Weronika

środa, 25 kwietnia 2012

Zupełnie nie na temat

Byłem na koncercie Michaela Buble w Ergo Arenie. Nie to, żebym się chwalił. Po prostu emocje po tym koncercie aż mnie roznoszą i muszę się nimi jakoś podzielić.
Pierwszy raz w życiu zobaczyłem co to znaczy zrobić show. Rewelacyjna muzyka przed przerwą (Naturally 7) i po przerwie (Buble). Naprawdę gorący nastrój i publiczność, która nie bała się reagować, dawała się włączyć w zabawę. Buble w najwyższej formie - piosenkarz, komik, showman, cudotwórca... A na koniec zaśpiewał dla 10 tysięcy ludzi w ogromnej hali bez mikrofonu i bez prądu. Moja szczęka dalej leży gdzieś na podłodze Ergo Areny, tam gdzie mi opadła.
I odkryłem Tao Michaela Buble - "fish in the sea, you know how I feel" - tylko wtedy, gdy jesteśmy w swoim żywiole, jesteśmy naprawdę sobą. Tylko wtedy zbliżamy się do prawdziwego Tao.
Jeśli tam byłeś - Bracie! Ale to był koncert!!! Jeśli Cię tam nie było - Bracie! Ale to był koncert!!! Następnego nie przegap!

niedziela, 15 kwietnia 2012

O Gwiazdach... jeszcze

Przy okazji wystawienia audiobooka Bestera na torrentach pojawiły się komentarze dotyczące m.in. racji istnienia audiobooków w ogóle. Ten wątek wydaje mi się jałowy. Równie dobrze można dyskutować, jak lepiej się uczyć - czytając, czy pisząc "ściągi". Ot, jedni mogą przeczytać i już pamiętają, inni muszą zrobić sobie notatki, i dopiero wtedy wiedza wchodzi im do głowy.
Ale pojawił się głos zmuszający do zastanowienia..., szczególnie mnie. Czy wiedząc jaką książką jest "Gwiazdy moim przeznaczeniem", należy porywać się na stworzenie wersji audio. Są tu dwa problemy. Zacznę od łatwiejszego: w przedostatnim rozdziale Bester zastosował taki chwyt typograficzny, który sam nazywał bodaj "śmieciową sztuką". Gdy Gully Foyle cierpi na pomieszanie zmysłów, czyli synestezję, widzi dźwięki, smakuje barwy, etc. Na papierze wyraził to tworząc swoiste wzory graficzne ze słów, używając różnych krojów i wielkości pisma. Ja postanowiłem zamienić te "efekty graficzne" na efekty dźwiękowe. Z góry przyznaję - równie tanie i "śmieciowe", co w książkowym oryginale. Były to dwa najprostsze efekty dostępne w edytorze: "wah-wah" i "echo". Z pewnością można było w te efekty włożyć więcej inwencji i staranności. Ale myślę, że podstawowy efekt został mimo wszystko osiągnięty.
Trudniejszy problem dotyczy tego, czy moje umiejętności "aktorskie" są wystarczające dla oddania emocji, które targają bohaterami powieści, w szczególności Gully Foylem. I czy są wystarczające, aby słuchacz dialogów (szczególnie wieloosobowych) wiedział, kto co mówi. W tej drugiej kwestii postanowiłem pójść na minimalizm. Nie jestem aktorem, nie potrafię jak Krzysztof Gosztyła (mistrz! mistrz!) operować głosem, intonacją, barwą, i kreować niepowtarzalny głos dla każdej postaci czytanej książki. Nie będę więc próbował, bo efekt może być wyłącznie groteskowy. Co do emocji - specjalnie czekałem, aż dom opustoszeje, by zabierać się do nagrywania tej książki. W przeciwieństwie do Diun, które nie stawiają wyzwań aktorskich, a jedynie wymagają przyzwoitej dykcji i intonacji, "Gwiazdy..." obfitują w wypowiedzi aż kapiące od emocji. Poza tym, sam bohater przeżywa na kartach powieści ewolucję - od prymitywa do filozofa. To odzwierciedla się w tym jak i co mówi. Żeby więc nie krępować się obecnością domowników, którzy z pewnością pędziliby do mnie, pytając co się stało, że tak wrzeszczę, nagrania realizowałem w samotności. Czy ta swoboda, którą sobie zapewniłem była dostateczna? Czy nie przeliczyłem się srodze, rzucając na zbyt głęboką wodę? Nie wiem.
Umówmy się tak. Jeśli zabłądzisz tu jakimś cudem, i jeszcze większym cudem zadasz sobie trud posłuchania mojej interpretacji "Gwiazdy moim przeznaczeniem" Bestera, to napisz. Jestem gotów na miażdżącą krytykę i na pochlebstwa :). Tylko proszę, bądź szczery.

piątek, 13 kwietnia 2012

Intermission no. 2

Szczypta przyziemnej historii... Zostałem zaproszony na forum Audioksiazki.org. Nie byłem nawet świadom tego, że istnieją mniej lub bardziej zorganizowane grupy miłośników audioksiążek. Nie śmiałem przypuszczać, że mogę mieć w takich grupach "fanów". Takim fanem okazał się kulten. Skontaktował się, wyraził krępujące wyrazy uznania... Zapytał o Bestera. O "Gwiazdy moim przeznaczeniem". Nie znałem.
Trochę potrwało, zanim skończyłem kolejną Diunę i byłem gotów, a nawet spragniony pewnej odmiany. Proces przygotowywania zacząłem od odsłuchania wersji anglojęzycznej - naprawdę dobrej. Pod wyraźnym jej wpływem sam ruszyłem do nagrywania.
Bester jest błyskotliwy. Ma ogromny talent kreślenia wyrazistych postaci używając małej ilości słów. Każdego bohatera "Gwiazd" miałem i mam przed oczyma. Mam ich pełne i konkretne wyobrażenie. Wiem, jak powinni wyglądać, mówić, myśleć.
To naprawdę odkrycie. Moje personalne odkrycie, które zawdzięczam kultenowi.
Nie zdradzając treści książki, chciałbym podzielić się refleksją dotyczącą jej zakończenia. Autor, za pośrednictwem bohatera, stawia wielkie pytanie o to, czy jako społeczeństwo powinniśmy, czy nie powinniśmy być jak stado lemingów. Czy naszym losem jest pogrążenie się w wygodnym otępieniu ("comfortably numb" - Pink Floyd, wszystko się ze sobą zazębia...) i pozwolenie na to, aby garstka "wybranych" wytyczała kierunek. Czy też powinniśmy wszyscy brać udział w podejmowaniu decyzji.
Nie wiem, jak Bester to widział w latach 50-tych. Pewnie majaczył mu przed oczyma rozwijający się konsumpcjonizm, radość z dobrobytu i stabilizacji, które nadeszły po latach kryzysu i wojny, i które były tak serdecznie witane i oczekiwane. Pół wieku później pytanie tylko nabrało ostrości. Potencjalnie każdy z nas ma dostęp do niemal nieograniczonej wiedzy. Jak nigdy wcześniej, aby dowiedzieć się czegoś, sprawdzić, zweryfikować, wystarczy tylko kilka kliknięć myszką. A jednak dajemy sobie bezkrytycznie wtłaczać "prawdy", które ktoś (mądrzejszy? lepszy?) podaje nam na tacy w postaci łatwej do strawienia gotowej papki.
Chcesz, żeby przestali Cię traktować jak dziecko? Żeby przestali Ci mówić, co jest dla Ciebie dobre? Przestali decydować za Ciebie o Twoim życiu? Przestań zachowywać się jak dziecko. Włącz krytycyzm. Spójrz na ręce, na intencje tych, którzy aspirują do stawania na czele i nadawania kierunku. Weź do ręki odbezpieczoną broń i zgódź się, że jeśli wypali pod naciskiem Twojego palca, to będzie to wynik Twojej decyzji. I będzie źródłem wszelkich dalszych konsekwencji.
Wyobraź sobie świat, w którym każdy ma do dyspozycji guzik atomowej zagłady. Każdy może go nacisnąć. Nie ma "wybrańców", którzy wiedzą co dobre, a co złe. Ale też nie ma wybrańców odczuwających odpowiedzialność za całą resztę ludzi. Każdy może w dowolnym momencie podjąć decyzję o być albo nie być. Każdy ponosi ostateczną odpowiedzialność. Straszny i fascynujący świat ludzi żyjących świadomie, żyjących w ostatecznej prawdzie.
Spróbuj. Najpierw w wyobraźni. W świecie, w którym żyje i swoją walkę toczy Gully Foyle - człowiek, którego przeznaczeniem są gwiazdy.

http://chomikuj.pl/mako_new/Audiobooki+r*c3*b3*c5*bcne/Alfred_Bester_Gwiazdy_moim_przeznaczeniem_96kbps_mono,1585289482.rar

środa, 11 kwietnia 2012

Krucjata przeciw maszynom

Blog powoli dogania życie...
Krucjata była drugim przeczytanym przeze mnie tomem "Legend Diuny". Muszę szczerze powiedzieć, że przytłoczyła mnie jej objętość. Zresztą świadczy o tym długość nagrania... ponad 30 godzin.
Ale przy okazji tego, jak na razie ostatniego nagrania Diun, chciałbym spojrzeć przez chwilę na kwestię traktowania bohaterów. Jeśli jesteś po lekturze oryginalnych "Kronik" to zdajesz sobie sprawę z tego, że Frank Herbert nie patyczkował się ze swoimi bohaterami. Choć spodziewalibyśmy się, że Paul będzie bohaterem całego sześcioksięgu, najpierw znika z horyzontu, a potem nieodwołalnie ginie. Śmierć dotyka nawet Boga Imperatora, choć akurat on miałby pełne literackie podstawy dla życia wiecznego.
Brian Herbert i Kevin J. Anderson nie do końca idą w ślady Mistrza. Nie wiem, jak będzie dalej, ale rola "nieśmiertelnego" przypada w ich książkach Vorianowi Atrydzie i Gilbertusowi Albansowi. Cała reszta przemija i to czasem z hukiem, jak to miało miejsce z Xavierem Harkonnenem. Ale i ta garstka postaci zbyt długo trwających na kartach kolejnych książek zaczyna być już trochę męcząca. Sagi mające proporcje kosmiczne i rozgrywające się na przestrzeni tysięcy lat powinny każdego bohatera traktować jak pojawiający się na chwilę meteor.
Uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że od pewnego czasu tłumaczę najnowsze dzieło duetu, pierwszy tom nowej trylogii, któremu nadałem polski tytuł "Zakon Żeński z Diuny". To będzie już czwarta książka, w której Vorian odgrywa niebagatelną rolę... I to wszystko ma usprawiedliwić tajemniczy zabieg przedłużający życie przeprowadzony jeszcze przez generała Agamemnona?
Moja propozycja - uśmiercić Atrydę. I niech mu kosmos lekkim będzie.

http://chomikuj.pl/mako_new/Legendy+Diuny/Herbert_Anderson_Krucjata_przeciw_maszynom_96kbps_mono,1540580216.rar

piątek, 6 kwietnia 2012

Dżihad Butleriański

Duch Franka Herberta uniósł się jednak nad jego synem, a i na Kevina J. Andersona spłynęło jakby więcej weny twórczej.
Moje domniemanie jest takie, że po odnalezieniu zapisków ojca dotyczących zakończenia Kronik Diuny, czyli tzw. Diuny 7, Herbert ojciec zza grobu ustawił swojego syna z pewnych dość sztywnych ramach. Aby do zakończenia historii rozpoczętej objęciem Arrakis w lenno przez ród Atrydów mogło dojść zgodnie z początkowym zamysłem, pojawiły się ograniczenia. I okazało się, że w warunkach ograniczonego wszechświata, którego zasadnicze kierunki rozwoju zostały już nadane i narzucone z góry, duet autorski Herbert - Anderson czuje się znacznie lepiej.
Co prawda cały czas brak jest pełnokrwistych postaci, ale przynajmniej całość przestaje być tak strasznie naiwna, jak dotychczas.
W sumie największą ułomnością jest opis świata maszyn. Wiem oczywiście, że dla potrzeb czytelników, którzy są w końcu zwykłymi ludźmi, Omniusa, Erazma i inne myślące maszyny trzeba jakoś "uczłowieczyć", ale czuję niedosyt - spodziewałem się czystej i zimnej logiki. A tego akurat odrobinę zabrakło.
Od strony technicznej nagrania problemem staje się objętość książek z tej trylogii. Jeszcze Dżihad jest znośny, ale i tak nagranie wykroczyło poza dobę czystego czasu. Kolejne dwie książki są jeszcze grubsze.

http://chomikuj.pl/mako_new/Legendy+Diuny/Herbert_Anderson_Dzihad_Butlerianski_96kbps_mono,1456244640.rar

czwartek, 5 kwietnia 2012

Intermission no. 1

"Preludia do Diuny" mnie zmęczyły. I dość o nich. Zmęczyły mnie na tyle, że poczułem chęć poczytania czegoś innego. Po zakończonym nagrywaniu 9 opasłych tomów (no - może z tą opasłością co poniektórych trochę przesadziłem) bez lęku spojrzałem w zupełnie innym kierunku. Czytałem kiedyś taką książkę stanowiącą dość przewrotną kontynuację Władcy Pierścieni Tolkiena. Za skarby nie mogłem sobie przypomnieć autora ani tytułu. Internet podsunął mi możliwą odpowiedź - Nik Pierumow - Pierścień mroku. Nabyłem, zabrałem się za czytanie (od razu na głos, oczywiście) i po dwóch czy trzech pierwszych rozdziałach zorientowałem się, że to nie to. W sensie - nie jest to ta książka, którą czytałem. Natomiast zapowiadała się nieźle. Tyle, że przeceniłem swoje możliwości - zamiast poczytać "na sucho", zastanowić się nad interpretacją, ruszyłem jak dziki bawół. Kiedy montowałem pierwsze odcinki, słyszałem wszystkie popełnione błędy. Nagranie poszło do skasowania. No bo, przede wszystkim, to nie była przecież ta książka. Ale jak znaleźć tamtą, mgliście zapamiętaną? Coś tam było o Śródziemiu oczyma wroga. Nieocenione Google podały mi obiekt mojej sklerozy na tacy. Yeskov - Ostatni władca pierścienia. Przypomniałem sobie parę rozdziałów, pamięć się troszkę odrdzewiła, więc rozpocząłem nagranie.
Lubię Władcę pierścieni. Lekturę tę zawdzięczam mojemu koledze z licealnej ławy - Radomiłowi Tomczakowi. On to kiedyś wpadł do szkoły w stanie niezwykłego podniecenia i rozpaczliwie poszukiwał kogoś, kto będzie miał pożyczyć parę stów, bo do księgarni "rzucili" nowe wydanie Władcy pierścieni. Nie miałem kasy, więc nie pożyczyłem, ale na pytanie: "ale o co właściwie chodzi?" usłyszałem odpowiedź, że jest to najważniejsza książka w całej historii literatury i w ogóle jestem żłób, że tego nie wiem. Poczułem się jak żłób, i po powrocie do domu zarzuciłem sidła na rodziców, aby zechcieli sfinansować zakup owego nieznanego mi arcydzieła. Moi rodzice także nie byli odpowiednio uświadomieni w temacie, ale na książkę pieniędzy nigdy nie żałowali, więc otrzymałem upragnioną dotację i niezwłocznie udałem się do księgarni, w której może jeszcze leżał ten "rzucony" Władca. Był. Nabyłem. Mam go do dziś. Wydanie jest okrutnie tandetne. Kartki niemal wszystkie luzem. Żadnych ilustracji. Miękka okładka. Nie zamieniłbym go na żadne inne, lamowane złotem i z odręcznymi ilustracjami samego Alana Lee.
Lubię Władcę pierścieni. Ale nie jestem jego niewolnikiem. Stąd wielką przyjemność sprawiło mi przeczytanie książki autora, który na historię spisaną przez profesora Tolkiena umiał spojrzeć zupełnie inaczej. Kiedy zabierałem się za nagrywanie, najpierw sprawdziłem, czy takiego audiobooka już nie ma, i natrafiłem na żarliwe dyskusje kanonicznych fanatyków Władcy z obrazoburczymi pogwałcicielami tradycji (do których zdaje się, sam się w końcu zaliczam). Rewelacja! Jeśli kawałek literatury, i to fantasy - gatunku, który z samej swojej istoty jest nie do końca poważny, stanowi twórcze rozwinięcie baśni i mitologii - jest w stanie wzbudzać tak gorące emocje, to chyba nie jest z nami tak źle. Wiwat wyobraźnia!
I tym razem Yeskow sprawił mi wielką przyjemność. Jeśli bierzecie w ogóle pod uwagę taką możliwość, że na tolkienowskie Śródziemie można spojrzeć z zupełnie innej perspektywy, a w dodatku radochę sprawia wam doszukiwanie się drugiego i trzeciego dna w informacjach "z kraju i wszechświata" przedstawianych w codziennych programach informacyjnych, też będziecie zachwyceni.
http://chomikuj.pl/mako_new/Audiobooki+r*c3*b3*c5*bcne/Yeskov_Ostatni_Wladca_Pierscienia,1405347697.rar

A do Pierumowa jeszcze wrócę. Nie wiem kiedy, ale wrócę ;)

wtorek, 3 kwietnia 2012

Preludia do Diuny

Do kontynuacji nagrywania Diuny przeszedłem "z rozpędu". Miałem w domu od zamierzchłych czasów "Ród Atrydów" Briana Herberta i Kevina J. Andersona. Prawdę mówiąc, wtedy kiedy kupowałem tę książkę, nie zauważyłem nawet, że to inny Herbert. Zresztą na Kevina J. Andersona także uwagi nie zwróciłem. Tego drugiego, znacznie później, zacząłem cenić jako rzetelnego i niepozbawionego wyobraźni kontynuatora serii Gwiezdnych Wojen. Pamiętam jedynie, że książkę szybko rzuciłem w kąt, bo napotkałem na rzeczy kompletnie mi nie znane. Mam na myśli np. Wolan, zamiast Fremenów. Wtedy różnice przekładu stanowiły dla mnie jedynie impuls do odłożenia książki na półkę; teraz zacząłem się zastanawiać, co z tym zrobić. Krótkie poszukiwania dały mi wiedzę, że przekład Jerzego Łozińskiego jest jedynym na polskim rynku przekładem Preludiów. [Teraz sytuacja uległa zmianie, bo wydawnictwo Rebis po wydaniu nowych przekładów heksalogii Franka Herberta i kontynuowaniu serii Legendami Diuny, zdecydowało się uzupełnić brak w swoim cyklu, i niedawno na rynku ukazał się "Ród Atrydów" w nowym przekładzie.]
Sytuacja była dla mnie następująca - poznałem Diunę w przekładzie Marka Marszała i kolejnych tłumaczy opierających się na tym pionierskim przekładzie. Byli na niej Fremeni (nie Wolanie), kule świętojańskie (nie jarzyce), rusznice laserowe (nie laserobiny). Aby całość jakoś trzymała się kupy, nie miałem innego wyjścia, musiałem pozmieniać denerwującą mnie nomenklaturę.
Tu istotna uwaga: uważam przekład Łozińskiego za literacko lepszy (o ile można porównywać przekłady książek dwóch różnych autorów: Diuny Marszała i Rodu Atrydów Łozińskiego). Łoziński wykazuje się prawdziwym mistrzostwem słowa. Jest precyzyjny i nie egzaltowany. Gdyby jeszcze nie był tak maniakalnym miłośnikiem polszczyzny, że woli tworzenie własnych neologizmów, zamiast obcojęzycznych zapożyczeń.
W każdym razie przystąpiłem do pracy metodą "znajdź i zamień". Powstała z tego hybryda, będąca przekładem Łozińskiego, ale z terminologią Marszała. Przynajmniej powróciło poczucie całości, ciągłości tych książek, związku między nimi.
Co sądzę o "Rodach..." z Preludium? Przede wszystkim uderzający jest ich niski poziom intelektualny. Szczególnie w nieuniknionym porównaniu z twórczością Franka Herberta. Jest to literatura sprowadzona do roli powieści przygodowej - nawet nie thrillera, czy space opery, ale właśnie przygodówki. W dodatku, autorzy uparli się, aby odsłaniać i wyjaśniać wszystkie tajemnice, które tajemnicami pozostawił Frank Herbert. To jest dla mnie trochę tak, jakby syn Stevena Spielberga uparł się zrobić prequel do "Szczęk", w którym w każdej scenie biały rekin występuje w całej okazałości, z krwawiącymi fragmentami mięsa zwisającymi spomiędzy szeregu zębów. To co było niedopowiedzianym, tajemniczym zagrożeniem stało się jawne, bezpośrednie, rażące swoją tandetną oczywistością.
"Preludia" są lekturą dla wiernych fanów, którzy pokiwają z politowaniem głową, ale książkę i tak kupią i postawią na półce, oraz - być może - dla nastolatków, którzy do Diuny jeszcze nie dorośli, ale chcą się wprawiać.
Na tym etapie byłem niemal przekonany o tym, że przygodę z czytaniem Diuny należy przerwać. W końcu miała to być nie wyrobnicza praca, ale przyjemność. Stąd pojawienie się interludium. Na szczęście duch Franka Herberta ożył, kopnął syna w zadek i zmusił do trochę większego wysiłku.

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Kroniki Diuny

W ciągu kolejnych trzech miesięcy nagrałem całą heksalogię Kronik Diuny Franka Herberta. Głównie z tego powodu, że nie lubię zostawiać rozgrzebanych spraw w środku. Ale nie tylko. Czytając na głos, czytałem Diunę raz jeszcze, po dwudziestoletniej przerwie. Zmienił się mój punkt widzenia. Zmieniły się moje oczekiwania wobec literatury. Diuna mojej młodości była space operą. Z niecierpliwością przerzucałem kartki, które Frank Herbert zapełnił obszernymi refleksjami na wiele tematów, i szukałem rozwoju akcji. Co się stanie z Paulem? Jakie będą losy Duncana Idaho? Czy Zakon Bene Gesserit dalej będzie tracił na znaczeniu?
Ten sam tekst, czytany po czterdziestce, odkrywał przede mną zupełnie nowe walory, nowe warstwy. To były zupełnie inne książki! Także czytanie ich na głos sprzyjało dogłębnemu zastanawianiu się nad sensem każdego zdania, frazy, akapitu. Zresztą spróbuj sam - weź do ręki dobrze Ci znaną książkę, być może tę ulubioną, i zacznij czytać na głos. Nie musisz czytać komuś, jeśli się wstydzisz. Wystarczy, że sam sobie będziesz czytał na głos. Wtedy zdania nie można "połknąć oczami". Trzeba je wyartykułować. Trzeba się zastanowić nad interpunkcją. Trzeba z kolejno wypowiadanych słów wydobyć sens, ukryty tam przez autora. Takie czytanie Heberta dało mi dwie rzeczy - po pierwsze: odkrycie bogactwa refleksji religijnych, filozoficznych, ekonomicznych, historiozoficznych, a nawet militarnych.
Tu muszę uczynić małą dygresję - zwykłem prowadzić dość uporządkowany tryb życia. Lubię trzymać się ustalonego porządku. Dlatego zwykle wstaję o podobnej godzinie, chadzam z psem (psami) na spacery o stałych porach, rano oglądam telewizję informacyjną do śniadania (żeby wiedzieć co się dzieje). Więc także do nagrywania moich czytanek siadałem i siadam o dość regularnych porach. Jest więc tak - TVN24, a parę godzin później - czytanie Franka Herberta. Tu mogę zakończyć dygresję, bo już chyba będzie wiadomo, co chcę powiedzieć.
Są więc rozważania Franka Herberta - niby dotyczące Diuny, Arrakis, Imperium Galaktycznego, ale w przedziwny sposób pasujące do bieżących omawianych w TV spraw. Dopiero czytając "na spokojnie" i dojrzale, nie pomijając ze zniecierpliwieniem tego, co jako dwudziestolatek uważałem za dłużyzny, dosięgnąłem ponadczasowej głębi myśli autora. I - żeby nie było - wcale nie przyjmuję tych przemyśleń bezkrytycznie, w stylu "bo tak powiedział mój idol". Nie! Często chcę z nimi dyskutować, spierać się. Ale dostrzegam ich wartość, spójność, głębię intelektualną, która je zrodziła.
Drugą odniesioną przeze mnie korzyścią było docenienie słowa. Gliny z której te książki są ulepione.
Przekłady czytanych przeze mnie tomów Kronik Diuny są różne. Lepsze lub gorsze. Ale nawet w tych gorszych odbija się ogromna dbałość autora o precyzję wysławiania się. Nie ma barokowych ozdobników. Jest logiczny, prosty język, w którym każde słowo ma swoje miejsce i swoje zadanie do wykonania.
Po zakończeniu czytania na głos zaopatrzyłem się w angielskie wydanie mojej ulubionej książki z tego cyklu - Boga Imperatora Diuny. Mam taką możliwość, aby poczytać sobie literaturę angielską w oryginale (dziękuję mamo, dziękuję tato). Mogę z całą odpowiedzialnością za to co piszę stwierdzić, że Frank Herbert był wielkim rzemieślnikiem słowa. Dobierał je starannie, przycinał wedle potrzeb, szlifował i spajał w całość będącą więcej niż tylko sumą części składowych.
Przeczytaj Diunę. Czytałeś jak byłeś młody? Przeczytaj jeszcze raz. Fanem Diuny Franka Herberta można zostać dopiero wtedy, kiedy trochę już się świat i ludzi poznało.
Obiecywałem linki do moich nagrań Kronik Diuny. Oto one:
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/1_Frank_Herbert_Diuna_96kbps_mono,1401134036.rar
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/2_Frank_Herbert_Mesjasz_Diuny_96kbps_mono,1401422004.rar
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/3_Frank_Herbert_Dzieci_Diuny_96kbps_mono,1401862475.rar
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/4_Frank_Herbert_B*c3*b3g_Imperator_Diuny_96kbps_mono,1401807425.rar
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/5_Frank_Herbert_Heretycy_Diuny_96kbps_mono,1401731912.rar
http://chomikuj.pl/mako_new/Kroniki+Diuny+-+audiobook/6_Frank_Herbert_Diuna_Kapitularz_96kbps_mono,1402150144.rar

Ab ovo

Tak naprawdę wszystko zaczęło się od zapowiedzianego koncertu Rogera Watersa w Łodzi. Jako fan, takiej okazji nie mogłem przegapić. Moja pasja i mania kolekcjonowania nagrań Pink Floyd (jakieś 3 TB danych na dyskach) szybko doprowadziła mnie do pytania - jak najlepiej będzie można nagrać ten koncert, aby mieć go na pamiątkę. Trochę się pozastanawiałem, i w kilkanaście dni później kurier dostarczył mi przenośny rejestrator dźwięku. Fajny bajerek - wielkości paczki papierosów, z wbudowanymi czterema mikrofonami, zasilanie na dwa paluszki, rejestracja bezstratna albo jako mp3, zapis na kartach pamięci SD. Trzeba go było jakoś wypróbować. Pracowałem wcześniej w radiu, więc niezbyt długo myśląc wziąłem z półki książkę i zacząłem uprawiać nagrania próbne. Przynajmniej było ciekawiej, niż powtarzając "raz, dwa, trzy, próba mikrofonu". Lubię czytać. Lubię czytać na głos. Fajnie się nagrało... Może popróbować jeszcze trochę?
Od dość dawna korzystałem z audiobooków, bo dzięki nim można użytecznie zająć każdą wolną chwilę, np podczas prowadzenia samochodu, robienia zakupów. Nie słucham "jak leci", zresztą oferta zrobiła się na tyle obszerna, że można wybierać. Brakowało mi dobrej fantastyki. Zauważyłem czyjeś rozpaczliwe poszukiwania audiobooka "Diuna" Franka Herberta. Bezskuteczne - nie ma takiego wydawnictwa w języku polskim.
To może nagrać? Grube trochę... Ech, najwyżej jak się zmęczę to przestanę i skasuję...
Nie pamiętam już ile czasu zajęło mi nagranie pierwszego tomu. W każdym razie skończyłem tuż przed urodzinami w 2011 roku. Łatwo poszło - w domu byłem głównie sam, i nikomu moje "mamrotanie" do mikrofonu nie przeszkadzało.
Skoro jest, to można się podzielić. Podzieliłem się: http://torrenty.org/torrent/554436 (torrent jest pewnie od dawna martwy, ale audiobooka można w dalszym ciągu znaleźć w kilku miejscach - także moich miejscach, ale o tym potem).
Chyba się spodobało, więc kontynuowałem.