Drodzy,
Wczoraj, po tygodniach niespokojnego oczekiwania, i w chwilę przed kolejnymi doniesieniami o trzęsieniu ziemi w Nepalu, dostałem w końcu odpowiedź od przyjaciół z Nepalu. Żyją i tymczasem są bezdomni.
Mangal z żoną Juną i dwojgiem dzieci mieszkali dotychczas w pobliżu Swayambhu, w wynajmowanym (jak to ma miejsce w przypadku 80% Nepalczyków w Kathmandu) mieszkaniu. To dwoje najmilszych i najbardziej uczynnych osób, jakie dane mi było spotkać. Mangal jest przewodnikiem turystycznym. W czasie pierwszego trzęsienia był z turystami na trekkingu pod Everestem. Nawet teraz, żeby zarabiać na życie, wybiera się na kolejny trekking z turystami z Kanady - chyba że ostatecznie zdecydują się zrezygnować w przylotu. Juna opiekuje się dziećmi, a kiedy może pomaga w klinice przy buddyjskim klasztorze Benchen, w której Nepalczycy mogą leczyć się za darmo u przyjeżdżających na dłuższe lub krótsze wizyty lekarzy i specjalistów z całego świata. Juna pośredniczy w komunikacji między Nepalczykami i Tybetańczykami a zachodnimi lekarzami.
Jak na nepalskie warunki, Mangal i Juna nieźle sobie radzą. Z pewnością i przed i po trzęsieniu ziemi, w Nepalu było i jest wiele osób jeszcze bardziej potrzebujących pomocy. Do nich wszystkich dociera (mam nadzieję) nasza pomoc przekazywana za pośrednictwem m.in. Organizacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca (http://www.ifrc.org/nepal-earthquake). Jednak, zgodnie z tym, od czego zacząłem ten post, Mangal i Juna to moi i mojej żony przyjaciele. Bywaliśmy u nich w domu. Pomagali nam jak mogli i z całkowitą bezinteresownością. Chcemy im pomóc powrócić do godnego życia. Gdybyśmy mogli, wsiedlibyśmy w samolot z bagażem podręcznym w postaci łopaty i kilofa, i zaczęli pomagać własnymi rękami. Nie możemy. Z resztą być może dołożylibyśmy im problemów, zamiast pomóc. Nasze europejskie kiszki pewnie nie zniosłyby tego, co w tej chwili nazywa się tam "wodą pitną". Pewnie zleglibyśmy z ciężką biegunką i sami wymagali pomocy, zamiast pomagać innym. Chcemy więc pomóc Mangalowi i Junie tak, jak możemy - wysyłając im pieniądze, aby mogli kupić to, co jest potrzebne, znaleźć dach nad głową, chronić małe dzieci. W tej chwili z niecierpliwością czekamy na informacje, jaką drogą będziemy mogli przesłać pieniądze.
Jeśli ktokolwiek z Was chciałby się przyłączyć i ma odwagę zaufać: najpierw mi, że Was nie naciągam, a w następnej kolejności Mangalowi i Junie, że jeśli cokolwiek wykroczy poza ich własne potrzeby, podzielą się z innymi poszkodowanymi, i że nie będzie to metoda na wzbogacenie się, to z wdzięcznością przyjmę i przekażę Waszą pomoc.
Jak wiecie, zbiórki publiczne obwarowane są przepisami, które mają za zadanie zapobiegać nadużyciom (przynajmniej w teorii). W żadnym wypadku zbiórki publicznej nie może prowadzić osoba prywatna. Spod tych ograniczeń wyłączone są m.in. zbiórki przeprowadzane wśród znajomych i osobiście. Aby więc wszystko było lege artis, nie podam tu żadnego numeru konta. Jeśli zechcecie nam pomóc, będziecie musieli stać się naszymi znajomymi w sensie trochę bliższym, niż zwykle w okolicznościach tego bloga. Napiszcie do mnie: magrze @ o2 . pl (usuńcie spacje - nie chcę aby adres był widoczny dla robotów przeszukujących) i przedstawcie się choć troszkę (imię, nazwisko - jeśli chcecie adres lub numer telefonu), a ja odpowiem podając numer własnego konta. Mam nadzieję, że w taki - całkowicie bezpośredni - sposób rzeczywiście zapewnimy warunki prywatnej zbiórki wśród znajomych. Wiem, że proszę o wielkie zaufanie, bo de facto, poza własnymi oświadczeniami, nie będę się w stanie przed Wami rozliczyć. Jeśli mielibyście odczuwać z tego powodu dyskomfort, ale chcielibyście pomóc i tak - zachęcam do darowizny na rzecz Czerwonego Krzyża (link powyżej) lub innej organizacji pomocowej.
Wczoraj, po tygodniach niespokojnego oczekiwania, i w chwilę przed kolejnymi doniesieniami o trzęsieniu ziemi w Nepalu, dostałem w końcu odpowiedź od przyjaciół z Nepalu. Żyją i tymczasem są bezdomni.
Mangal z żoną Juną i dwojgiem dzieci mieszkali dotychczas w pobliżu Swayambhu, w wynajmowanym (jak to ma miejsce w przypadku 80% Nepalczyków w Kathmandu) mieszkaniu. To dwoje najmilszych i najbardziej uczynnych osób, jakie dane mi było spotkać. Mangal jest przewodnikiem turystycznym. W czasie pierwszego trzęsienia był z turystami na trekkingu pod Everestem. Nawet teraz, żeby zarabiać na życie, wybiera się na kolejny trekking z turystami z Kanady - chyba że ostatecznie zdecydują się zrezygnować w przylotu. Juna opiekuje się dziećmi, a kiedy może pomaga w klinice przy buddyjskim klasztorze Benchen, w której Nepalczycy mogą leczyć się za darmo u przyjeżdżających na dłuższe lub krótsze wizyty lekarzy i specjalistów z całego świata. Juna pośredniczy w komunikacji między Nepalczykami i Tybetańczykami a zachodnimi lekarzami.
Jak na nepalskie warunki, Mangal i Juna nieźle sobie radzą. Z pewnością i przed i po trzęsieniu ziemi, w Nepalu było i jest wiele osób jeszcze bardziej potrzebujących pomocy. Do nich wszystkich dociera (mam nadzieję) nasza pomoc przekazywana za pośrednictwem m.in. Organizacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca (http://www.ifrc.org/nepal-earthquake). Jednak, zgodnie z tym, od czego zacząłem ten post, Mangal i Juna to moi i mojej żony przyjaciele. Bywaliśmy u nich w domu. Pomagali nam jak mogli i z całkowitą bezinteresownością. Chcemy im pomóc powrócić do godnego życia. Gdybyśmy mogli, wsiedlibyśmy w samolot z bagażem podręcznym w postaci łopaty i kilofa, i zaczęli pomagać własnymi rękami. Nie możemy. Z resztą być może dołożylibyśmy im problemów, zamiast pomóc. Nasze europejskie kiszki pewnie nie zniosłyby tego, co w tej chwili nazywa się tam "wodą pitną". Pewnie zleglibyśmy z ciężką biegunką i sami wymagali pomocy, zamiast pomagać innym. Chcemy więc pomóc Mangalowi i Junie tak, jak możemy - wysyłając im pieniądze, aby mogli kupić to, co jest potrzebne, znaleźć dach nad głową, chronić małe dzieci. W tej chwili z niecierpliwością czekamy na informacje, jaką drogą będziemy mogli przesłać pieniądze.
Jeśli ktokolwiek z Was chciałby się przyłączyć i ma odwagę zaufać: najpierw mi, że Was nie naciągam, a w następnej kolejności Mangalowi i Junie, że jeśli cokolwiek wykroczy poza ich własne potrzeby, podzielą się z innymi poszkodowanymi, i że nie będzie to metoda na wzbogacenie się, to z wdzięcznością przyjmę i przekażę Waszą pomoc.
Jak wiecie, zbiórki publiczne obwarowane są przepisami, które mają za zadanie zapobiegać nadużyciom (przynajmniej w teorii). W żadnym wypadku zbiórki publicznej nie może prowadzić osoba prywatna. Spod tych ograniczeń wyłączone są m.in. zbiórki przeprowadzane wśród znajomych i osobiście. Aby więc wszystko było lege artis, nie podam tu żadnego numeru konta. Jeśli zechcecie nam pomóc, będziecie musieli stać się naszymi znajomymi w sensie trochę bliższym, niż zwykle w okolicznościach tego bloga. Napiszcie do mnie: magrze @ o2 . pl (usuńcie spacje - nie chcę aby adres był widoczny dla robotów przeszukujących) i przedstawcie się choć troszkę (imię, nazwisko - jeśli chcecie adres lub numer telefonu), a ja odpowiem podając numer własnego konta. Mam nadzieję, że w taki - całkowicie bezpośredni - sposób rzeczywiście zapewnimy warunki prywatnej zbiórki wśród znajomych. Wiem, że proszę o wielkie zaufanie, bo de facto, poza własnymi oświadczeniami, nie będę się w stanie przed Wami rozliczyć. Jeśli mielibyście odczuwać z tego powodu dyskomfort, ale chcielibyście pomóc i tak - zachęcam do darowizny na rzecz Czerwonego Krzyża (link powyżej) lub innej organizacji pomocowej.
wysłałem parę groszy pejpalem. majselbaum
OdpowiedzUsuńdzięki
OdpowiedzUsuńOde mnie też poszło. Niewiele, ale chwilowo więcej nie dam rady...
OdpowiedzUsuńDzięki. btw: przejeżdżam pod Twoimi oknami raz na dwa tygodnie :)
UsuńAle tylko pod rodzinnymi. Mieszkam jakieś 300 km dalej ;)
UsuńTeż chcę pomóc wysłałem wiadomość.
OdpowiedzUsuńA ja nie chce. U mnie tez jest zle. Pozostane przy Weronice.
OdpowiedzUsuń