowa twarz globalnego terroru dzihadyjskiego – nowy Bin Laden.
- Czy ten nowy Bin Laden ma jakieś imię?
- Amerykanie nalegają, aby tę informację przekazać Ci osobiście. Chcą, żebyś poleciał do Waszyngtonu. Oczywiście pokrywają koszty.
- W jaki sposób przedstawiono to zaproszenie?
- Zadzwonił do mnie osobiście Adrian Carter.
Adrian Carter był dyrektorem Tajnej Służby Narodowej CIA.
- Jakie obowiązują stroje?
- Czarne, - powiedział Navot. – Twoja wizyta w Ameryce będzie całkowicie poza protokołem.
Gabriel przez chwilę patrzył na Navota w milczeniu. – Najwyraźniej chcesz, żebym tam pojechał, Uzi. W przeciwnym razie nie fatygowałbyś się tutaj.
- Nie zaszkodziłoby, - powiedział Navot. – Co najmniej dowiemy się, co Amerykanie sądzą o zamachach. Ale są także dodatkowe korzyści.
- Na przykład?
- Nasze wzajemne stosunki wymagają pewnego retuszu.
- Jakiego retuszu?
- Nie słyszałeś? Przez Waszyngton wieje nowy wiatr. Zmiana wisi w powietrzu, - dodał sarkastycznie Navot. – Nowy amerykański prezydent jest idealistą. Wierzy w możliwość naprawy stosunków pomiędzy Zachodem a Islamem, i jest przekonany, że my stanowimy część problemu.
- I rozwiązaniem jest wysłanie mnie, byłego zabójcy mającego krew kilku palestyńskich i islamskich terrorystów na rękach?
- Gdy szpiedzy grzecznie się razem bawią, ma to dobroczynny wpływ na królestwo polityki. Z tego względu także premier oczekuje, że zdecydujesz się na tę wycieczkę.
- Premier? Za chwilę powiesz mi może, że Shamron jest też w to zaangażowany.
- Bo jest. - Navot podniósł kamyk i cisnął nim do morza. – Po operacji irańskiej przyszło mi na myśl, że Shamrom może wreszcie, w glorii chwały, wtopić się w tło. Myliłem się. Nie ma zamiaru pozwolić mi kierować Biurem bez jego ciągłego wtrącania się. Ale, nic w tym dziwnego, prawda, Gabrielu? Obaj wiemy, że Shamron widział kogoś innego na moim stanowisku. Moim przeznaczeniem jest przejść do historii naszych barwnych służb jako przypadkowy szef. A ty zawsze będziesz tym wybranym.
- Wybierz kogoś innego, Uzi. Jestem emerytem. Pamiętasz? Poślij kogoś innego do Waszyngtonu.
- Adrian nie chce nawet o tym słyszeć, - powiedział Navot rozcierając ramiona. – Shamron też nie. A, co się tyczy Twojej, tak zwanej, emerytury, to skończyła się ona w chwili, kiedy zdecydowałeś się pójść za Faridem Khanem do Covent Garden.
Gabriel zapatrzył się w morze i przed oczyma stanął mu obraz skutków strzału, którego nie oddał: fragmenty ciał i krew, Bagdad nad Tamizą. Navot zdawał się widzieć jego myśli. Nacisnął raz jeszcze, przechylając szalę argumentu na swoją korzyść.
- Amerykanie chcą Cię widzieć w Waszyngtonie z samego rana. Pod Londynem czeka na Ciebie Gulfstream. To jeden z samolotów użytych przez nich w programie transportu jeńców. Zapewnili mnie jednak, że kajdanki i igły podskórne zostały zdemontowane.
- A co z Chiarą?
- Zaproszenie dotyczy wyłącznie Ciebie.
- Nie może zostać tu sama.
- Graham zgodził się wysłać zespół zabezpieczający z Londynu.
- Nie ufam im, Uzi. Zabierz ją ze sobą do Izraela. Może przez kilka dni, do mojego powrotu,  pomagać Gilah opiekować się staruszkiem.
- To może chwilę potrwać.
Gabriel dokładnie przyjrzał się Navotowi. Najwyraźniej wiedział więcej, niż powiedział. Jak zwykle.
- Właśnie zgodziłem się poddać renowacji obraz dla Juliana Isherwooda.
- Madonnę z Dzieciątkiem i Marią Magdaleną, uprzednio przypisywany pracowni Palmy Vecchio, obecnie podejrzewany o bycie dziełem Tycjana, w oczekiwaniu na opinie biegłych.
- Imponujące, Uzi.
- Bella stara się poszerzać moje horyzonty.
- Obraz nie może zostać w pustym domku nad morzem.
- Julian zgodził się go odebrać. Jak się domyślasz, był raczej rozczarowany.
- Miałem dostać dwieście tysięcy funtów za ten obraz.
- Na mnie nie patrz, Gabrielu. Szafka jest pusta. Zostałem zmuszony do wprowadzenia cięć w każdym wydziale. Księgowi obcinają nawet moje wydatki osobiste. Moja dzienna delegacja jest żałosna.
- To dobrze, że jesteś na diecie.
Navot z roztargnieniem dotknął się w pasie, jakby sprawdzając, ile centymetrów przybyło tam od czasu, kiedy wyjechał z domu.
- Do Londynu długa droga, Uzi. Może powinieneś zabrać ze sobą klika tych bułeczek.
- Nawet o tym nie wspominaj.
- Boisz się, że Bella się dowie?
- Dowie się. - Navot spojrzał na ochroniarza opartego o pomost. – Ci dranie mówią jej wszystko. Mówię Ci, to jest życie jak w państwie policyjnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz